Przygoda w świecie Majów

Przygoda w świecie Majów

Aktorów pierwszoplanowych w „Apocalypto” zaczynaliśmy charakteryzować o trzeciej w nocy, żeby na siódmą byli gotowi – Nominacja do Oscara dwa lata po trzydziestce to chyba spory sukces. Jak się czujesz? – Jestem szczęśliwy. Oscar jest najwyższym wyróżnieniem kinematograficznym. Znaleźć się wśród trzech najlepszych charakteryzatorów na świecie to wystarczająca gratyfikacja, coś, co zostaje na całe życie. – Film „Apocalypto” Mela Gibsona podzielił krytykę i publiczność na całym świecie – jedni wpadli w zachwyt, drudzy obrzucili go obelgami. – Śledziłem prasę i nie było jednej gazety, która by wypowiedziała się nieprzychylnie o charakteryzacji; bez względu na to, czy krytykowała Gibsona, czy też wynosiła pod niebiosa. Abstrahując od ogólnych notowań filmu, charakteryzacja została bardzo wysoko oceniona. – Podobno pod względem liczby charakteryzatorów film „Apocalypto” przebił „Planetę małp” Tima Burtona, przy której pracowało 300 speców od charakteryzacji. – Gibson pobił rekord. Na planie „Apocalypto” pracowało 400 charakteryzatorów, techników i perukarzy, byli nawet ortodonci – każdy główny aktor miał pięć protez zębowych, bo Majowie praktykowali modyfikacje zębów: ostrzenie, piłowanie, a członkowie wyższych klas inkrustowali uzębienie szlachetnymi kamieniami. Najpierw zaproponowaliśmy kompletną charakteryzację dla pierwszego planu, średnią dla drugiego i minimalną dla tłumu, ale Gibson powiedział, że wszyscy muszą być ucharakteryzowani, bo chce wejść z kamerą między nich i muszą być „jak prawdziwi”. Pracowaliśmy więc jak w transie. Podczas kręcenia scen miasta trzeba było ucharakteryzować 1600 osób dziennie. Zaczynaliśmy dwa dni wcześniej, przede wszystkim trzeba było każdego aktora „zafarbować”… – No właśnie, jak uzyskaliście ten czerwonawy kolor skóry? – To akurat nie było trudne, malowaliśmy aktorów aerografem, w specjalnie przygotowanych do tego celu kabinach, używaliśmy barwników naturalnych, a więc nieszkodliwych dla zdrowia, mieszając je ze specjalnym klejem, aby nie zmywały się szybko i żeby dawały złudzenie naturalności. Bo o to przecież chodziło. W dniu kręcenia poszczególnych scen aktorzy pierwszoplanowi przychodzili rano, jeśli można tak powiedzieć – zaczynaliśmy o trzeciej w nocy, tak żeby na siódmą byli gotowi. Każdy aktor miał swego charakteryzatora. Aktorzy pierwszoplanowi wymagali ponad czterech godzin charakteryzacji, drugoplanowi – dwóch i pół godziny, a statyści około godziny. I to tylko dlatego tak krótko, bo przecież byli już przygotowani dwa dni wcześniej, poprawialiśmy to, co się zniszczyło. – I tak przez 14 miesięcy? Oprócz fantazji trzeba było chyba mieć niezłą kondycję! – Gdyby każdy film wymagał tak ogromnej odporności, charakteryzatorzy umieraliby młodo. Żartuję. Pracowaliśmy w 50-stopniowym upale, w strugach tropikalnego deszczu, z gorączką, z przeziębieniem. Jeden z moich współpracowników schudł 20 kg, ja sam straciłem ponad 15. Nie spaliśmy, nie jedliśmy zdrowo, w dżungli nie ma mowy o zdrowym odżywianiu, byliśmy zmęczeni fizycznie i psychicznie – przeszło rok razem – to zrozumiałe, że zaczęły się niesnaski, nieporozumienia, jakieś konflikty z powodu drobiazgów i głupot. A jednak gdybym miał w tej chwili zrobić to jeszcze raz, nie wahałbym się ani sekundy. Tysiąc razy bym się zgodził. Taki film to marzenie, zakazany sen charakteryzatorów – mieliśmy nieograniczone pole do popisu – było tam wszystko: peruki, body painting, tatuaże, różnego typu skaryfikacje, piercing, modelowanie uszu, zębów, rany, blizny. Wszystko. Kiedy się powtórzy taki sen?! Nigdy! – Nauczyłeś się czegoś nowego? – Codziennie. Musiałem zrewidować wszystko, co umiałem, każdą technikę. Musiałem wymyślić tatuaże odporne na wodę, które nie rozmywałyby się w gorącym słońcu, wymyślić coś, żeby ciężkie protezy, różnego rodzaju dopinki nie odpadały, żeby wytrzymały pięć dni – normalnie na planie filmowym nie ma tego rodzaju problemów. W przypadku „Apocalypto” musieliśmy eksperymentować. – Ciekawa jestem, jak się czułeś, gdy zobaczyłeś zmontowany film po raz pierwszy. – Mówiąc obrazowo, odebrało mi mowę – uważam, że Mel Gibson jest niezwykłym reżyserem, to prawdziwy geniusz kamery. Chociaż widziałem każdą scenę, byłem „w środku”, to zdumiała mnie wielkość jego wyobraźni, jego wizji. Natomiast nie zaskoczyła mnie majestatyczność obrazu. Szczerze mówiąc, wręcz przeciwnie, byłem trochę rozczarowany – ponieważ film pokazuje jakieś 30% tego, co zrobiliśmy, 70% charakteryzacji nie widać. Oczekiwałem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2007, 2007

Kategorie: Kultura