Przyjazny Majchrowski

Przyjazny Majchrowski

Zapytano mnie, czy mój program będzie lewicowy. Więc odpowiedziałem: znacznie bardziej niż rządu premiera Millera Rozmowa z Jackiem Majchrowskim, prezydentem Krakowa – Jak się wygrywa wybory w Krakowie? W wyborach poparł pana SLD, ale i osobistości z prawicy, np. były szef krakowskiej „Solidarności”, Stefan Jurczak, i szef kombatantów, Jerzy Bukowski. Jak pan skleił taką koalicję? W takim mieście? – Myślę, że jest to rezultat tzw. całokształtu pracy twórczej. Z ideą zlepienia wielu środowisk funkcjonowałem od wielu lat. Realizowałem ją jako wojewoda w latach 1996-1997. Ludzie przekonali się, że naprawdę tak myślę i tak chcę działać. Kiedy przestałem być wojewodą, utrzymałem tamte kontakty. To zaprocentowało. – Sympatia sympatią, ale w Polsce podziały polityczne są tak ostre, że ludzie bardzo niechętnie współpracują z osobami z drugiej strony barykady. – Jak pan widzi, nie wszyscy. Znalazłem po lewej stronie takich, którzy chcieli współpracować z tymi po prawej. A po prawej tych, którzy chcieli współpracować z tymi po lewej. Nie ukrywam, że to ja cały czas byłem tym zwornikiem, spinaczem. Ale udowodniłem, że taka współpraca jest możliwa. – Wie pan, że ci z lewicy narzekali wtedy na pana, że jako wojewoda nie obsadzał pan stanowisk ludźmi lewicy, tylko jakimiś innymi, „swoimi”? – To jest kwestia nieostrości pewnych pojęć – co to znaczy „człowiek lewicy” i co to znaczy „mój człowiek”. Obsadzałem stanowiska ludźmi kompetentnymi i fachowymi. Jeżeli lewica proponowała mi kogoś takiego na dane stanowisko, brałem go. Przykładem jest Tadeusz Trzmiel, którego powołałem wtedy na stanowisko dyrektora wydziału, aczkolwiek nigdy nie był członkiem SLD, a jedynie był z lewicą związany. Teraz będę go proponował na wiceprezydenta. – A ludzie prawicy? Jak zdobył pan ich zaufanie? – Podstawową rzeczą jest usiąść przy stole i porozmawiać. Natomiast jeżeli lewica ma o prawicy takie wiadomości, które usłyszy, a prawica o lewicy podobne, to nigdy się nie dogadają. Trzeba się spotkać! 10 listopada było otwarcie kopca Kościuszki, a potem prezydent Kwaśniewski pojechał na kopiec Piłsudskiego. Spotkał tam pana Bukowskiego, zaciekłego antykomunistę, który zresztą współpracuje ze mną bardzo blisko. Znaleźli wspólnych znajomych! I jak potem rozmawiałem i z Kwaśniewskim, i z Bukowskim osobno, okazało się, że obaj są sobą zachwyceni. Kwaśniewski mi mówił: „Słuchaj, prawica cię popiera. Rozmawiałem z człowiekiem o nazwisku Bukowski, znaleźliśmy wspólnych znajomych, bardzo fajnie nam się rozmawiało”. Potem rozmawiałem z Bukowskim: „Znakomity facet ten Kwaśniewski!”. – A Stefan Jurczak? – Stefan Jurczak był senatorem, kiedy ja zostawałem wojewodą. I razem z Krzysztofem Kozłowskim, również wówczas senatorem, chodzili do premiera Oleksego po to, żeby mnie nie powoływał na wojewodę. Zawzięcie o to walczyli. Zaś po upływie dwóch lat chodzili i zabiegali bardzo usilnie o to, żeby mnie nie odwoływano z funkcji wojewody. – Skąd ta zmiana? – Trzeba było zacząć współpracę, a wtedy okazało się że nie jest tak, jak sobie niektórzy wyobrażali… W tym wszystkim widzę olbrzymią rolę prasy. Ona tworzy atmosferę. W roku 1996, gdy zostawałem wojewodą, prasa stworzyła atmosferę takiej nagonki na mnie. To owocowało śmiesznymi historiami. Mam zaprzyjaźniony mały sklepik, gdzie zawsze chodzę kupować drobne prezenty. Więc przyszedłem do tego sklepiku, a jego właścicielka zaczęła mi mówić: „Panie, co nas teraz czeka, ciężkie czasy, jakiś wojewoda ma być nowy, komunista”. Ja tak słuchałem, aż w końcu się odezwałem: „Nie chcę pani wyprowadzać z błędu, ale to o mnie chodzi”. „Rany boskie – ona zawołała – niemożliwe! Znam pana lata całe i z tego, co pisze prasa, i z tego, co ja widzę, to są zupełnie dwaj różni ludzie”… Tak to wyglądało. Nie będę buldożerem – Trzeba mieć charakter – żeby przetrwać nagonkę, nie dać się zaszczuć, a z drugiej strony, nie ulec naciskom władzy, lewicy, która miała pewnie swoje oczekiwania. – Tu nie chodzi o charakter, ale o pewną koncepcję funkcjonowania. Mam lewicowe przekonania, jestem członkiem SLD, natomiast w działalności samorządowej moim obowiązkiem jest funkcjonowanie w inny sposób, ponad podziałami. W Polsce czas zakopać te rowy, a przynajmniej je spłycić. Trzeba mieć świadomość, że się walczy o dobro ogółu, o interesy Krakowa. I trzeba mieć jeszcze jedno – być w miarę niezależnym. – O właśnie! – No tak… Nieszczęściem naszej klasy politycznej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 48/2002

Kategorie: Wywiady