Błędy ludzi zwiększają niszczące skutki powodzi Corocznie z południowych regionów kraju dochodzą nas doniesienia o alarmach przeciwpowodziowych, a potem o poważnych stratach materialnych. Prognozy dotyczące zmian klimatycznych rodzą obawy, że zjawiska takie mogą się nasilać. Czy można im zapobiec? Pierwszy fakt niezaprzeczalny – wysoka woda i wylewy rzek są odwieczne, na dzikich rzekach występują cyklicznie, zwłaszcza wiosną i niekiedy latem. Na rzekach uregulowanych wylewy zdarzają się rzadziej, stwarzając złudzenie bezpieczeństwa. Ale natury całkowicie okiełzać się nie da, a zwłaszcza przewidzieć, gdzie wystąpi kolejne oberwanie chmury. Można zatem zapobiegać mniejszym wezbraniom, ale tylko zmniejszać dotkliwe dla ludzi skutki wielkich powodzi. Dawne ludy, Sumerowie, Egipcjanie i inne, od pradziejów żyły w bliskim kontakcie z wodą i pogodą, starając się dopasowywać do naturalnych cykli. Przekazywane przez pokolenia doświadczenia miały ciężką wagę – błędy w usytuowaniu siedzib zbyt blisko rzeki oznaczały śmierć wielu ludzi. Z tego względu oraz w celu nawadniania upraw poczęto rzeki regulować, i to z narastającym natężeniem oraz… zadufaniem. I tak zapobiegawcza działalność ludzka urosła do roli drugiego czynnika nasilającego niszczące skutki wielkich powodzi. Stało się tak, kiedy rzeki ujęto w gorset wałów przeciwpowodziowych zlokalizowanych zwykle zbyt blisko koryta rzecznego. Pod wpływem złudzenia o pełnym bezpieczeństwie oraz chciwości zagospodarowano wydarte rzekom obszary zalewowe, ignorując ryzyko wynikłe z tego, że nawet uregulowana rzeka może się wypłycać, osadzając, zwłaszcza powyżej zapór, rumowisko nanoszone z górnego biegu. Przy którejś następnej bardzo wysokiej wodzie, 100- lub 200-letniej, każda rzeka może przerwać wały przeciwpowodziowe zaprojektowane na wezbrania niższe. W ekonomii istnieje specjalizacja zwana zarządzaniem ryzykiem społecznym. W książce „Societal Risk Assessment: How Safe is Safe Enough” William C. Clark w rozdziale „Czarownice, powodzie i cudowne pigułki: zarządzanie ryzykiem w perspektywie historycznej” omówił przykłady, kiedy to społeczeństwa ludzkie starały się zapobiegać klęskom, podejmując działania na podstawie błędnej wiedzy. Argumentuje on, że tak jak palenie na stosach czarownic nie uśmierzyło kryzysu późnośredniowiecznej gospodarki, tak kosztowne budowanie w wiekach XVII-XX coraz wyższych wałów przeciwpowodziowych nie było niezawodnym zabezpieczeniem mienia i życia ludzkiego. Podsumowując, stwierdza, że właściwe przeciwdziałanie wymaga prawidłowego zrozumienia mechanizmu samego zjawiska. Uczymy się na błędach? Dotkliwe wylewy na południu Polski znów obudziły lęk uśpiony po powodziach w 1997 r. Ale wróciły też stare przeciwpowodziowe recepty (nieskuteczne, tak jak upuszczanie krwi podczas gorączki lub palenie czarownic w celu zapobiegnięcia nieurodzajowi i pomorom zwierząt), bo poszkodowani wciąż wierzą, że jeśliby władze tylko chciały, mogłyby przeciwdziałać stratom zawsze i wszędzie. Takie recepty sugeruje lider opozycji, krytykując poprzednie rządy, że ponoć nic nie robiły (tzn. nie zbudowały wałów i zbiorników zaporowych, i to dokładnie w miejscu obecnych ulew), a i lider koalicji rządowej ogłasza, że zabudowa hydrotechniczna (tradycyjna regulacja rzek) musi mieć pierwszeństwo przed „ekologią”, czyli przed wiedzą o mechanizmach samego zjawiska! Za prominentami laikami powtarzają to media i zwykli ludzie, a szablonowo myśląca część hydrotechników nadal zarabia pieniądze na prostowaniu rzek i potoków, choć od dość dawna istnieją nowocześniejsze wzorce. Ekolodzy i Zieloni od lat sprzeciwiają się takiej rutynie, tłumacząc, że tradycyjne środki techniczne, takie jak wielofunkcyjne zbiorniki zaporowe, wały zlokalizowane blisko rzeki, regulacje (prostowanie) rzek i potoków często nie poprawiają bezpieczeństwa, wręcz przeciwnie. Pozorując bezpieczeństwo, prowadzą do wejścia budownictwa na tereny zalewowe; chronią wprawdzie przed małymi, ale nasilają skutki powodzi najgroźniejszych. Na ten temat istnieje bogate doświadczenie i krajowe, i zagraniczne, np. niemiecko-holenderskie – znad Renu czy amerykańskie – z Missisipi/Missouri. Kosztem miliardów marek i dolarów tamte rzeki idealnie „uregulowano” i zabezpieczono poprzez budowę wysokich wałów. A mimo to i tam przyszły tak wielkie powodzie (na Renie w 1993 i 1995 r.), że wody, przerywając obwałowania, topiły domostwa. W USA do połowy XX w. poświęcono olbrzymie sumy na system zabezpieczeń antypowodziowych. Jednakże już około roku 1960 stało się jasne, że rosnące wysiłki w dziedzinie tradycyjnej kontroli przeciwpowodziowej wręcz zwiększają poziom szkód powodziowych (Clark, 1980). Dziś władze wielu krajów już









