Rak nie wyrok

Rak nie wyrok

Co roku można uratować 60 tysięcy chorych. Wcześnie wykryty rak jest w 100% uleczalny Temat podkręcił Andrzej Niemczyk, trener siatkarek, który ledwo wrócił ze złotem, oświadczył, że ma raka, ale go „pierniczy”. W Polskim Związku Piłki Siatkowej rozdzwoniły się telefony od zmartwionych, mobilizujących i cudotwórców. Od zachwyconych, że wygrał także z rakiem. Z trenerem rozmawiam, gdy właśnie wybiera się do Berlina (tam się leczy) na badania kontrolne. – Mam dwie koncepcje radzenia sobie – tłumaczy. – Z jednej strony, wymachuję medalem i powtarzam, że wygram. Z drugiej, jest we mnie wiele pokory. Mam świadomość, że raka całkiem się nie pozbędę, że muszę go oswoić. Wcale go nie wyrzucam z siebie. No, ale mam też inną metodę – w walce z chorobą pomaga mi praca z pięknymi kobietami. W październiku nasila się mówienie o raku. Są akcje, zbiórki, marsze Różowej Wstążki, jest Dzień Walki z Rakiem Piersi i w najbliższą sobotę prawdziwie warszawska parada „Razem pokonamy raka”. Jednak im bardziej lekarze starają się nam dodać otuchy, tym bardziej straszą publikowanymi danymi. 300 osób dziennie dowiaduje się, że ma raka. Co czwarty Polak zachoruje, a co piąty umrze. Z raportu WHO wynika, że w 2006 r. nowotwory wyprzedzą zawały i staną się głównym zabójcą. Cała ta statystyka powoduje, że rozglądamy się wkoło, odliczając, na kogo trafi, a potem popadamy w rezygnację. Każdy z nas znał kogoś, o kimś słyszał, odwiedzał kogoś chorego. Sam chorował. Więc może lepiej się poddać? W końcu i tak nas dopadnie. – Nie ma gorszej teorii – oburza się dr Hanna Tchórzewska, kierownik Zakładu Rehabilitacji Centrum Onkologii. – Mądre życie i badania kontrolne chronią nawet osoby mocno obciążone dziedzicznie. A jeżeli się zachoruje, też można sobie poradzić. Każdy pacjent centrum ma pomoc rehabilitanta, który uruchomi ciało, i psychologa, który wzmocni zachwianą wiarę w życie. Podobną pomoc oferuje jeszcze kilka ośrodków, m.in. warszawska klinika wojskowa i dr Justyna Pronobis. Im dalej w teren, tym gorzej. A przecież kiedy pada diagnoza, wszystko się wali. Pacjent uważa, że czyta mu się jego nekrolog. Nie każdy podniesie się do walki. I dlatego choć rakiem trzeba straszyć, warto też pokazać ludzi, którym pomogli lekarze i ich własny upór. Warto pokazać, jak pokonali raka i poszli całkiem nową drogą. Samotność młodych Tylko rak piersi, ta mała wypukłość, o której Krystyna Kofta w swoim dzienniku choroby „Lewa, wspomnienie prawej” pisała: „Zgrubienie. Nie było tego wcześniej. I dlaczego z jednej strony?”, daje tak jednoznaczne sygnały. Inne nowotwory chowają się za banalnymi przypadłościami. Rok 1995. Rafał Gręźlikiewicz ma 19 lat i wymarzoną służbę na statku. Ból nogi leczy w portach, do których przybija jednostka. Wreszcie jakiś lekarz, zdegustowany tym wysportowanym marudą, robi prześwietlenie. Guz. Nie potwierdzają się wcześniejsze optymistyczne zapowiedzi, nogi nie daje się uratować. Ocaleni wierzą w siłę lekarzy, siebie samych i Anioła Stróża, przez ateistów zwanego Dobrym Duchem. Gdy lekarze zrobią swoje, a ciało obroni się przed rakiem, trzeba samemu sobie pomóc. – Mogłem liczyć tylko na siebie – mówi Rafał Gręźlikiewicz, który wybudzony po amputacji wiedział, że zmieniło się jego otoczenie. Został sam. Mógł wrócić na Wybrzeże, ale już tylko w pustkę. Najpierw przeszedł przez wspólny wszystkim chorym etap wściekłości na los i snów o życiu przed operacją. Gdy nie udało się cofnąć czasu, zaczął szukać jakiegoś punktu zaczepienia w nowej rzeczywistości bez nogi. – Całe życie słyszałem, jaki jestem wysportowany, no to doszedłem do wniosku, że kawałek mnie ucięli, ale całego nie zmienili – wspomina. Ćwiczył, ćwiczył, ćwiczył. Dziś bierze udział w zawodach dla niepełnosprawnych i zdobywa medale – w kulturystyce, podnoszeniu ciężarów, biegach. Sport jest jego nowym życiem. Poza tym jest modelem, a żeby powiedzieć fachowo, pacjentem demonstracyjnym w firmie produkującej protezy. Nawet lubi tę nazwę. Po operacji spotkał Marzannę, która też wychodziła ze smugi cienia. Była wdową. Adoptował dwójkę jej dzieci, przeprowadził się do Mińska Mazowieckiego, niedawno urodził im się syn, Bartek. – Wiem, co będę robił w przyszłości – mówi Rafał i przytula najstarszego syna, z którym przyjechał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 42/2003

Kategorie: Kraj