Sprytny bibliotekarz potrafi wyposażyć bibliotekę – musi być nauczycielem i menedżerem Najlepszym sposobem sprawdzenia na wsi, czy biblioteka dobrze funkcjonuje, jest zapytanie przypadkowego mieszkańca, gdzie się ona mieści. Tak sądzą instruktorzy z Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku. W kaszubskich Sierakowicach napotkani przechodnie bez chwili wahania wskazują właściwy adres. Gminną bibliotekę widać zresztą z daleka, bo powiewa nad nią kolorowy, wymalowany odręcznie plakat „Cała Polska czyta dzieciom”. Wewnątrz duży ruch, tak że nie sposób rozmawiać. Bez przerwy ktoś wchodzi, wychodzi, pyta o coś, oczekując od bibliotekarki porady, wskazówki, informacji. Jakieś maluchy szukają wiadomości o Koperniku, ojciec z synem książki o Reju, studentka albo licealistka przyszła po tę zieloną teczkę z materiałami z genetyki, młoda kobieta wertuje najnowszy dodatek „Praca” w „Gazecie Wyborczej”. Ktoś wpadł, by skserować dokumenty, ktoś inny pomylił bindowanie z foliowaniem. – Niestety, foliarki jeszcze się nie dorobiliśmy – tłumaczy dyrektorka Joanna Telega, biegając między półkami. Równie gwarno jest w Pszczółkach, gdzie biblioteka mieści się w budynku dworca PKP. Grupa młodzieży tarasuje wejście, przeglądając kwerendy lektur. Mała Ola z trzema książkami w garści i tornistrem na plecach z trudem przepycha się między regałami. – Nie mieścimy się – mówi bibliotekarka Bogumiła Tuźnik. – Mamy ponad 26 tys. woluminów, przyjeżdżają do nas studenci nawet z Trójmiasta. Przydałoby się jeszcze jedno pomieszczenie, komputery i trochę pieniędzy na promocje. W sąsiednim Miłobądzu jakby senniej. Tu biblioteka publiczna od lat funkcjonuje w budynku szkoły i największy ruch jest do południa, kiedy po książki zagląda młodzież i bezrobotne mamy odprowadzające pierwszaków na lekcje. W Łęgowie pod Pruszczem Gdańskim mimo tzw. dnia wewnętrznego (na porządkowanie księgozbioru) uparci czytelnicy nie dają za wygraną, raz po raz dobijając się do drzwi. Przeważają kobiety, ale zjawia się też pan Piotr. Tego czytelnika bibliotekarz Mariusz Klimek musi obsłużyć koniecznie, bo dojeżdża autobusem z maleńkiej wsi. Pięć sensacyjnych powieści, które wypożycza, przeczyta w ciągu trzech tygodni. – Mam tylko jedno sprawne oko, ale to mi wcale nie przeszkadza, nie wyobrażam sobie życia bez książki – zapewnia, ściskając w sękatych dłoniach opasłe tomiska. Czytelnicy są, książek brak Na wsi mało kogo stać na tworzenie własnej biblioteki. Przybywa więc kart czytelniczych, a książek więcej się wycofuje, niż nabywa. Takie gminy jak Sierakowice, Pszczółki, Łęgowo, gdzie w ubiegłym roku zakupiono ponad 500 nowych pozycji, należą do rzadkości. Przeważają takie, gdzie do bibliotek trafia zaledwie 50-100 książek rocznie. Albo jeszcze mniej. W Starym Targu na Żuławach przybyło 150 czytelników, zaś nowych książek zaledwie 30. W Gniewinie w latach 2000-2001 nie zakupiono ani jednej książki, a w 2002 r. zaledwie 35. – Nasze pieniądze – tłumaczy Anna Grzybowska – poszły w znacznej mierze na otwieranie świetlic w miejscowościach popegeerowskich. Podobnie jest w Starym Dzierzgoniu, tam w 2001 r. kupiono zaledwie 10 książek. We wszystkich odwiedzonych przeze mnie placówkach marzono o komputerze. Tylko 2% wiejskich bibliotek w kraju ma dostęp do Internetu. Chociaż działanie bibliotek wiejskich przy obecnej mizerii finansowej jest rzeczywiście trudne, wiele zależy też od bibliotekarza. Jeśli nie upomina się o dostrzeżenie biblioteki w strategii rozwoju gminy czy powiatu, nikt mu na tacy pieniędzy nie przyniesie. – Trzeba stworzyć atmosferę – mówi Joanna Telega z Sierakowic. W jej bibliotece dba się zwłaszcza o wychowanie najmłodszych czytelników. Kupowana dla nich literatura musi być najlepsza. Dominują więc mądre zasypianki Anny Onichimowskiej, Zofii Beszczyńskiej „Bajki o rzeczach i nierzeczach” czy książki Lidii Bardijewskiej z ilustracjami Adama Kiliana. Z myślą o dzieciach organizuje się tu zajęcia plastyczne, spotkania z autorami, konkursy, a nawet wyjazdy do gdańskiego Teatru Miniatura. Przyciągnięciu dorosłych służą, poza książkami, ciekawe imprezy, jak np. niedawne spotkanie z podróżnikiem po Syberii, Romualdem Koperskim. nWrócić do klubu W PRL najdłuższa droga do wiejskiej biblioteki nie mogła przekroczyć 3 km. Od kilku lat znikają filie i punkty biblioteczne w terenie. Tylko w 2001 r. zamknięto w kraju 366 takich placówek. – Największe tąpnięcie nastąpiło w latach
Tagi:
Helena Leman









