Ramię pływaka pękło jak zapałka w szczękach podwodnego drapieżcy Chuck Anderson zderzył się w wodzie z czymś twardym. “Pewnie kłoda lub ławica ryb” – pomyślał bez strachu. Zanurkował jednak, aby sprawdzić, co to za przeszkoda. W chwilę później był już na powierzchni, wrzeszcząc z przerażenia: oto spojrzał prosto w rozwartą, pełną ostrych jak brzytwa zębów paszczę rekina. W chwilę później woda zabarwiła się na czerwono. 44-letni Anderson, zastępca dyrektora liceum, niemal codziennie pływał wraz z kolegami u wybrzeży swego rodzinnego miasta Gulf Shores (Alabama), był bowiem zapalonym triathlonistą. Wiedział, że w przybrzeżnych wodach roi się od rekinów, ale nie myślał o niebezpieczeństwie. Czołowi ichtiologowie USA wielokrotnie bowiem powtarzali: “Masz większe szanse na wygranie głównej nagrody w loterii stanowej niż na to, że w oceanie dopadnie cię rekin”. Chuck Anderson nie wygrał głównej (ani żadnej innej) nagrody, za to 9 czerwca o godzinie 6.38 został zaatakowany przez podwodnego drapieżcę 15 metrów od brzegu. “Trójkątna płetwa zbliżała się błyskawicznie. Ktoś mi powiedział, że jeśli szarżuje rozwścieczony pies, należy głośno wrzeszczeć. Krzyczałem więc: “Nie! Nie! ”. W chwilę potem pomyślałem: “Ty głupcze, przecież ryba cię nie usłyszy”. Ale Chuck wciąż krzyczał, by ostrzec innych triathlonistów. W sekundę później rekin uderzył go pyskiem. Pływak usiłował odepchnąć napastnika, lecz podwodny łowca odgryzł mu palce prawej dłoni. Rekin na chwilę przerwał atak, by zająć się innym z pływaków, fryzjerem Richardem Watleyem, któremu poharatał biodro. Zaraz potem powrócił do obficie krwawiącego Andersona, wciągnął go pod wodę i przycisnął do dna morskiego – 3 metry pod powierzchnią. Drapieżnik szarpał swą ofiarę jak szmacianą lalkę. Na szczęście zawlókł człowieka na mieliznę, gdzie woda była płytka. Tam rekin, długi na prawie 4 metry, nie miał wielkiej swobody manewru, mimo to chwycił ramię nauczyciela w najeżoną zębami paszczę i już nie puścił. “Rekin miotał się do przodu i do tyłu, dokładnie tak, jak na filmie “Szczęki”. Słyszałem, jak kość pęka jak zapałka. Kiedy odgryzł ramię, jak szalony rzuciłem się do brzegu” – opowiadał Chuck Anderson w szpitalu. Obaj zranieni przez drapieżną bestię sportowcy z najwyższym trudem dotarli do plaży w pobliżu popularnego pubu “Pink Pony”, w którym był już personel. Tylko dzięki udzielonej natychmiast pierwszej pomocy zastępca dyrektora liceum nie wykrwawił się na śmierć. Chucka Andersona czeka jeszcze kilkumiesięczny pobyt w szpitalu i długa kosztowna terapia. Ten kipiący energią sportowiec pozostanie inwalidą przez całe życie. Mimo to usiłuje dowcipkować: “Rekin pożarł wraz z moim ramieniem także zegarek marki Timex. Jeśli producent wykorzysta to jako reklamę, zastrzegam sobie udział w zyskach”. Po tym incydencie władze Alabamy zamknęły plażę w Gulf Shores, ale tylko na jeden dzień. W końcu jest lato, zbliża się szczyt sezonu, na śnieżnobiałym, drobnym jak cukier puder piasku zażywają kąpieli słonecznych dziesiątki tysięcy urlopowiczów. Rekiny były tu przecież zawsze. Każdy wchodzi do wody na własne ryzyko. Wes Holtsman, ratownik z Pensacola Beach, woli nie opowiadać turystom, że niemal codziennie widzi ze swej wieży obserwacyjnej trójkątne płetwy rekinów prujące szmaragdowe wody oceanu 40-50 metrów od brzegu, w pobliżu pływających na materacach i pontonach urlopowiczów. “Ludzie nie zdają sobie sprawy, że te rekiny są tak blisko. Bardzo rzadko ogłaszamy alarm. Jedyne bowiem, co możemy zrobić, to zagwizdać i poczekać dwa lub trzy godziny, aż odpłyną. Zresztą prawdopodobieństwo, że ktoś zostanie zaatakowany, jest minimalne” – mówi Holtsman. Zdaniem niektórych ichtiologów, w tym roku jednak więcej niż zwykle rekinów grasuje u atlantyckich wybrzeży USA. Ci podwodni łowcy przejawiają też większą agresywność. Powodem jest zapewne susza, która nawiedziła południowo-wschodnie stany. Rzeki niosą niewiele wód do Zatoki Meksykańskiej. W konsekwencji wzrosło zasolenie akwenów przybrzeżnych. Ławice ryb, zazwyczaj rojących się w mocno zasolonych głębokich wodach zbliżyły się więc do plaży. W ślad za łupem podążyli drapieżcy. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Zaledwie w cztery dni po tragedii Chucka Andersona jakaś podwodna bestia staranowała i roztrzaskała platformę dla pływaków
Tagi:
Marek Karolkiewicz









