Rekrut pod butem

Rekrut pod butem

Skandale wstrząsnęły armiami Wielkiej Brytanii i Niemiec. Instruktorzy są oskarżani o bezlitosne dręczenie podwładnych Niemieckich poborowych poddawano elektrowstrząsom lub więziono w wilgotnej piwnicy. Z kolei w Zjednoczonym Królestwie rozpocznie się śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci czterech młodych żołnierzy. „Sceny jak z Abu Ghraib”, oburzał się wysokonakładowy dziennik „Bild”. „Lancknechci w Coesfeld”, stwierdziła monachijska „Süddeutsche Zeitung”. Federalny minister obrony, Peter Struck, ostrzegł gniewnie, że dla sadystów nie ma miejsca w Bundeswehrze. 23 instruktorów wojskowych z koszar im. barona von Steina w Coesfeld (Westfalia), w tym oficera w stopniu kapitana, zawieszono w pełnieniu obowiązków. Czterech zostanie wyrzuconych z armii w trybie natychmiastowych. Właśnie w Coesfeld doszło do szokujących wydarzeń. W końcu sierpnia żołnierze z 7. kompanii batalionu remontowego odbywali 20-kilometrowy nocny marsz. Przełożeni postanowili połączyć szkolenie z ćwiczeniami: „Przesłuchanie zakładnika”. Bundeswehra od lat 90. pełni przecież niebezpieczne misje zagraniczne – na Bałkanach, w Afryce, w Afganistanie. Jak mówi się nad Łabą i Renem, we współczesnym świecie należy bronić Niemiec w górach Hindukuszu. Ale może się przecież zdarzyć, że żołnierze wpadną w ręce terrorystów i zostaną poddani brutalnym przesłuchaniom. Muszą być przygotowani, aby przetrwać. W zasadzie w takich symulacjach, „sięgających granic ludzkiej wytrzymałości”, powinni uczestniczyć tylko komandosi z jednostek specjalnych lub żołnierze przewidziani do udziału w misjach zagranicznych, a nie poborowi z jednostek remontowych. Zgodnie z zaleceniami dowództwa, ćwiczenia specjalne muszą się odbywać tylko według ściśle określonego, zatwierdzonego scenariusza, zdrowie żołnierzy zaś nie może zostać zagrożone. Instruktorzy w Coesfeld postanowili jednak, że zahartują podwładnych na własną rękę. Pod koniec nocnego marszu około 80 żołnierzy z 7. kompanii było śmiertelnie wyczerpanych. Poborowi nie mieli już sił, aby zgrupować się wokół „stanowiska bojowego”. Usiedli, zapalili. Nagle z ciemności nocy wypadli udający terrorystów instruktorzy. Wrzeszczeli na całe gardło po angielsku: „Get down! Don’t shoot!”. Tylko nieliczni rekruci usiłowali stawiać opór. Większość żołnierzy została szybko „wzięta do niewoli”. „Jeńcom” zawiązano oczy. Jeden z podoficerów postawił stopę na karku leżącego na ziemi, związanego rekruta i uniósł pięść na znak zwycięstwa. W tej triumfalnej pozie dał się sfotografować. „Tak jakby cieszył się z ubitego lwa”, powiedział z oburzeniem pewien polityk, który widział zdjęcia. Nie zostały one jednak opublikowane. Władze niemieckie nie chcą szokować opinii publicznej. Podobno fotografie z Coesfeld za bardzo przypominają dręczenie irackich więźniów przez Amerykanów w Abu Ghraib. Żołnierze 7. kompanii byli przerażeni, ale tylko kilku wypowiedziało kończące udział w ćwiczeniach hasło „Tiffy”. Inni nie chcieli uchodzić za mięczaków, niektórzy zresztą liczyli, że zostaną w dobrze przecież płacącej armii na dłużej. Związanych „jeńców” wrzucono do ciężarówek i przewieziono do koszar na „przesłuchanie”. Pewnemu rekrutowi zatkano nos i wlewano mu wodę do ust. Innego maltretowano elektrowstrząsami. Podoficer sadysta używał w tym celu kabla od lornetki polowej. Kiedy ćwiczenia wreszcie dobiegły końca, żołnierzom pozwolono na czterogodzinny sen. Nikt się nie poskarżył. Dopiero w październiku jeden z poborowych, podczas przypadkowej rozmowy przy kawie z prawnikiem wojskowym, zapytał, czy takie praktyki są normalne. Wstrząśnięty oficer złożył meldunek. Tak rozpoczęła się afera, która zataczała coraz szersze kręgi. Okazało się, że żołnierzy dręczono w 12 koszarach i jednostkach wojskowych. Szczególnie dramatyczny przebieg miały wydarzenia na lotnisku w Stuttgarcie. Na pokładzie starego pasażerskiego tupolewa ćwiczono porwanie samolotu przez terrorystów palestyńskich. Tych ostatnich zbyt realistycznie udawali trzej policjanci z jednostki specjalnej Badenii-Wirtembergii. „Pasażerowie”, uczestnicy kursu medycznego Luftwaffe i poborowi z Ulm, klęczeli przez dwie godziny z rękami na karku i workami na głowach. Głowy i genitalia polewano im wodą. „Terroryści” grozili, że to ropa, którą podpalą. Ryczeli też: „Are you a Jew, a damned fucking Jew?” (Czy jesteś Żydem, przeklętym, p… Żydem?). Nieszczęśni poborowi musieli odpowiadać: „Yes, Sir”. Na skutek tego koszmaru wielu żołnierzy się pochorowało. W bawarskim Kempten przemoczone rekrutki zamknięto w wilgotnej piwnicy. Sierżanci wrzeszczeli na nie po rosyjsku. Niektóre usiłowały powiedzieć kończące ćwiczenia hasło „Wolność”, ich słowa były jednak zagłuszane przez pohukiwania szalejących podoficerów. Pewna kobieta napisała w oskarżycielskim liście: „W końcu zdjęto nam z oczu przepaski, zapalono

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 51/2004

Kategorie: Świat