We Francji młode środowisko emigracyjne zacząłem, z małymi wyjątkami, wymijać łukiem Po ogłoszeniu stanu wojennego fundacja Forda zorganizowała pokaźną pomoc dla Polaków. Natychmiast ustawiła się kolejka. Pieniądze wręczane były za friko. Wystarczył tylko późniejszy list z podziękowaniem i ewentualnym rozliczeniem kosztów, na które pieniądze zostały wydane. Annette [Laboray, przedstawicielka fundacji Forda – przyp. red.], tonąc w buchalterii, wezwała mnie na pomoc, tym bardziej dla niej istotną, że pieniądze od tysiąca aż po kilka tysięcy franków dawało się na słowo, ja zaś miałem jakie takie rozeznanie, kto z rodaków jest rzeczywiście w beznadziejnej sytuacji, kto zaś jest już całkiem dobrze urządzony i zapomoga jest mu najzupełniej zbędna. Z nieznanymi prowadziłem krótkie rozmowy, które dawały mi jakieś rozeznanie w ich losach, choć nie wykluczam, że ktoś mógł mnie przechytrzyć. Pierwsi przybyli najobrotniejsi, a przez to i najlepiej się mający, już z tego najprostszego powodu, że słyszeli o fundacji i przypływie do niej gotówki. Krew mnie zalewała, gdy widziałem ludzi mających dobrą pracę i dostatnie warunki żądających pieniędzy i mocno się o nie targujących. Uzgodniwszy sprawę z Annette, przekazywałem dostatniejszym mniej, a niemogącym związać końca z końcem znacznie więcej. Wywołało to natychmiastowy skutek w postaci listów z donosami, że fundacja faworyzuje znajomych, oszukuje, prześladuje… Tutaj trzeba wyjaśnić, że na pismach urzędowych wszelkich fundacji znajduje się lista „wielkich postaci” popierających jej działalność. U nas byli to m.in. Ionesco, Grass, Miłosz. Do nich też kierowali oszczercy swoją korespondencję. Trudno wymagać od Grassa, żeby wchodził w buchalteryjne sprawy. Po prostu w takiej atmosferze nie chciał mieć z tym nic wspólnego W ten sposób strumyczek pieniędzy wysechł. Rodacy przysłużyli się rodakom. Nieważne, że wszystko zostało dokładnie sprawdzone. Bronisław Wildstein wskrzesza te kłamstwa dzisiaj, po 30 latach, wiedząc, że może już pluć bezkarnie. Dodam, że tylko kilka osób przysłało nam listy z podziękowaniami! Nic dziwnego, że młode środowisko emigracyjne zacząłem, z małymi wyjątkami, wymijać łukiem. Nie było to zresztą trudne. W modzie było równanie Jaruzelskiego z Hitlerem, Kiszczaka z Himmlerem etc. Po jednym z takich szczególnie skrajnych felietonów Jacka Bierezina napisałem list do „Kultury” apelujący o zachowanie proporcji. Redaktor Giedroyc zadzwonił do mnie, winszując „przytomności”, część środowiska „solidarnościowego” wypluła mnie jednak ostatecznie, i dzięki Bogu. WIADOMOŚCI Z POLSKI od taty dostawałem w miarę regularnie przez ambasadę niemiecką. Były rzeczowe i spokojne. Gabriel Mérétik opowiadał, że dowiedziawszy się o stanie wojennym, zdążył jeszcze pojechać do Stommy. – I co teraz? – pytał przerażony. Usłyszał wykład, który wspomina w swojej książce. Brzmiał on mniej więcej tak: Rzeka wylała za wcześnie. Teraz powoli wróci do swojego koryta. Za wcześnie mówić, co będzie dalej. Może znowu wyleje, ale w korzystniejszych już czasach. Na razie pozostaje nam spokój i rozwaga. To samo dokładnie pisał mi w listach. Ogromną pociechą pierwszych dni stanu wojennego była obecność w Paryżu Piotra Skrzyneckiego, który wracał bodajże z Australii. Przesiadywaliśmy w knajpkach do rana, gadając o sztuce, literaturze, plotki też nie były nam obce. Piotr poznał mnie z Danusią Roniker-Polonsky. Była to dziewczyna wspaniała, na pewno zasługiwała na Giedroyciowy komplement „przytomna”, Piotr przemieszkiwał u niej, dopóki nie zmienił lokum na jakiś obskurny arabski hotelik koło Saint-Denis. Wkrótce dołączył do nas reżyser Andrzej Kostenko, który dostał paszport, gdyż telewizja francuska miała wyświetlać jego serial „Przyjaciele” rozreklamowany przez samego Romana Polańskiego, skądinąd kumpla Andrzeja jeszcze z łódzkiej Szkoły Filmowej. Treść filmu była jak na owe czasy niezwykle perwersyjna. Opowiada o tym, jak manipulowani byli członkowie ZMP (cóż jednak ZMP znaczy dla Francuza? – dla niego to figura polskiej młodzieży jako takiej). Potem następują zmiany (w scenariuszu chodziło o październik 1956, dla Francuza były to oczywiście czasy „Solidarności”), na końcu bohater podnosi łeb znad gazety i mówi dobitnie: „Oni kłamią”. Film odniósł ogromny sukces, zapewne nieporównywalnie większy we Francji niż w Polsce. Znakomite recenzje oblewaliśmy w Bofingerze na placu Bastylii. W wielką radość z sukcesu Andrzeja wkradł się jednak smutek. Piotr Skrzynecki zdecydował oto, że następnego dnia wraca do Polski.
Tagi:
Ludwik Stomma









