Los spółki Sarmatia i bliskich Belwederowi polityków zależy od utrzymania mitu o Gruzji jako państwie leżącym na szlaku naftowym Wielu komentatorów i polityków okrzyknęło interwencję rosyjską w Gruzji mianem konfliktu o rurociągi. Podejście to jest zupełnie bezzasadne, zakrawa wręcz na absurd. W szerokim pasie od atlantyckich wybrzeży Europy do Uralu sięgającym na południe po Zatokę Perską niełatwo znaleźć kraj mający równie małe znaczenie jako szlak tranzytowy ropy. Gdyby oceniać sytuację polityczną w świecie poprzez pryzmat tego, co działo się na rynkach naftowych między 8 a 13 sierpnia, czyli wtedy, kiedy w Gruzji toczono walki zbrojne, to okres ten należałoby nazwać czasem olimpijskiego spokoju. Na giełdowych parkietach, gdzie handluje się ropą, ten konflikt po prostu nie istniał. Sprawą Gruzji absolutnie nikt nie zaprzątał sobie głowy. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Potencjał przepustowy przecinających terytoria gruzińskie magistral naftowych nie przekracza 1,3% światowej produkcji. W dodatku nigdy nie jest wykorzystywany w całości. Azerbejdżan, skąd pochodzi transferowana przez obszar Gruzji ropa, planuje w 2009 r. osiągnąć najwyższy poziom wydobycia, a w następnych latach stopniowo ograniczać produkcję. W najbliższych latach nie powstanie też żaden transkaspijski rurociąg, gdyż z powodu braku prawnych regulacji dotyczących statusu Morza Kaspijskiego wszelkie koncepcje dotyczące inwestycji w biegnącą po dnie tego akwenu linię przesyłową znajdują się co najwyżej w fazie projektowej. Wątpliwe zresztą, by miały szanse kiedykolwiek powstać. Zważywszy na zaawansowanie rosyjskich inwestycji i coraz silniejszą orientację Kazachstanu na chłonny sąsiedni rynek chiński, wydaje się to wręcz mało prawdopodobne. Oznacza to na przyszłość dalszą marginalizację Gruzji na mapie szlaków naftowych. Obecnie widnieje ona na nich za sprawą dwóch rurociągów. Pierwszy i najbardziej znany to magistrala Baku-Tbilisi-Ceyhan (BTC) łącząca położony 70 km na południe od azerbejdżańskiej stolicy naftowy terminal Sangachal z tureckim portem śródziemnomorskim Ceyhan. Tym samym, co warto podkreślić, przez który dzięki odrębnej magistrali z Kirkuku dociera do amerykańskich odbiorców ropa wydobywana na północy Iraku. Gruzja znalazła się na jego szlaku dość przypadkowo. W 1994 r. Azerbejdżan podpisał tzw. naftowy kontrakt stulecia. Było to w pewnym stopniu dzieło obecnego prezydenta tego kraju Ilhama Alijewa, wtedy głównego negocjatora z ramienia państwowej spółki Socar. Porozumienie przekazywało koncesje eksploatacyjne na trzech podmorskich złożach Azeri-Chirag-Gunashli (ACG) konsorcjum powołanemu specjalnie do realizacji tego przedsięwzięcia przez koncerny paliwowe na czele z BP, Chevronem i Exxon-Mobil. Aktualna jak nigdy dotąd stała się kwestia wywozu wydobytego surowca z Azerbejdżanu. Prowadzące w kierunku północnym rurociągi Baku-Supsa i Baku-Noworosyjsk zupełnie się do tego nie nadawały. Odbiorca surowca był na Zachodzie i tam też powinna trafiać bezpośrednio pochodząca z ACG ropa. Najprostsza z możliwych tras prowadziła jednak przez Armenię, pozostającą w stanie wojny z Azerbejdżanem. Nawet gdyby naftowe konsorcjum porozumiało się w sprawie budowy rurociągu z rządem w Erewanie, co starało się zrobić, i tak było to nie do zaakceptowania dla władz w Baku. Innego stanowiska zająć po prostu nie mogły. Ormianie opanowali nie tylko Górski Karabach należący do Azerbejdżanu, ale też wiele innych jego prowincji. Walki o ich wyzwolenie nie ustawały. Zgoda na przecięcie rurociągiem terytoriów Armenii byłaby niczym innym jak oddaniem częściowej kontroli nad decydującym dla dalszego rozwoju gospodarczego państwa projektem. Początkowo rozważano przeprowadzenie rurociągu przez Iran ku Zatoce Perskiej. Aby jednak nie narażać się politykom w Waszyngtonie, skorygowano przebieg trasy. Zamiast kłaść magistralę wzdłuż całego terytorium Iranu, zdecydowano się jedynie przeciąć na kilkunastokilometrowym odcinku północno-zachodnie obrzeża tego państwa, tyle tylko, aby ominąć łukiem od południa granice Armenii. Dla amerykańskiej administracji i to było za wiele. Kooperacja, a w tym konkretnym przypadku konieczność przekazania części udziałów inwestorowi irańskiemu spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem. Biały Dom przestrzegł amerykańskie koncerny przed restrykcjami, jakie na nie nałoży w razie niepodporządkowania się zaleceniom. Mało tego – starał się wymusić na Azerbejdżanie niedopuszczenie irańskiego NIOC do konsorcjum obsługującego ACG, a kiedy Socar przekazał mu część swoich udziałów, zagrożono władzom w Baku sankcjami w postaci wycofania się amerykańskich koncernów z przedsięwzięcia. Postawiony w sytuacji bez wyjścia Azerbejdżan uległ szantażowi.
Tagi:
Piotr Kwiatkiewicz









