Za porysowanie auta posłanki Radziszewskiej piotrkowski sąd skazał Krzysztofa Szymańskiego na pół roku więzienia. Dopiero po apelacji skończyło się na karze grzywny Piętnaście minut wystarczyło, by Sąd Apelacyjny w Piotrkowie Trybunalskim zatwierdził wyrok sądu okręgowego. Krzysztof Szymański już nieodwołalnie został uznany za winnego porysowania kluczykami lub innym podobnym narzędziem samochodu posłanki Elżbiety Radziszewskiej. Prokurator broniący nienaruszalności mienia gwiazdy Platformy Obywatelskiej ma pełne prawo do satysfakcji. Wyrok jest jednak łagodny – Szymański został skazany jedynie na karę 50 stawek dziennych grzywny po 20 zł. Bo też chodziło nie o surowe, ale o przykładne ukaranie. Teraz już nikt w Piotrkowie posłance Radziszewskiej nie podskoczy. Tyle że dla skazanego oznacza to niepomiernie więcej. Szymański, zawodowy kierowca, twierdzi, iż w czasie tych trzech lat z okładem, kiedy prokuratura, a potem sądy ścigały go za owo domniemane przestępstwo, dwa razy znajdował pracę. I zawsze ją tracił jako karany sądownie. Dr Elżbieta Radziszewska, obecnie posłanka PO, wcześniej posłanka UW, a jeszcze wcześniej działaczka Unii Demokratycznej i ROAD, wciąż ma biuro w tym samym miejscu. Przy ul. Słowackiego 13 w Piotrkowie. Lokal w oficynie dzieli – zapewne dla oszczędności – z prezesem honorowych krwiodawców piotrkowskich, dr. Andrzejem Radziszewskim, prywatnie własnym bratem, i jego zastępcą, Romanem Piskorzem. Stosunki z sąsiadami z kamienicy nie układają się dobrze. Samochody przyjeżdżające do biura poselskiego – w tym samochód posłanki – utrudniają lokatorom parkowanie, a bywa, że i wjazd na podwórko. Dodatkową przyczyną są maniery pani poseł. Marta Pisarek zeznawała w sądzie: „Kłótnie zdarzają się cały czas. Uważam, że pani poseł nie zachowuje się poprawnie w stosunku do nas, sąsiadów. Kiedyś chciałam, aby odjechała spod moich okien, bo miało przyjechać pogotowie. Wtedy powiedziała, żebym stanęła na baczność i przedstawiła się”. Zdarzenie, które stało się przyczyną rozprawy sądowej, miało miejsce 26 stycznia 2000 r. Poprzedniego dnia auto pani doktor stało w połowie w bramie, w połowie na podwórku, co oczywiście oznaczało, że żaden z zaparkowanych tam samochodów nie miał szans na wyjazd. Krzysztof Szymański śpieszył się na ważne spotkanie. Wszedł do biura poselskiego w sprawie usunięcia zawalidrogi. Według tego, co mówią ludzie zgromadzeni w biurze, był napastliwy i arogancki. Według jego opowieści – na prośbę, żeby pani poseł wycofała samochód, usłyszał staropolskie: „Spierdalaj”. Jedna wersja drugiej nie przeczy, obydwie mogą się znakomicie uzupełniać. Tylko że po jednej stronie był śpieszący się człowiek, którego wykształcenie zatrzymało się na dwóch klasach zasadniczej szkoły zawodowej, po drugiej – lekarz z drugim stopniem specjalizacji, poseł na Sejm RP i kandydat PO na ministra zdrowia. Trudno dziś dojść szczegółów tamtej wymiany słów. Pewne jest, że pani doktor odmówiła zmiany miejsca parkowania, bowiem pan Szymański wezwał policję i dopiero dyskusja właścicielki auta z policjantem zakończyła się odblokowaniem wyjazdu. Krzysztof Szymański spóźnił się na owo ważne dla niego spotkanie. Następnego dnia – 26 stycznia – wyjazd z podwórka znów był zablokowany przez samochód pani poseł. Tym razem obyło się bez policji. Na żądanie Szymańskiego samochód przestawił brat posłanki, Andrzej Radziszewski. Doszło wówczas – niewątpliwie, bo tak zeznają obydwie strony konfliktu – do wymiany zdań, a raczej inwektyw. Brat Krzysztofa Szymańskiego, Ryszard, zeznawał, że kiedy już chcieli odjeżdżać, Radziszewski zaczął jeszcze coś mówić do Krzysztofa. „Brat wyszedł z samochodu, (…) wymiana zdań, a raczej zwykła pyskówka, trwała kilka minut, potem pan Radziszewski wszedł do biura, a brat wsiadł do samochodu i odjechaliśmy”. Jedyny świadek wiarygodny dla sądu Wyrok skazujący Krzysztofa Szymańskiego za porysowanie opla astry posłanki Radziszewskiej sąd w Piotrkowie wydał na podstawie zeznań jednego świadka, właśnie doktora Radziszewskiego. W uzasadnieniu wyroku sąd napisał, iż „dał wiarę jego zeznaniom, bo w toku całej tej sprawy są konsekwentne oraz logiczne”. Wszystkim innym świadkom, włącznie z Romanem Piskorzem, sąd nie dał wiary. Według zeznań dr. Radziszewskiego, incydent przebiegał następująco: „Przestawiłem samochód (siostry) i wysiadłem z niego. I wtedy widziałem, jak Roman Piskorz wyszedł z pomieszczenia Stowarzyszenia Krwiodawców.
Tagi:
Jerzy Łaniewski








