Kto gra „Masą”?

Kto gra „Masą”?

Prokuratura ustaliła, że w zeznaniach Sokołowskiego nie ma śladu rewelacji przytoczonych przez „Życie”

Te zdjęcia mogły wywołać w Polsce skandal polityczno-obyczajowy. I rzeczywiście, po ich publikacji podniosła się wielka wrzawa po prawej stronie sceny politycznej. Oto bowiem na fotografiach z końca 1995 r. można było zobaczyć Jolantę Kwaśniewską w towarzystwie m.in. Andrzeja Kuny i Aleksandra Żagla. Zdjęciom, opublikowanym 18 grudnia 2004 r. w „Życiu” Tomasza Wołka, towarzyszył tekst pt.: „Niebezpieczne związki”.
Jednak to nie Kwaśniewska czy Kuna byli jego głównymi bohaterami – ta rola przypadła w udziale, również obecnemu na kilku fotografiach, Edwardowi Mazurowi, polonijnemu biznesmenowi ze Stanów Zjednoczonych. Autorzy artykułu, powołując się na zeznania Jarosława Sokołowskiego, „Masy”, napisali, że przedsiębiorca na zlecenie gangu pruszkowskiego uczestniczył w przerzucie narkotyków z Kolumbii do Polski. W tekście zawarli wyraźną sugestię, że wspomniane zeznania „Masa” złożył przed śledczymi zajmującymi się wyjaśnieniem okoliczności śmierci byłego szefa policji, gen. Marka Papały.
Kilka dni później publikacją zajęła się prokuratura, która ustaliła, że w zeznaniach Sokołowskiego nie ma śladu rewelacji przytoczonych przez dziennik. Zasadne są więc przypuszczenia, że dziennikarze „Życia”, które w międzyczasie (29 stycznia br.) znikło z rynku, dopuścili się celowej konfabulacji bądź zostali wprowadzeni w błąd co do treści zeznań najsłynniejszego świadka koronnego w Polsce. Istnieje również trzecia możliwość…

„Słowik” w zastaw

Ale po kolei. W artykule „Niebezpieczne związki” czytamy: „Edward Mazur (…) to kolejny uczestnik kameralnego, świątecznego spotkania z grudnia 1995 r., w którym uczestniczyła Jolanta Kwaśniewska. Z zeznań Jarosława Sokołowskiego, pseudonim „Masa”, wynika, że w połowie lat 90. (…) Edward M. miał wespół z członkami „Pruszkowa” współuczestniczyć w planowaniu interesu polegającego na przerzucie do Polski z Kolumbii dużej partii narkotyków”. W dalszej części tekstu, poprzedzonej śródtytułem „To tylko mafia”, odnajdujemy krótki biogram Edwarda Mazura, po którym autorzy znów odwołują się do zeznań Sokołowskiego. „Według „Masy”, Wojciech Paradowski, uważany za kasjera „Pruszkowa”, zaproponował sprowadzenie narkotyków z Kolumbii via Polska do Europy. Interes miał rozkręcić Dariusz W., a także Edward M. W. znał Kolumbijczyka, który miał wobec niego dług wdzięczności. Kolumbijczyk umożliwił „Pruszkowowi” zakup dużej partii kokainy, ale warunkiem był wyjazd przedstawiciela kierownictwa „Pruszkowa” do Ameryki Południowej w charakterze żywego zastawu. Rola ta przypadła Andrzejowi Z., pseudonim „Słowik””.
Rewelacje dziennikarzy „Życia” nie pozostały bez reakcji pomówionego w tekstach biznesmena. Jeszcze 21 grudnia 2004 r. Mazur, zwracając się bezpośrednio do ministra sprawiedliwości, Andrzeja Kalwasa, złożył doniesienie o przestępstwie. W opinii przedsiębiorcy, miał się go dopuścić Jarosław Sokołowski, składając fałszywe zeznania. Sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Ostrołęce.
9 lutego br. ostrołęcka prokuratura wydała postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie domniemanych fałszywych zeznań „Masy”. – W toku postępowania prowadzonego przez Prokuraturę Apelacyjną w Warszawie w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały, w charakterze świadka został powołany Jarosław Sokołowski, ps. „Masa” – przyznaje prokurator Edyta Łukasiewicz. W uzasadnieniu odmowy zapewnia zaś, że „Masa” w ogóle nie złożył zeznań dotyczących Edwarda Mazura, „zatem nie można przypisać mu popełnienia przestępstwa złożenia fałszywych zeznań. Ustalono również – pisze dalej Łukasiewicz – że prokuratorzy prowadzący postępowanie w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały nie posiadają informacji, aby Jarosław Sokołowski składał zeznania dotyczące Edwarda Mazura w toku innego toczącego się postępowania. Świadek Sokołowski – konkluduje pani prokurator – nie składał zeznań o treści wskazanej w artykule prasowym opublikowanym w dzienniku „Życie” w dniach 18-19 grudnia 2004 r.”.

Dostęp do zeznań

Skąd zatem rewelacje na łamach dziennika? Zbierając materiały do tego tekstu, spotkaliśmy się z opinią, że redakcja „Życia” z premedytacją użyła wymyślonych informacji – miała to być desperacka próba zwiększenia zainteresowania upadającą już wówczas gazetą. Jednak jeden z autorów „Niebezpiecznych związków”, Leszek Misiak, zapewnił nas, że nie mogło być mowy o żadnej konfabulacji ze strony dziennikarzy. – To byłoby zawodowe samobójstwo – przekonuje, dodając, że darzy pełnym zaufaniem pozostałych kolegów, którzy podpisali się pod artykułem.
Druga hipoteza zakłada, że dziennikarzy celowo wprowadzono w błąd, serwując im wydumane zeznania „Masy”. Oczywiście, taki scenariusz, jeśli jest prawdziwy, nie stanowi usprawiedliwienia dla autorów „Niebezpiecznych związków”. I mniejsza o rzetelność, idzie o zwyczajny brak ostrożności. Tym dziwniejszy, że jednemu z autorów tekstu, Wojciechowi Sumlińskiemu, środowisko dziennikarskie przypisało największą medialną wpadkę 2004 r.
W lipcu ub.r. w „Życiu” ukazał się tekst autorstwa Sumlińskiego pt.: „Ułaskawienie pod specjalnym nadzorem”. W artykule i tym razem opartym – jak twierdził jego autor – na zeznaniach „Masy”, pojawiło się stwierdzenie, że sprawę ułaskawienia Andrzeja Z., „Słowika”, „pilotował mecenas Olszewski, który w 1993 r. był bardzo znaną postacią w świecie polityki”. „W swoich zeznaniach „Masa” podaje szereg szczegółów, które wskazują, że najprawdopodobniej chodzi o mecenasa Jana Olszewskiego, byłego premiera RP”, pisał dziennik. Publikacja wywołała medialną burzę, jednak wcale nie po myśli redakcji „Życia”. Ówczesny minister sprawiedliwości, Marek Sadowski, zapewniał, że w zeznaniach „Masy” nigdzie, nawet w tonie pomówień, nie przewija się postać byłego premiera. Wkrótce okazało się, że w całej sprawie może chodzić nie o Jana, ale o Jacka Olszewskiego, byłego adwokata „Słowika”…
Sumliński jednak zaprzecza, by autorzy „Niebezpiecznych związków” padli ofiarą dezinformacji. Zdaniem tego byłego dziennikarza „Wprost”, tygodnik już w 2003 r. miał dostęp zarówno do zeznań „Masy”, jak i do niego samego. – Nie brałem w tym udziału osobiście, zajmowali się tym koledzy, których nazwisk podać nie mogę – opowiada. Sumliński zapewnia, że przekazane mu przez redakcyjnych kolegów dane to fragmenty oficjalnych zeznań (blisko pół roku trwało weryfikowanie, czy istotnie są to prawdziwe papiery – mówi) oraz rozmów dziennikarzy z „Masą”. I to w nich znalazły się informacje opublikowane później w „Życiu”.

Bezkarny koronny?

Jeśli więc nie konfabulacja ani fałszywka, to co? Wspominaliśmy również o trzeciej hipotezie – ta, jakkolwiek najtrudniejsza do udowodnienia, także jest możliwa. Statusu najważniejszego w kraju świadka koronnego Jarosław Sokołowski nie dostał na wyrost. To bowiem jego wiedza, umiejętnie dozowana policji i prokuraturze, w znacznym stopniu ułatwiła rozbicie trzonu grupy pruszkowskiej. Do czego zmierzamy? Otóż nie wykluczamy, że „Masa” istotnie obciążył w swoich zeznaniach Edwarda Mazura. Tyle że jego wynurzenia zostały zweryfikowane negatywnie.
O tym, że Sokołowski ma skłonności do konfabulacji, przekonuje historia Piotra W., przed laty oficera Wydziału do Walki z Przestępczością Zorganizowaną Komendy Stołecznej Policji. To on w 1994 r. zwerbował, a następnie prowadził „Masę”, by ostatecznie stać się jego ofiarą. Sokołowski zeznał bowiem, że W. domagał się od niego łapówki w wysokości 10 tys. dol. Zasłużonego oficera wyrzucono z policji i aresztowano, „Masa” zaś później wycofał się z oskarżeń.
Cała ta historia uszła Sokołowskiemu na sucho, co uprawnia do przypuszczeń, że podobnie stało się w przypadku Mazura. Że prokuratura celowo przemilczała jego zeznania na temat polonijnego biznesmena. Dlaczego? Otóż stawką w tej grze byłaby wiarygodność „Masy” jako świadka koronnego – łatwa do podważenia, gdyby uznać, że świadomie popełnił przestępstwo składania fałszywych zeznań. Co zapewne byłoby niezwykle ożywczym impulsem dla obrońców skazanych pruszkowskich bossów…

Wydanie: 09/2005, 2005

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy