Równości nie można sprywatyzować

Równości nie można sprywatyzować

Nowy szef rządu Republiki Czeskiej pierwszego zagranicznego wywiadu udzielił „Przeglądowi” Ostatnie wybory rozbiły scenę polityczną lat 90. Czesi chcą liberalizmu, ale i państwa socjalnego Rozmowa z Vladimirem Szpidlą, premierem Czech, przewodniczącym Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej (CSSD) Vladimir Szpidla urodził się w 1951 r. Jest absolwentem historii i archeologii Uniwersytetu Karola w Pradze, w czasach Czechosłowacji mieszkał w Czeskich Budziejowicach i prowadził życie człowieka określanego jako „nieprzyjaciel (komunistycznej) władzy”. Nie mogąc pracować w swoim zawodzie, był robotnikiem, maszynistą kurtyny w teatrze, zbierał zioła. W 1989 r., gdy w Pradze wybuchła aksamitna rewolucja, Szpidla w Czeskich Budziejowicach organizował Obywatelskie Forum. Założyciel partii socjaldemokratycznej (CSSD). W 1996 r. został posłem. Dostrzeżony przez poprzedniego lidera CSSD, Milosza Zemana, szybko awansował w partii. Gdy w 1998 r. socjaldemokraci wygrali wybory, Zeman powierzył mu stanowisko wicepremiera oraz tekę ministra pracy i spraw socjalnych. Z tego miejsca zasłynął jako wizjoner socjaldemokracji. W 2001 r. Milosz Zeman na zjeździe Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej, wskazując na Vladimira Szpidlę, wówczas wiceprzewodniczącego CSSD, powiedział: „Oto mój następca”. Szpidla – mówi się w Czechach – ma charakter, jest inteligentny i pracowity. Długo pozostawał w cieniu Zemana, nawet wtedy, gdy w 2001 r. został przewodniczącym CSSD. Jest cichy i skromny, trochę ascetyczny. Nie pije, nie pali, uprawia sport, dużo biega – brał udział nawet w maratonach. Ma drugą żonę i czworo dzieci. – Kiedy w czerwcu tego roku pana partia wygrywała wybory, co czuł jej lider i obecny premier Czech? Radość z sukcesu czy może raczej brzemię odpowiedzialności, jakie spadło na pana barki? – Oczywiście, zostać szefem rządu to sytuacja zupełnie wyjątkowa. Nawet w życiu polityka. Stąd wiele sprzecznych emocji i wrażeń, jakie ogarniają człowieka w takim momencie. W dniu wyborów czułem i radość, i odpowiedzialność. Może nawet więcej tego drugiego uczucia, bo w systemie konstytucyjnym Czech to szef rządu ponosi główną odpowiedzialność za sprawne funkcjonowanie państwa. – Więc przede wszystkim odpowiedzialność? – Tuż po ogłoszeniu pierwszych wyników poczułem przede wszystkim ogromną ulgę, rodzaj uczucia, jakie ma maratończyk, który dobiega do celu. Poczucie, że człowiek dał z siebie wszystko… i wygrał. Zaraz zresztą zacząłem liczyć potencjalne mandaty i zastanawiać się, co dalej. I tu już pojawiła się odpowiedzialność. – Ulga po wyczerpującym finiszu to dobra metafora dla polityka, który uprawia biegi. Tym bardziej że socjaldemokraci wygrali te wybory rzeczywiście rzutem na taśmę. Przed elekcją sondaże zapowiadały raczej sukces prawicy. Teraz układ sił w parlamencie sprawia, że powstał rząd koalicyjny złożony z socjaldemokracji, chadecji i liberalnej Unii Wolności. Koalicje często bywają jednak nietrwałe. Tym bardziej może tak być z koalicją taką jak czeska, która ma raptem przewagę 101 głosów na 200 deputowanych. – Nie mam takich obaw. Ta koalicja powstała w dobrym celu. Chodzi o sprawę dla Czech zasadniczą: członkostwo w Unii Europejskiej. Przy wszystkich rozważaniach na temat koniecznych działań, jakie mój rząd musi podjąć, bez względu na to, z której strony by na to spojrzeć, zawsze okaże się, że dla zrealizowania tego strategicznego celu lepszy jest rząd koalicyjny, który będzie zdolny – poprzez wielopartyjne kontakty – dotrzeć do politycznego spektrum w zachodniej Europie w o wiele szerszy sposób niż rząd mniejszościowy składający się z jednej partii. To główny powód, dla którego zdecydowaliśmy się na koalicję. A jeśli chodzi o obawy, że obecna koalicja ma tylko minimalną większość w parlamencie, to chcę przypomnieć, że czeski system konstytucyjny wymaga większości 101 głosów tylko w wyjątkowych przypadkach. W zdecydowanej większości prac parlamentarnych wystarcza większość względna, a doświadczenia poprzedniego rządu mniejszościowego (kierowanego w poprzedniej kadencji przez socjaldemokratę Milosza Zemana – przyp. MG) wskazują, że można to osiągnąć. – Gdzie będzie pan szukał głosów dodatkowych poza głosami członków koalicji parlamentarnej? – Myślę, że w przypadku ustawy o referendum (potrzebnej przed decyzją o wejściu do Unii Europejskiej – przyp. MG) będziemy mogli liczyć na głosy komunistów. Sądzę, że będzie tak również przy niektórych innych ustawach. Moim celem będzie zresztą pozyskiwanie poparcia z różnych ugrupowań, a nie opieranie się w takich sytuacjach wyłącznie na jednej, takiej czy innej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 32/2002

Kategorie: Świat