Rytm życia wyznacza ostrzał

Rytm życia wyznacza ostrzał

Fot. Shutterstock

Wojna w Jemenie: w dzień dostosowujemy rozkład swoich zajęć domowych do pór ataków

W 2014 r. w Jemenie wybuchła wojna, która trwa do dziś. W jej wyniku zginęło 150 tys. ludzi, głód towarzyszący konfliktowi pochłonął zaś ponad 220 tys. ofiar. Rok po wybuchu wojny Buszra al-Maktari postanowiła udokumentować cierpienie cywilów i przez dwa lata jeździła po kraju z narażeniem życia, by zebrać ponad 400 świadectw.

Śmierć na nabrzeżu

Na jawie i we śnie słyszę krzyk ludzi wołających o pomoc. Ilu ich było? Nie wiem, ale rysy niektórych pamiętam. Byli naszymi sąsiadami. Tak jak my uciekli z góry At-Tawanik. Wyciągają do mnie ręce. Tulę głowę swojego syna. Myślę o głowie oderwanej od ciała. Widzę, jak robi się coraz większa i przesłania niebo. Inne martwe ciała i jeszcze inne, wydające ostatnie tchnienie. Z otwartych żył drugiego syna wypływa krew. Płacz córeczki przywraca mi przytomność. Rannego syna niosę na plecach, a córkę trzymam za rękę. Idę chwiejnym krokiem, stąpam po trupach. Zwłoki syna i żony zostawiłem za sobą. Nie oglądam się wstecz, dochodzą do mnie płacz i ryk fal gwałtownie rozbijających się o nabrzeże. (Milknie).

O świcie sąsiedzi przynieśli wiadomość, że góra wpadnie niebawem w ręce milicji. Wejdą na górę i wedrą się do naszych domów. Samoloty ostrzeliwały rakietami sąsiednią górę, skały drżały nam pod stopami. Ludzi ogarnęła panika, jakby w powietrzu latała jakaś dusza nieczysta, wszyscy zaczęli myśleć o ucieczce. Ktoś powiedział, że dla uchodźców z gór podstawią łodzie, które przewiozą ich w bezpieczne miejsce. Pamiętam, że zapadła ciemność. Nie było prądu, ludzie odeszli, życie zamarło, wśród ponurej nocy rozlegało się tylko szczekanie psów, wstrząsały nią wybuchy pocisków i rakiet. Uzgodniliśmy z rodziną, że zejdziemy z góry o wschodzie słońca. Nie wzięliśmy ze sobą niczego prócz ubrań, które mieliśmy na sobie. Wszystko zostawiliśmy, jak było, i niecierpliwie czekaliśmy na świt.

O 6 rano zeszliśmy w dół. Niosłem na plecach córeczkę, żona i dwaj synowie szli obok mnie. Do tej pory rozlega się w mojej głowie stukot naszych kroków. (…) Strach odebrał mi mowę. Myślałem tylko o tym, żeby wcześnie dotrzeć do portu. Poganiałem żonę i dzieci, jakbym ścigał się z naszymi cieniami. Kiedy rozglądałem się wokół tamtego ranka, widziałem tylko nasze małe cienie i stopnie, po których z trudem schodziliśmy

Na nabrzeże dotarliśmy o 10. Tłoczyli się tam ludzie, dużo ich było, chyba setki. Byli wystraszeni jak my, niespokojnie się rozglądali. Tak jak my zeszli z naszej góry albo z tej naprzeciwko, albo przybyli z pobliskich rejonów At-Tawahi. Jedni nieśli trochę rzeczy osobistych, drudzy, jak my, nie mieli ze sobą nic. Tylko oni i dzieci.

Zobaczyłem naszego sąsiada Wahida al-Mauza i jego dzieci. Też mieszkał na górze, jego dom był nad naszym. Cała rodzina zeszła w dół z wyjątkiem dziadka, który wolał zostać w domu, żeby go pilnować. Stanąłem przy swojej rodzinie. Odpłynęła pierwsza łódź z 20 pasażerami. Błysnęła nam nadzieja na ocalenie. Przyjdzie nasza kolej, trzeba tylko poczekać i zachować cierpliwość. (Milknie).

Upał był nie do wytrzymania. Słońce wzniosło się już wysoko, jego promienie przypiekały nam twarze i głowy. Mężczyźni zaczęli rozmawiać, żeby zabić czas. W pobliżu nas kobiety opowiadały, co przecierpiały na tej wojnie: oblężenie, głód, gorąco, przerwy w dostawie prądu. Słuchałem, obserwując horyzont. W powietrzu było coś, co kazało mi zachować czujność. Córeczka krążyła wokół mnie i głośno się śmiała, a ja baczyłem na to, co się dzieje. Nie spuszczałem swoich bliskich z oka, pilnowałem, żeby dzieci się nie oddaliły. Nie wiem dokładnie, kiedy zalała nas wezbrana fala. Nie słyszałem odgłosu pocisku wystrzelonego w naszym kierunku przez milicję. Pamiętam tylko, jak leżeliśmy na nabrzeżu, chroniąc głowy i ciała. Minęło zaledwie kilka minut, kiedy uderzył drugi pocisk. Zasłoniłem głowę, a kiedy ją podniosłem, zobaczyłem, jak toczy się ku mnie głowa mojego syna. (Krztusi się, oczy zachodzą mu mgłą).

Czy zapomniałem inne szczegóły? Nigdy. Wszystko rozgrywa się w mojej głowie jak wieczna wojna na pełnym morzu między duchami bojących się śmierci a tymi, którzy bez litości ich zabijają. Kiedy próbuję przekonać sam siebie, że trzeba żyć dalej, zająć się leczeniem syna, zdobywać pieniądze na opłatę szpitali, córeczka, która skończyła trzy lata, przypomina mi o wydarzeniach tamtego poranka. Czasem długo mówi sama do siebie. Innym razem, kiedy przychodzą goście, siada w kucki: „Tata, pamiętasz, jak zginęła mama i brat? Huti odstrzelili głowę brata i zabili mamę”. Staram się sprawić, żeby zapomniała, ale ona uparcie wspomina. Rodziny ofiar nie zapominają zabójców. Nigdy nie zapomnimy twarzy morderców.

 

Adil Ahmad Rassam

O 11.30 6 maja 2015 r. milicje Hutich i Saliha ostrzelały łodzie uchodźców w porcie At-Tawahi w Adenie. Zginęły dziesiątki cywilów, w tym żona Adila Ibtisam Muhammad Abdu, jego syn Nijazi Adil Ahmad Rassam (10 lat), a drugi syn został ranny. Zginęła cała rodzina Wahida al-Mauza, ocalał tylko starzec, który został w domu.

 

Dusza brata nie ocalała

Na zewnątrz wciąż świszcze wiatr, wstrząsa naszą chatą, moja dusza się wzdryga. Nie ma tu nikogo prócz nas: mnie, mojego ojca, młodszego brata, palm i tej chatki stawiającej opór wiatrowi i zimnu. Czasami siadamy naprzeciwko siebie, uśmiechnięci, jakby reszta naszych bliskich wciąż była z nami, a czasami zdajemy sobie sprawę, że zginęli dawno temu, a tutaj pozostały tylko w mroku cienie naszych pochylonych głów. Zamykamy wtedy oczy i pogrążamy się w milczeniu.

Lecz smutek nigdy nie przemija, jak ten wiatr, który od miesięcy szarpie dachem naszej chaty. Smutek pożera nasze zmęczone dusze, czuwa jak oczy ojca utkwione w drzwiach w oczekiwaniu na powrót mojej matki i rodzeństwa. Smutek jest pozbawiony życia, tak jak moja żona i mój syn, tępy jak niemota mojego brata.

Cały czas prześladują mnie ich głosy i twarze. Pamiętam tamten poranek, było wpół do siódmej, leżałem w łóżku, jak zwykle o tej porze. Nie mieliśmy ciężkiej pracy, wymagającej zrywania się wcześnie rano, dlatego nie wstawaliśmy i czekaliśmy na poprawę pogody. Żona i syn chodzili na paluszkach, żeby nas nie zbudzić. W półśnie słyszałem ich kroki. Była pora śniadania i żona, matka i siostry zebrały się we wspólnej kuchni. Kuchnia jest na zewnątrz, w połowie drogi między moją chatą a tą należącą do ojca. Dochodziły mnie głosy bawiących się dzieci – młodszych braci i synka. Nadal drzemałem.

Nie usłyszałem nadlatującego

Fragmenty książki Buszry al-Maktari, Co zostawiliście za sobą? Głosy z kraju zapomnianej wojny, przeł. Hanna Jankowska, ArtRage, Warszawa 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2025, 46/2025

Kategorie: Świat