Nie mam już czasu na głupoty i na rzeczy nieprzemyślane Rozmowa z Krystyną Jandą – Co przyniósł pani rok, który mija? – Kolejne role i coś zupełnie nowego: zostałam producentem swoich rzeczy, nie wszystkich, ale kilku. I to zupełnie odmieniło „optykę” na wiele spraw. Nie jestem z tego powodu specjalnie szczęśliwa, ale to konieczność czasu. – Nastąpiło niewyobrażalne „przyśpieszenie” w pani karierze. Role, które zagrała pani w ostatnim czasie, budzą podziw. Jakim wyzwaniem była „Mała Steinberg”, a jakim śpiewanie na scenie operowej w „Siedmiu grzechach głównych”? – O! To zupełnie dwie różne rzeczy i z różnych powodów zrobione. Obie były wielkim ryzykiem artystycznym, ale mam poczucie, że mogę sobie pozwolić na ryzyko po tylu latach pracy. A poza tym bez dreszczu ryzyka i ja, i publiczność czulibyśmy się mniej usatysfakcjonowani. – Wiem, że w planach jest dynamiczna rola Marty w „Kto się boi Virginii Woolf”, ciągle pani reżyseruje. Jak pani wytrzymuje to „ponaddźwiękowe” tempo? – Wytrzymuję. Gdybym nie wytrzymywała, nie robiłabym tego wszystkiego. Widocznie taki jest mój rytm. Ale ja nie pracuję dużo, tylko efektywnie. Premiera „Virginii” i inne nowe rzeczy dopiero na wiosnę. Teraz będą święta, potem Nowy Rok, a w styczniu jadę na dwa tygodnie na narty. Spokojnie! Najpierw się zabawimy i odpoczniemy. – Czym jeszcze może pani nas i siebie zaskoczyć? – Sama jestem ciekawa, co wymyślę dalej, co mi przyniosą życie i czas. Będę się starała dokonywać interesujących wyborów i nie nudzić ani widzów, ani siebie. – Jak dziś brzmi pani motto zawodowe? A jak życiowe? – Mądrze działać w każdej sprawie. Nie mam już czasu na głupoty i na rzeczy nieprzemyślane. Ile jeszcze zostało mi aktywności i aktualności, aktywnej obecności w zbiorowej wyobraźni? Niewiele! – Imponująca jest pasja, z jaką uprawia pani aktorstwo. Co spowodowało wybór właśnie tego zawodu? – Przypadek. O szkole teatralnej nigdy nie myślałam. Nie wygłaszałam wierszy na akademiach, nie oglądałam przedstawień, nie należałam do kółek amatorskich. Chodziłam do liceum plastycznego i po maturze chciałam zdawać na ASP. Koleżanka, która wybierała się na studia aktorskie, poprosiła kiedyś, abym z nią poszła do szkoły teatralnej, ponieważ chciała zaprezentować się przed komisją wstępnie kwalifikującą przydatność do zawodu. Czekałyśmy pod drzwiami trzy godziny. Nie było rady, w końcu trzeba było zapukać i zrobić awanturę. Poszłam więc ja, jako niezainteresowana. W gabinecie zastałam kilka osób, byli tam także prof. Bardini i prof. Rudzki. Powiedzieli, że to ja powinnam zdawać. Tak naprawdę oni obaj podsunęli mi pomysł. Coś mnie kusiło, żeby go sprawdzić. Przygotowałam się i zgłosiłam na egzamin. Zostałam przyjęta. Po dwóch tygodniach zajęć wiedziałam, że znalazłam swoje miejsce. – Jak wspomina pani debiut na zawodowej scenie? – Okropnie. Do dziś mam ciarki na plecach, gdy o tym myślę. To była Aniela w „Ślubach panieńskich” w reżyserii prof. Świderskiego. Miałam wystąpić obok Aleksandry Śląskiej, prof. Świderskiego, Grażyny Barszczewskiej, Tadka Borowskiego i Andrzeja Seweryna, wówczas mojego męża. W dniu premiery spuchłam ze zdenerwowania, dostałam wysypki, na dekolcie miałam czerwone plamy wielkości pięści. Ponieważ nie dało się ich niczym zamalować, dekolt w ostatnim momencie próbowano przykryć tiulem. Można sobie wyobrazić, co czułam, gdy kurtyna poszła w górę. Myślałam, że za chwilę umrę, takie towarzyszyło temu napięcie. Okropnie się pomyliłam w tekście. Zamiast kwestii: „Co, ja bym takie listy pisać miała”, powiedziałam: „Co, ja bym takie pisty…” Przejęzyczyłam się i nawet tego nie zauważyłam. Nie wiedziałam, dlaczego koledzy w kulisie pękają ze śmiechu, sala też. Na szczęście Andrzej Seweryn, który w tym momencie był ze mną na scenie, grał dalej. – Następna rola, czyli tytułowy Dorian Gray w Teatrze Narodowym, była sukcesem. A później poleciała prawdziwa lawina wybitnych kreacji. Dziś można śmiało powiedzieć, że osiągnęła pani zawodowe mistrzostwo. Czuje się pani gwiazdą? – I tak, i nie. Tak, w tym sensie, że zwracam uwagę na to, co mówię i robię, bo mam uczucie, że jestem obserwowana. Tak, dlatego, bo muszę pilnować jakości tego, co robię, starać się być na poziomie oczekiwań widowni albo inaczej, starać się być lepszą, głębszą i poważniejszą aktorką, niż widzowie oczekują. Muszę być atrakcyjnym partnerem, który ich
Tagi:
Jadwiga Polanowska









