Z miłości do kuchni

Z miłości do kuchni

Włoska, francuska i chińska to trzy najbardziej zróżnicowane regionalnie kuchnie świata Marlena de Blasi – Jest pani włoską Julią Child? – Wierzę, że jestem od niej lepsza. Kiedy byłam młodą kobietą, z mężem i małymi dziećmi pojechaliśmy do Bostonu tylko po to, żebym mogła myć naczynia w jej programie („The French Chef”, dzięki któremu spopularyzowano w USA kuchnię francuską). Później już miałam własne programy telewizyjne, ale wtedy to był krok w mojej karierze. Poznałam ją od innej strony niż ta, którą prezentowała opinii publicznej. Była bardzo dobrą kucharką, wielu osobom przekazała fantastyczną wiedzę, ale nie miała dobrego serca. Nie należała do miłych kobiet. Bardzo przepraszam, że w jakimś sensie niszczę tę tajemnicę. Julia Child była wspaniałą osobą z rozdmuchanym ego. – Właśnie burzy pani legendę pierwszej gwiazdy kulinarnej, która do dziś cieszy się wielką estymą w Stanach. – Z Julią spędzałam bardzo dużo czasu: przez kilka lat, kilka razy w tygodniu pracowałyśmy wspólnie. To silna i zdeterminowana osobowość. Odniosła ogromny sukces. Jej pierwszą partnerką była Simone Beck – nazywana ,,Simcą”, potem Louisette Bertholle. Trzy panie wspólnie przystąpiły do pisania książek kulinarnych i stanowiły naprawdę wspaniałe trio, tylko kolejne partnerki odchodziły, a Julia pozostawała i szła do przodu z tym wszystkim. To prawda, że do dzisiaj uważana jest w Stanach za mistrzynię, maestrę. Mówi się o niej z pełnym szacunkiem i respektem, ponieważ znana jest ludziom głównie z książek i programów telewizyjnych. – Czyżby także w tej dziedzinie Amerykanie okazali się mistrzami marketingu? – Jakże mądrą uwagę pani poczyniła. To znaczy chciałabym absolutnie oddać jej cześć, ale doskonale pamiętam czas, kiedy się od niej uczyłam. Cóż, muszę powiedzieć, że w dalszym ciągu pojawia się dreszczyk na mojej skórze, kiedy o tym mówię. Niemniej dobrze jest, kiedy uczeń dochodzi do takiego poziomu, co nauczyciel. W Stanach Zjednoczonych nazywają mnie ,,Julia Child wprost”, to znaczy potrafię gotować i pisać. – Popularyzuje pani tylko kulinaria włoskie, a nie francuskie jak wspomniana koleżanka po fachu. My, Europejczycy, postrzegamy Amerykanów jako dość powierzchownych, stąd zaskoczenie, że Amerykanka tak wnikliwie przemacerowała kuchnię Włoch z północy na południe. – Czasem sama się nad tym zastanawiam, ale odpowiedź jest oczywista: mam pasję, chcę ciągle czegoś się uczyć i dowiadywać. Myślę, że jestem dobrym słuchaczem i obserwatorem. Oprócz tego wszystkiego proszę pamiętać, że we Włoszech mieszkam już od 17 lat, a wcześniej przez 15 byłam dziennikarką kulinarną w Stanach i przynajmniej raz w miesiącu jeździłam do Włoch. Italia zawsze leżała na moim szlaku, ale to kuchnia francuska była moją pierwszą miłością i pozostanie nią nadal. Zresztą podobnie jak włoska jest niesłychanie zróżnicowana. I jeszcze chińska. Można powiedzieć, że są to trzy najbardziej zróżnicowane regionalnie kuchnie świata. – Zostańmy przy Włoszech, które są kanwą pani wszystkich książek. Jak przedstawia się topografia kulinarna Italii? – Na każdą kuchnię wpływają dwa bardzo istotne czynniki. Po pierwsze, ślady, jakie pozostawili po sobie najeźdźcy, po drugie, wszystko to, co daje z siebie ziemia w danym regionie. Na północy znajdujemy wpływy germańskie, francuskie, austriackie, węgierskie, a nawet nieco czeskich we wschodniej części. W środkowej ten wpływ jest jeszcze starszy, dlatego że mówimy tu o Rzymianach i Etruskach. Natomiast w południowowłoskiej kuchni mamy wpływ arabski, saraceński, hiszpański i grecki. O północnych Włoszech można powiedzieć, że kuchnia ma charakter germański. Powstaje na bazie masła, jest ,,trzeźwiejsza”. Na południu mamy więcej gajów oliwnych, winnice. Aczkolwiek nie jest tak, że Włochy można podzielić na pół i powiedzieć, że północ to masło, południe to oliwa. Trzeba wziąć pod uwagę relikty przeszłości, jakie pozostawiły po sobie narody, które w historii najeżdżały Włochy. – Łatwiej dokonać podziału na bogatą północ i biedne południe. – Jeśli chodzi o Włochy, południowa część jest rzeczywiście tradycyjnie biedna, szczególnie w okolicach Neapolu. Sięgając do XIX stulecia, ludzie byli bardzo ubodzy, nie mieli na opał i siłą rzeczy wytworzyła się kultura wypiekania chleba we wspólnych piecach. W tym celu kobiety zbierały się raz w tygodniu, piekły, prały w rzece i plotkowały.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2010, 50/2010

Kategorie: Kultura
Tagi: Anja Laszuk