Tak źle, jak teraz, jeszcze w wolnej Polsce nie było. Nie było nigdy takiego jadu sączącego się w środowisku dziennikarskim do siebie wzajemnie Być duszpasterzem wśród dziennikarzy w 2013 r. to misja nie do spełnienia? Znak zapytania postawiłem tylko dlatego, że staram się opanować pesymizm i czarny obraz mediów jakoś uczłowieczyć. Nie jest to łatwe zadanie, skoro sami dziennikarze mówią o nieuchronnie nadchodzącym schyłku swojego zawodu. Coraz ostrzej postrzegają własne środowisko. „Zbliżamy się powoli do końca i nie ma żadnego ratunku”, powiedział jeden z nich, od razu dodając, że ostatnimi czasy ten morderczy trend nabrał rozmachu. Krach się zbliża. Czy rzeczywiście jest tak tragicznie? (…) Prawda najmojsza (…) Ostatnie lata, już po 2007 r., zamiast doprowadzić do zakopania podziałów, a przynajmniej ucywilizowania dysputy, doprowadziły do głębszych podziałów. Po katastrofie smoleńskiej podział ten przybrał formę – nomen omen – katastrofalną. Duża część prawicowych dziennikarzy i publicystów przekwalifikowała się na żołnierzy. Stanęli na pierwszej linii frontu ideologicznego. Stali się zbrojnym ramieniem jednej partii, przez co ich teksty nie mają znaczenia intelektualnego, a tylko i wyłącznie polityczne. (…) „Wiadomości” w telewizji publicznej w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej poszły na całość. W środowisku dziennikarskim dominowało przekonanie, że „chłopcy idą po bandzie” – wóz albo przewóz. Wygrywa Komorowski – to nas nie ma, wygrywa Kaczyński – bierzemy wszystko. W największym programie informacyjnym przekazywano nam wizję Polski, która nie istniała. Niewątpliwie był to najczarniejszy okres w dziejach „Wiadomości”, nawet telewizja z czasów Roberta Kwiatkowskiego wydawała się wtedy szczytem obiektywizmu. Pamiętam, że spotkałem w tamtym czasie jednego z dziennikarzy „Wiadomości”, którego lubiłem i ceniłem. Zwróciłem mu uwagę, że to, co robią, jest już nie do wytrzymania. Był zszokowany moją bezczelnością. Rozstaliśmy się pokojowo, ale wtedy zobaczyłem, że on absolutnie wierzy w to, co robi, z ideową pasją zaangażował się w zniszczenie „reżimu” Tuska. W tym sensie był uczciwy, wierny sobie, ale zupełnie nie nadawał się do sztandarowego programu informacyjnego. Dziś, kiedy go spotykam, nie rozmawiamy ani o mediach, ani o polityce, ani o katastrofie smoleńskiej, gadamy sympatycznie o życiu, o sztuce i często o niczym, najczęściej o niczym, tak jest najbezpieczniej. Zaszył się bowiem jak wielu innych „niepokornych” w podziemnym państwie posmoleńskim, w którym uprawia swoją karykaturalną „konspirację”. Zrozumiałem, że podziały przybrały monstrualne kształty. Tak źle, jak jest teraz, jeszcze w wolnej Polsce nie było. Nie było nigdy takiego jadu sączącego się w środowisku dziennikarskim do siebie wzajemnie. Polemiki przybierały, i nadal przybierają, formy czasami kuriozalne, choć trzeba przyznać, że prawdziwym demiurgiem okazał się przede wszystkim Adam Michnik. Niektórzy prawicowi publicyści muszą przynajmniej dwa razy w tygodniu napisać o niecnych knowaniach naczelnego z Czerskiej, odnoszę wrażenie, że jest im on potrzebny do podtrzymania własnej tożsamości i odreagowywania zadawnionych kompleksów. Do tego wszystkiego dochodzą podziały ściśle środowiskowe. (…) W wymiarze duszpasterskim staram się działać ponad podziałami i nie zrywać kontaktów, choć jest to coraz trudniejsze. Ważnym momentem było wejście na rynek „Faktu” i ukształtowanie się segmentu tabloidów. Ostatnim punktem granicznym był kryzys ekonomiczny 2008 r., który rykoszetem uderzył w i tak słabnące media. Drakońskie oszczędności, zwolnienia i cięcia w redakcjach pozbawiły dziennikarzy dotychczasowego komfortu, a co gorsza, odbiły się negatywnie na treściach. Reasumując – media są znacznie słabsze niż przed dekadą. Ekonomicznie, ale i mają niższą wiarygodność i malejący wpływ na sferę publiczną. Skoro wiodące w tej dekadzie medium, jakim było TVN, ot, tak sobie zostaje wystawione na sprzedaż, to – nawet jeśli znamy przyczyny – musimy poczuć się zaniepokojeni. Nie ma żadnych trwałych punktów oparcia. Czas scrolla (…) Obowiązuje dwubiegunowość. Do dyskusji zaprasza się ludzi skrajnych, którzy zapewniają audycji temperaturę wrzenia, bo to podobno świetnie się sprzedaje, wykazują to jakieś mityczne badania. Do programów o in vitro najlepiej zaprosić Joannę Senyszyn i Tomasza Terlikowskiego, wiadomo, ona – nad wyraz ekspresyjna, on – do granic emocjonalny, i program jest gotowy. Szaleństwo medialne, wszystko musi być na teraz albo na wczoraj, co powoduje, że niezależnego eksperta (jednak tacy istnieją!) dziennikarze niechętnie zaproszą, bo istnieje ryzyko, że ów ekspert będzie mało wyrazisty i ograniczy się jedynie do merytorycznych uwag.
Tagi:
Andrzej Luter









