Sekta Prawa i Sprawiedliwości

Z gadziej perspektywy

Zacznijmy od wskaźników paru.
Obecne Chiny to 1,4 mld ludności. Z tego już przynajmniej pół miliarda żyje w miastach. W latach 1994-2001 PKB wzrastał Chińczykom na poziomie 6-9% rocznie. W 2001 r. wzrost wynosił 7,3%. Obroty w wymianie handlowej wynosiły 509 mld dolarów USA, z czego eksport 266 mld. Wartość inwestycji zagranicznych sięgnęła w 2001 r. 46,8 mld. Rezerwy walutowe – 212 mld dolarów USA.
Obecne Chiny to także, a może przede wszystkim, ogromne inwestycje strukturalne państwa. Rozwój swobód gospodarczych. Bogacenie się społeczeństwa i związany z tym wzrost popytu konsumpcyjnego. Inwestycje w zacofanych zachodnich regionach kraju. No i inwestycje związane z olimpiadą w 2008 r. A może w przyszłości i Expo w Szanghaju.
Obecne Chiny to wielki inwestycyjny tort, z którego wszystkie liczące się kraje i gospodarki chciałyby coś uszczknąć. Bo obecne Chiny są otwarte na światowe inwestycje i innowacje. Nie mają obrzydzenia ideologicznego, światopoglądowego ani religijnego przy zakupach. Podobnie jak przy imporcie. Bo w obecnych Chinach panuje pragmatyzm gospodarczy. I jak żartują niekiedy amerykańscy dziennikarze – z komunizmu w całych Chinach pozostały jedynie nazwa partii i wielki portret Mao na placu Tian’anmen. Członkostwo w WTO umożliwi inwestowanie zagranicznego kapitału w ubezpieczenia, telekomunikację, handel, turystykę, transport, no i bankowość – słabość obecnych Chin.
Tak już postrzegają cywilizowanych, niekierujących się ciasnymi, ideologicznymi wzorcami. Inaczej jest w naszym kraju.
Podczas zeszłotygodniowej debaty w sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych doszło do kuriozalnych, zabawnych nawet, lecz grozę budzących sytuacji. Bohaterami byli posłowie opozycji, głównie Prawa i Sprawiedliwości, szarżujący na obecną politykę rządu RP wobec Chin. Z zamkniętymi oczami.
Obecnie podstawowym priorytetem są nasze stosunki gospodarcze. To zrozumiałe, bo w ostatnich latach mieliśmy deficyt w wymianie handlowej z Chinami rzędu nawet miliarda dolarów. Oczywista dla każdego posła, zwłaszcza propaństwowego, byłaby chęć zbicia takiego deficytu. Tymczasem posłowie tak lekko eksponujący, akcentujący swą „polskość” robią wszystko, żeby ów deficyt zwiększać. Poseł Michał Kamiński – reklamujący się w czasie kampanii wyborczej jako ten „z polską duszą” – powtarza brednie, że importowane do nas z Chin towary pochodzą z obozów pracy. Gdyby znał się lepiej na organizacji produkcji, douczył się, „dusza” milczeć by mu kazała. Pan poseł Marek Jurek, człek niezwykle religijny, katolicki rzecz jasna, antysekciarski w naszym kraju, w stosunku do Chin traci zupełnie moralno-religijny pion. Chiny postrzega jedynie przez pryzmat zakazanej tam „sekty”, mówiąc prawicowym językiem. Nie wiedząc zapewne, że Falun Gong jest ruchem nie tyle antykomunistycznym, co wymierzonym przede wszystkim w tworzącą się w Chinach gospodarkę rynkową. W kapitalizm. Poseł Walendziak walczy w imieniu dalajlamy o Wolny Tybet, chociaż dalajlamę zadowala rozszerzona autonomia Tybetu. Ale ma kompleks prymusa.
I tak, zamiast rozmawiać o gospodarce, o odideologizowaniu stosunków polsko-chińskich, posłowie PIS-u ideologizują je, jak tylko mogą.
Prezydent Clinton zwykł mawiać: „Gospodarka, durniu!”. Ale to musiał być jakiś wyjątkowy postkomuch.

 

Wydanie: 2002, 25/2002

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy