Lewy mocny

Cimoszewicz zadrwił z kreujących się na wszechwładnych posłów śledczych. Załatwił ich prostym prawniczym kruczkiem. Obnażył ich zadufanie i nieróbstwo umysłowe. Lżej jest przecież posłom śledczym zatrudniać za sejmowe, nieobciążające poselskiej kieszeni pieniądze, przychylnych im ekspertów, niż przeczytać do końca ustawę o komisji śledczej. No i jeszcze ją zrozumieć.
A Cimoszewicz czyta. I ustawy, i regulamin Sejmu RP. I dodatkowo potrafi z lektury użytek czynić. Cimoszewicz jest pierwszym w tej kadencji Sejmu marszałkiem, który opanował blokady mównicy, poskromił poselskie gadulstwo i poselskie wystąpienia w czasie telewizyjnym, łamiące sejmowy regulamin. Jak? Zwyczajnie. Po prostu bezwzględnie, literalnie stosując regulamin. Marszałek Borowski, człek niezwykle inteligentny, znał zapewne regulamin, ale nie egzekwował go do końca. Koniecznie zaś chciał udowodnić swoim adwersarzom, że zna regulamin lepiej i generalnie jest od Giertycha, Leppera, Dorna, Stryjeckiego mądrzejszy. To prawda, tyle że wdając się z nimi w dyskusje, był nieskuteczny. Nie pojmował w swym rozumie, że oni doskonale wiedzieli, że łamią, naciągają prawo i gdzieś mieli nauki Borowskiego. A Cimoszewicz zaczął wyłączać mikrofon, nie dopuszczać pieniaczy do głosu, nawet straszyć ich Strażą Marszałkowską. I nagłe zdecydowanie marszałka podziałało. Bo był jednocześnie bezstronny, uczciwy w blokowaniu pieniaczy. Ograniczaniu poselskich słowotoków. Sam takich ograniczeń doświadczyłem, ale pretensji nie mam. Teraz Cimoszewicz postawił do konta śledczych pieniaczy. I jakże są różne o tym opinie.
Medialni parlamentarni komentatorzy w większości plugawią za to marszałka. Choć doskonale znają styl pracy i poziom wiedzy komisjantów. Ale jak ich mają krytykować, skoro oni bywali współautorami wielu materiałów dziennikarskich. Dawali przecieki, donosili jeden na drugiego, grali do kamer tak jak dziennikarze chcieli. Czynili sejmowych sprawozdawców sławnymi i honoraryjnymi. Sejm poważny jest nieatrakcyjny dla komercyjnych mediów. A tu Cimoszewicz jednym wystąpieniem pokazał, że to aria pajaców niewarta uwagi.
Wbrew zjednoczonemu chórowi prawicowych zwykle politycznych komentatorów, Cimoszewicz jednak zyska na poskromieniu Komisji Śledczej. Ludzie w Polsce lubią, kiedy zadufani dostają po nosie. Lubią polityków zdecydowanych, jednoznacznych. Tęsknią za politykami silnymi. Do tej pory wygrywał na tym Lech Kaczyński. Prawy mocny. Co prawda efekty jego prezydentowania w Warszawie są żałosne, ale w Polsce nie ocenia się polityka z jego realnych dokonań, tylko z wykreowanego przez media wizerunku. Dlatego najbardziej zakłamany Jan Maria Rokity może oceniać moralnie, a znany leser senacki, a teraz sejmowy Donald Tuski „grzmieć o klasie próżniaczej”, czyli politycznej. Na ich tle skuteczny, uczciwy, choć czasem za bardzo prawdomówny – pamiętne „Trzeba się ubezpieczać” – Cimoszewicz jawi się wiarygodnym i przewidywalnym. Nawet jeśli pamięta się, że rzekł to jeszcze przed wielką powodzią, jego arogancja, oschłość wtedy bywa akceptowana.
Cimoszewicz piekli się, kiedy gwiazdy politycznej publicystyki zadają mu duperelne pytania, chcą zmusić go do personalnej dyskusji, przysrywania kontrkandydatom. W przeciwieństwie do Tomasza Nałęcza i Marka Jurka nie daje się wpuścić. Nie donosi na kolegów z sejmowej ławy, irytuje się. Zostaje okrzyknięty arogantem, choć to dziennikarze powinni douczyć się, dostosować do poziomu marszałka. Ale z poważnych dyskusji nie ma niusów.
W Polsce jednak ludzie czekają na polityka, który zdystansuje się od parlamentarnego teatru, od medialnego picu, kreowania politycznych wydmuszek. Cimoszewicz nie musi udowadniać, że ma dokonania, kwalifikacje i uczciwość. Jest najlepszym kandydatem z grona startujących. Także dlatego, że we współpracy jest wymagający, przykry, oschły i biada temu, kto próbuje u niego coś „załatwić”. Ale nie chce być kumplem mediów, za co rozdziobywany będzie.

Wydanie: 2005, 29/2005

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy