Sen o imperium USA

Sen o imperium USA

Przewaga militarna amerykańskiego kolosa nad mniejszymi mocarstwami regionalnymi jest miażdżąca „W Waszyngtonie toczy się walka, jaką formę ma mieć nowe imperium amerykańskie”, pisze dziennik „New York Times”. Nikt nie ma wątpliwości, że takie imperium powstanie. Liderzy USA po błyskawicznym zwycięstwie nad talibami nabrali ogromnej pewności siebie. Zamierzają zaprowadzić korzystny dla USA „nowy porządek światowy”, który zapowiadał już b. prezydent George Bush. Przewaga militarna amerykańskiego kolosa nad mniejszymi mocarstwami regionalnymi jest miażdżąca. Pentagon otrzymuje 36% ogólnoświatowych wydatków na zbrojenia. Budżet sił zbrojnych USA jest większy niż połączone budżety obronne dziewięciu innych najpotężniejszych państw świata. „Newsweek” pisze z dumą: „W ciągu trzech miesięcy Ameryka obaliła rząd oddalony o siedem tysięcy mil, znajdujący się w najbardziej niedostępnym regionie na Ziemi – w górach i jaskiniach Afganistanu. Pokonała plemiona, które odparły najazdy imperiów brytyjskiego i sowieckiego. Zwycięstwo Ameryka osiągnęła przede wszystkim z powietrza, właściwie bez żadnych strat własnych. Żaden inny kraj nie mógłby dokonać czegoś podobnego”. Oficjalnie politycy z USA zachowują umiarkowanie, publicyści jednak rozważają, jakie będą skutki tego niesłychanego triumfu. Wniosek nasuwa się jeden. Jak twierdzi Paul Kennedy, renomowany historyk z Yale, autor m.in. wydanej także w Polsce książki „Mocarstwa świata”, właśnie powstaje „nowe amerykańskie imperium”, silniejsze i o wiele bardziej zdolne do operowania w skali globalnej niż klasyczne potęgi jak Rzym czy Wielka Brytania ze wszystkimi koloniami. Już teraz Amerykanie mają bazy wojskowe w wielu punktach świata: od Peru po Islandię, Kuwejt czy Okinawę. Zakładają też nowe. Wątpliwe, aby po rozbiciu talibów wojska Stanów Zjednoczonych wycofały się ze strategicznego regionu Azji Środkowej. Podobnie po wypędzeniu Saddama Husajna z Kuwejtu 20 tys. amerykańskich żołnierzy zostało nad Zatoką Perską. „Kontrola amerykańskich placówek w Europie, nad Zatoką Perską i we wschodniej Azji będzie jeszcze przez dziesięciolecia głównym zadaniem amerykańskich wojskowych”, uważa publicysta Thomas Donnely. Wśród politycznych liderów w Waszyngtonie na razie nie ma zgody, jak to nowe imperium powinno funkcjonować. Uważany za „jastrzębia” sekretarz obrony, Donald Rumsfeld, i jego zastępca, Paul Wolfowitz, mający opinię „arcyjastrzębia”, podkreślają, że USA powinny demonstrować siłę i realizować swoje interesy „bez uwzględniania istniejących traktatów czy zastrzeżeń sprzymierzeńców”. Waszyngton musi przemawiać do świata „w potężnym tonie interwencjonizmu”. Bardziej umiarkowane stanowisko zajmuje sekretarz stanu, Colin Powell. Jego zdaniem, należy dać przykład „wielkodusznej hegemonii”, bez dyktatów i polityki siły. Prezydent George W. Bush na razie nie podjął decyzji, który model wybrać. Pewne fakty wskazują, że zrealizowane zostaną elementy twardej strategii Rumsfelda i Wolfowitza. Tylko Stany Zjednoczone mają możliwość szybkiego wysłania wojsk w dowolny region świata i z pewnością w rozpoczynającym się roku skorzystają z niej. Prezydent Bush zapowiedział, że będzie to kolejny rok wojny z terroryzmem. Oczywiście, to Waszyngton decyduje, kto jest terrorystą zasługującym na bomby z nieba i gdzie znajdują się bazy Al Kaidy. Atak Stanów Zjednoczonych na Irak jest tylko kwestią czasu. Brak wprawdzie dowodów, że Bagdad ma coś wspólnego z zamachem z 11 września, ale Saddam Husajn jest od lat wrogiem numer jeden Ameryki. Bush syn zamierza dokonać tego, czego nie zdołał osiągnąć ojciec – obalić reżim „rzeźnika z Bagdadu”. Według brytyjskiego dziennika „The Telegraph”, plany inwazji na Irak od południa i północy (przez Turcję) są już gotowe, musiały jednak zostać odłożone, ponieważ podczas nalotów na pozycje talibów w Afganistanie wystrzelano prawie wszystkie pociski samosterujące (zostało ich w arsenałach tylko 30). Wyprodukowanie nowych potrwa kilka miesięcy. Komentatorzy ostrzegają, że rozbicie Iraku może doprowadzić do regionalnego chaosu i wzrostu potęgi Iranu, ale Rumsfeld i jego współpracownicy nie przejmują się takimi argumentami. Być może jeszcze przed wojną z Irakiem siły zbrojne Stanów Zjednoczonych zbombardują domniemane obozy Al Kaidy w Somalii (aczkolwiek Somalijczycy zaklinają się, że znajdują się w nich tylko ptaki i zdziczałe kozy). Prezydent Jemenu, Ali Saleh, tak przeląkł się groźby amerykańskiego ataku, że wysłał żołnierzy wspieranych przez czołgi i śmigłowce przeciwko szczepowi al-Dżalal, jakoby wspierającemu terrorystów.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2002, 2002

Kategorie: Świat