Pracownicy pomocy drogowej stoją na zakrętach śmierci. Są zawsze pierwsi przy ofiarach wypadku Jesienny, dżdżysty poranek. Na “zakręcie śmierci” w Brudzowicach koło Siewierza (trasa przelotowa z Katowic do Warszawy), trzy samochody wpadają w poślizg. Jeden ląduje w rowie, dwa obijają się o bandy i pozostają na jezdni. Tak zaczyna się czarna niedziela. Przed południem w karambolu bierze już udział 30 samochodów, w tym autobus i kilka ciężarówek. Na szczęście, nie ma ofiar śmiertelnych. Najciężej ranni zostali pasażerowie pierwszych trzech samochodów. W tym zbiorowisku panuje totalny chaos i panika. Ludzie pałętają się z jednej strony czteropasmówki na drugą, wszyscy są zdezorientowani, kierowcy próbują na siłę ominąć wielokilometrowy korek. Czarne punkty W okolicach Siewierza na przelotowej drodze Katowice-Warszawa są aż dwa czarne punkty – dwa kilometry przed Siewierzem w Przeczycach i dwa w Brudzowicach. Dokładnie pośrodku tej trasy, w przyczepie kempingowej, mieszkają Marzena i Radosław Sławkowie. Prowadzą firmę Cars Hol, zajmującą się pomocą drogową. – Miałem 18 lat i nie bardzo wiedziałem, czym się chcę w życiu zajmować – opowiada Radek – wiedziałem tylko, że nie chcę pójść w ślady ojca lekarza. Pewnego dnia wypiłem na dyskotece parę piw, a efekt był taki, że policja zatrzymała mi prawo jazdy i kazała odholować samochód. Gdy zobaczyłem rachunek za przewóz auta, wynoszący równowartość 1/4 pensji mojego ojca, postanowiłem sam założyć firmę. – Nie lubimy jednostajności, nie moglibyśmy żyć spokojnie, pracować od-do i spędzać wieczory przed telewizorem. Nasze życie to jedna wielka niewiadoma. W każdej chwili może zadzwonić telefon, że ktoś potrzebuje naszej pomocy. Stale jesteśmy w pełnej gotowości – opowiada Marzena, która weszła do interesu pięć lat temu, gdy została żoną Radka. – Niedawno TVN zrobił o nas reportaż – opowiadają Sławkowie – nazwali nas sępami zakrętu śmierci. Gdyby chociaż raz ktoś z nich udzielił takiej pomocy jak my, przekonałby się, czym jest bycie pierwszym na miejscu wypadku. Rzeczywiście, Marzena i Radek w deszczowe dni ustawiają się przy drodze i obserwują ją. Podobnie robią właściciele innych firm pomocy drogowej. Taka forma działalności budzi mieszane uczucia. Z jednej strony, wygląda to tak, jakby czekali na ofiary, aby na nich zarabiać. Z drugiej – czy nie lepiej, gdy już zdarzy się nieszczęście, że ktoś, kto może udzielić pomocy, jest na miejscu? Zwłaszcza że Marzena jest dyplomowaną pielęgniarką, a Radek skończył kurs przedlekarskiej pomocy medycznej. Gdy jest wypadek i są ofiary lub ranni, przede wszystkim zajmują się ratowaniem ludzkiego życia. Dopiero potem samochodami. – Żyjemy z tego, ale pomoc przy usuwaniu skutków kolizji i holowanie samochodów nie jest naszym jedynym źródłem dochodów – opowiada Marzena. – Mamy podpisaną umowę z policją na parkowanie samochodów, holowanie pojazdów odebranych pijanym kierowcom, kradzionych lub po spaleniu. Ktoś, kto nie oglądał skutków wypadku, nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak straszny powstaje wtedy bałagan. Zbiegają się gapie, którzy są też potencjalnie zagrożeni. Uratowaliśmy prawie sto osób. Nożyce życia W przyczepie kempingowej mieszkają z pięcioletnim synem od półtora roku. Przyczepa jest duża, z płachtą namiotową służącą za przedsionek. Mają tu pewne wygody – ogrzewanie, kuchenkę mikrofalową, telewizor – prócz łazienki z prawdziwego zdarzenia. Najwięcej problemów sprawia im kąpiel i pranie. Rzadko gotują, nieraz zdarzyło się, że Marzena nastawiła coś na obiad, a po kilku minutach był telefon, że trzeba jechać do wypadku. Nie dogotowane danie trafiało do śmieci. Stanie na poboczu i czekanie na ofiary nie jest ich codziennym zajęciem. Wiedzą jednak, w czasie jakiej pogody na pewno dojdzie do wypadku. Mówi Marzena: – Niedawno, tuż po tym, gdy podjechaliśmy do Brudzowic, zderzyły się opel i polonez. W oplu dwóch chłopaków zginęło na miejscu. Żyła jednak dziewczyna. Udzieliłam jej pierwszej pomocy, niestety zmarła w szpitalu. Natomiast w polonezie były trzy osoby. Żona i siostra kierowcy wyszły prawie bez szwanku, jedynie siostra dostała z szoku ataku astmy i gdyby nie nasza pomoc, może skończyłoby się to dla niej źle. Kierowca został zaklinowany pomiędzy siedzeniem a półką. Stracił przytomność,









