Siostry jak anioły

Siostry jak anioły

W Wojnowie na Mazurach siedem prawosławnych mniszek modli się w intencji świata Szosa w Wojnowie wije się wzdłuż krętej rzeki Krutyni. Za zakrętem wyłania się drewniana cerkiewka z niebieskim ornamentem i złocistą kopułką. Za cerkwią, wśród kawałka sadu i ogródka, cmentarz. Maleńki. Jak wymarła dawno parafia. Kilkanaście krzyży o podwójnych ramionach. Czyściutkie, wygrabione ścieżynki prowadzą do domu z czerwonej cegły. Gdy ludzie wstają do swoich zajęć, gdy zasypiają po ciężkim dniu, w domu z czerwonej cegły modlą się mniszki. Dniem i nocą. W pracy i podczas posiłku. Modlą się w intencji świata. Rytm juliańskiego kalendarza, który wisi na ścianie w refektarzu, cofa czas prawosławnych mniszek o 13 dni. Za chwilę ubiorą w cerkwi choinkę na Boże Narodzenie. Siostra Mirosława pojedzie jutro do sklepu na przedświąteczne zakupy. Już trzeba zacząć wyrabiać ciasta. Trudno tu dojechać zimą. Ale może zbłądzi jakiś prawosławny pielgrzym… Może ktoś z rodziny? Wszystkiego nie zrobi się od razu. Trzeba zacząć już i zamrażać. Mirosława kupi margarynę, pięć bochenków chleba i dużo oleju. To właśnie jest wyzwolenie. W sklepie nie interesuje jej prawie nic. Życie ograniczone klasztornymi regułami, paradoksalnie, daje tę wolność. Nie należę do świata Najwcześniej wstaje ta, która dzwoni drewnianym biłem. Głuchy sygnał wyrywa ze snu o 7 rano pozostałe mniszki. Każda jeszcze modli się w swojej celi, nim dzwoneczek wezwie na nabożeństwo. Siedem milczących monaszek w czarnych szatach idzie drewnianymi schodkami na górę domu z cegły, gdzie urządziły maleńką cerkiewkę. Zaraz zacznie się liturgia. Po schodkach idą też dwie miejscowe staruszki i kobieta z dwójką dzieci. Przyjeżdża czasem w niedzielę aż z Rucianego-Nidy. Zimna cerkiew obok domu stoi pusta. Parafię stanowi zaledwie jedna rodzina w Wojnowie i kilka z okolicznych wiosek, z Pisza, Orzysza, Ukty. Ci jeżdżą do Mrągowa. Zwykle mniszki modlą się same. Dziś przyjechał odprawić liturgię batiuszka Piotr z monasteru w Supraślu. Jewdokija, dyrygentka w chórze, pilnuje dziś porządku nabożeństwa. Układa księgi na anałojczyku, przewraca kartki i intonuje każdą pieśń. Cieniutko. Kilka nut. Potem czystymi głosami wchodzą trzy mniszki stojące w półkolu. Welon (apostolnik) otulający twarze i wysoki kłobuk (rodzaj kaptura) sprawiają, że trudno rozpoznać wiek sióstr. Nie wszystkie już obleczone w czarną suknię. Dwie jeszcze w chusteczkach na głowie i ubraniach z tamtego świata. Jeszcze posłusznice. Młode. Większość przekroczyła zaledwie 30 lat… Każdą z siedmiu mniszek Bóg powołał inaczej i w innym czasie. Każda najpierw z onieśmieleniem spakowała walizkę czarnych ubrań i przyjechała spróbować. W monasterze poczuły ulgę. Oddały do domu kolorowe sukienki… Jewdokija mówi cichutko. Jest drobniutka i ma piękne rysy. Wcześnie się zorientowała, że nie należy do tego świata (słowa „tamten świat” są w rozmowach jakąś granicą oddzielającą teraźniejszość od dyskomfortu świeckości). Już była po studiach muzycznych na Ukrainie. Pierwszy raz zobaczyła czarne monaszki na Grabarce jeszcze przed wyjazdem do Równego. Już wtedy przyszła ta myśl… Gdy Jewdokija wróciła z Ukrainy, rok „przecierpiała” świeckie życie. Po pracy siadała w domu i czytała święte książki. Był rok 1996. Miała 23 lata, gdy spakowała walizkę. Jakby to Bóg dał wtedy matce Ewy (jeszcze była Ewą) ten spokój, że mogła spokojnie się spakować. Chyba nie dochodziło do matki, że odchodzi na zawsze. Jeszcze odprowadziła na przystanek i powiedziała: nie wiem dziecko, co ty robisz. Przecierpiała. Wiadomo, rodzice inne życie układają dzieciom. Przyjeżdżali, prosili. Nie udało się Jewdokii wyrwać z monasteru. Już jest po drugich postrzyżynach, czyli małej schimie. Złożyła śluby wieczyste. Dziś o tamtym życiu mówi: nie moje. Ostatnio, gdy pojechała do domu, oglądała zdjęcia z tamtego życia. Jakby to, co było przedtem, przestało dotyczyć Jewdokii. – To już nie ja – mówi cichutko. Nie, nie tęskni. Drogi jej i rodziców dawno się rozeszły. To tak jak ze znajomymi ze szkolnych lat. Gdy spotykają się po latach, już nie mówią tym samym językiem. Ale zawsze o nich pamięta. W modlitwie. To obowiązek Jewdokii modlić się o zbawienie bliskich. Posłuszeństwo to też obowiązek mniszki. Czasem najtrudniejszy. Gdy posłusznica przychodzi do monasteru, musi się wyrzec nawet swojej woli. Przez posłuszeństwo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2005, 2005

Kategorie: Reportaż
Tagi: Edyta Gietka