O dziecku potłuczonym tłuczkiem do mięsa rodzice powiedzieli, że spadło z trzykołowego rowerka Rozmowa z prof. Bibianą Mossakowską – Stwierdzenie, że dziecko jest katowane we własnym domu, wywołuje w nas sprzeciw. Sądzimy, że to niemożliwe, a jeżeli już do tego dochodzi, to są to jednostkowe przypadki. Tymczasem w medycynie jest to konkretna nazwa zespołu urazów. Jak to się stało, że wprowadziła pani do Polski rozpoznawanie tego zespołu? – Z Zespołem Dziecka Maltretowanego po raz pierwszy zetknęłam się w Anglii, na stypendium w 1964 r. Tam wymagano ode mnie, abym każdy uraz różnicowała: wypadkowy lub niewypadkowy. Było to dla mnie zadziwiające, bo nie wyobrażałam sobie, by uraz dziecka mógł powstać inaczej niż przez wypadek. Już po powrocie, w 1968 r., została do nas przyjęta dziewczynka pobita przez rodziców. Stwierdziłam różnorodne ślady urazów w różnym stopniu gojenia, wiele starych, nie leczonych obrażeń ciała; była niedożywiona, jej rozwój był cofnięty. Wtedy po raz pierwszy w historii choroby napisałam rozpoznanie: “Zespół Dziecka Maltretowanego”. Wiele lat później wprowadziłam do polskiej literatury fachowej pojęcie “urazu niewypadkowego”. Ale dopiero od 1981 roku my, chirurdzy dziecięcy, naprawdę zajęliśmy się tym problemem. Wtedy uznaliśmy, że jest to choroba społeczna, która będzie się rozwijać. Przecież okres transformacji to czas, gdy wszystkie choroby społeczne mają znakomite warunki. Narasta przemoc domowa, wiele jest biedy i nietolerancji, szerzy się przestępczość. Ignorancja władz jest też przyczyną. Władze nie chcą znać problemu, bo wtedy musiałyby jakoś się do niego odnieść. Właściwie sprawą dzieci krzywdzonych zajmują się głównie organizacje pozarządowe. Kilka lat temu u rzecznika praw obywatelskich odbyła się narada, próba odpowiedzi na pytanie, czy w Polsce istnieje system pomocy dziecku krzywdzonemu. Spotkali się przedstawiciele zainteresowanych resortów. Już wtedy sugerowano, że można temu zjawisku przeciwdziałać. Ale to wymaga pieniędzy. Ideałem byłoby zapobieganie, ale to wymagałoby jeszcze większych nakładów. – Jakie rodziny uważa się za zagrożone, kiedy można przypuszczać, że dziecko będzie maltretowane? – Trzeba znać czynniki ryzyka, a profilaktykę należało rozpocząć, gdy wchodziliśmy w okres transformacji. Bo sam fakt zagrożeń ekonomicznych sprzyja maltretowaniu dzieci. Ale czynniki ryzyka tkwią też w samej rodzinie. A więc częściej maltretowane są dzieci niechciane, dzieci z przypadkowych kontaktów seksualnych, gdy nie wiadomo, kto jest ojcem. Kobiety, gdy są pozbawione pomocy, są sfrustrowane, opuszczone i zdane same na siebie, czasami wyładowują niezadowolenie na dziecku, które im przeszkadza. W USA, gdzie profilaktyka jest świetnie rozwinięta, taka matka, która nie wie, z kim zaszła w ciążę, otrzymuje pomoc socjalną od samego poczęcia. Jest to nie tylko pomoc ekonomiczna, chodzi o to, żeby ona była w stanie to dziecko pokochać i wychować. Tymczasem my w ogóle nie wiemy, jaki jest naprawdę stan polskiej rodziny. Zawsze, kiedy w Polsce czytamy raporty na ten temat, są dwa, bardzo różne. Prawica odrzuca ingerencję w sprawy rodziny, uważa, że tam, gdzie matka pracuje zawodowo, szerzy się zło. Uważa, że matka powinna być zwolniona ze wszystkich obowiązków, skupić się na zajmowaniu się dzieckiem. Druga opcja, reprezentowana głównie przez światowe organizacje pozarządowe, sądzi, że korzystniejszy dla rodziny jest model partnerski, bo właśnie w niepartnerskiej rodzinie częściej dochodzi do maltretowania, do zaniedbań, do przemocy. – Na jakiej podstawie stwierdza się, że dziecko było maltretowane? – Rozpoznanie nie jest łatwe, gdyż osoba przywożąca dziecko podaje fałszywe dane. Mówi, że dziecko spadło z nocnika, tymczasem ma pękniętą dwunastnicę. O dziecku potłuczonym tłuczkiem do mięsa powiedziano, że spadło z trzykołowego rowerka. Dwuletni chłopiec miał spaść z szafy, nikt nie potrafił wytłumaczyć, co na niej robił, tymczasem był cały potłuczony, poparzony, miał wybite zęby. Miałam tylko jeden taki przypadek, gdy matka przywiozła swoją córeczkę pobitą paskiem ze sprzączką. Matka przyznała się, że biła za karę. Poza tym wiele dzieci bitych w ogóle nie trafia do lekarza. Ze statystyk medycznych prowadzonych w przeszłości wynikało, że paręset takich przypadków rocznie zarejestrowano w szpitalach. Dzisiaj nie prowadzi się zbiorczych statystyk, za to odnalezienie takiego przypadku jest łatwiejsze, bo od trzech lat numer statystyczny “Zespołu Maltretowania” (T 74) figuruje w statystyce medycznej. – A więc z bardzo dużą pewnością można powiedzieć,
Tagi:
Iwona Konarska









