To nie przypadek, że Kaczyński mówi jak sekretarze PZPR Zbigniew Siemiątkowski – w latach 1991-2005 poseł na Sejm RP, minister spraw wewnętrznych w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, w gabinecie Leszka Millera szef UOP i AW. Obecnie pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego. Przygotowuje monografię poświęconą ideologii i polityce nurtu narodowego w PZPR. – Znakiem firmowym IV RP jest polityka historyczna. – W moim przekonaniu jest to dzisiaj główny front walki ideologicznej w naszym kraju, walki o duszę społeczeństwa. Planiści PiS-owscy otwarcie mówią, że jedną z przyczyn klęski ich koncepcji na początku lat 90. była przegrana wojna o pamięć. Dla nich szokiem było, że naród przedkłada gen. Jaruzelskiego nad płk. Kuklińskiego, że większość Polaków akceptuje sensowność wprowadzenia stanu wojennego. Że pełne prawa obywatelskie miały środowiska i osoby wywodzące się, jak to oni określali, ze środowisk postkomunistycznych. A oni, niezłomni, funkcjonowali na marginesie. – Teraz „walka o pamięć” jest inna niż wówczas. Oni rozszerzyli paletę haseł… I wrogów. – Więcej mogą. Na początku lat 90. mieli tylko kilku publicystów oraz własną żarliwość rewolucyjną, dzisiaj mają instrumenty. – Jakie? – Podstawowym instrumentem kształtowania polityki historycznej jest IPN. Wspomaga to rząd, poprzez Ministerstwo Kultury i ministra Ujazdowskiego oraz poprzez Ministerstwo Edukacji i Romana Giertycha. Giertych jako minister edukacji, poprzez rewizję treści nauczania oraz – jak oni twierdzą – kształtowanie postaw patriotycznych, chce zawojować duszę młodego pokolenia. Nie ściągajcie z PRL – Mógłby pan powiedzieć – postaw patriotyczno-obronnych… – Oni nawet nie wiedzą, że popełniają kalki historyczne. Tuż po stanie wojennym zaczęto wprowadzać do szkół stanowisko wicedyrektora ds. wychowania patriotyczno-obronnego, na które to stanowiska byli odsyłani emerytowani oficerowie Ludowego Wojska Polskiego. Giertych, mówiąc, że do szkół powinni trafiać emerytowani oficerowie, nie wie, że przed nim na ten sam pomysł wpadł gen. Jaruzelski. Że trzeba wpajać młodzieży, poprzez kształtowanie postaw patriotyczno-obronnych, treści wspierające bieżącą politykę, wtedy – partii, a dzisiaj – rządu i PiS. – Tych zapożyczeń jest – mam wrażenie – więcej… – To są też kalki językowe przemówień pierwszych sekretarzy. „Pod naszym przewodnictwem, przewodnictwem PiS, kraj nasz”, mówi premier i tu wymienia sukcesy, tak jak wymieniali jego poprzednicy… Dziś bez kłopotów znajdziemy na spotkaniach PiS tych bywalców sal, których widzieliśmy w czasie stanu wojennego na spotkaniach z generałami, klaszczących, gdy mówili oni, że bumelantów trzeba wysyłać na Żuławy i że trzeba szukać pustostanów i oddawać je robotnikom. Karol Modzelewski świetnie to powiedział – oni usłyszeli dźwięk dawno niesłyszanej trąbki i karnie stanęli w szeregu. Dumni, że ktoś znów po nich sięga i odwołuje się do sfery emocji, które były skrywane przez lata. – Te kalki to w słowach i czynach polityków PiS przypadek? – Stawiam następującą tezę – ci, którzy dzisiaj rządzą, uznali, że polityka historyczna jest świetnym pomostem do nawiązania dialogu z tą częścią naszego społeczeństwa, która nie czuje się beneficjentami przemian. PiS leje balsam na dusze poobijanych rodaków, którzy czują się skołowani, zawiedzeni, szukają stabilizacji, ochrony ze strony silnej władzy. PiS do tych grup społecznych wysyła różne sygnały, w tym również poprzez politykę historyczną – mówiąc: bądźcie dumni, fakt, że wam się nie powiodło, to nie jest wasza wina, bo był układ, a wcześniej była komuna, a jeszcze wcześniej byli zaborcy. Wy nie macie sobie nic do zarzucenia. Pięknie się tego słucha! – I łatwo mówi… – Każda władza sięgała po tego typu argumentację. Dwukrotnie władza komunistyczna w Polsce była bliska legitymizacji, czyli uznania, akceptacji przez znaczną część społeczeństwa. Tak było w październiku 1956 r., kiedy na plac Defilad przyszło milion ludzi oklaskiwać Gomułkę. Kiedy w partii wykluwał się nurt rewizjonistyczny, który chciał kontynuować odwilż i reformy. To zostało szybko zdławione przez Gomułkę, który dostrzegł, że konsekwencją liberalizacji będzie dekompozycja systemu. Drugi, niestety bardzo przykry, moment legitymizacji – to jest rok 1968, to są partyzanci, komunistyczny nacjonalizm. To zresztą nie był tylko polski wynalazek. Podobną politykę prowadził Ceausescu i zanim stała się ona patologią,
Tagi:
Robert Walenciak