Smak głodu

Smak głodu

Dzięki czytelnikom „Przeglądu” Jan Karaś ze wsi Wilkasy o życiu mówi „zmieniło się na lepsze” Jest czwarta rano, gdy przy drodze zwanej w Wilkasach Koźlą w chałupince z torfu zapala się światło. Jan Karaś podnosi się z tapczanu, wyrywa z kalendarza kartkę „6 grudnia” i chowa do pudełka. Potem pakuje w żuka świniaki sąsiadki i leci do Olecka na chłopski targ. Odjąć 10 zł za gaz, zarobku ma z tego 30 zł na czysto. Dla Karasia dobre i to. Gdy trzy lata temu napisałam reportaż „Smak głodu” o tym, jak rodziny Karasiów i Mateckich z mazurskich wsi karmią dzieci czymś z niczego, coś w ludziach się ruszyło. Słali paczki, robili zbiórki w zakładach pracy, a na prośbę czytelników zostało otwarte konto ze specjalnym dopiskiem „dla Karasia”. Wróciłam do bohaterów. Oto ciąg dalszy historii, o której Karaś mówi „przyszło lepsze”. Karasia kapitalizm Przed szóstą wstaje Karasiowa. Najpierw zapala w piecu, potem papierosa. Gdy w trzyizbowej chałupie już robi się ciepło, budzi starszą czwórkę do szkoły. Tylko z tego kącika na Koźlej leci na PKS do stacji trzynastka dzieciarni. Polska w Wilkasach się nie wyludnia. Po kilku przystankach w pekaesie już robi się komplet. Skrzypi drewno, które Bożena Karaś dokłada do pieca. Jest jakaś żywsza niż trzy lata temu. Jakby odmłodniała. Z kredensu wyciąga tekturowe pudełko z listami od dobrych ludzi. Pisze pani z Ameryki: „Dziękuję za zdjęcia dzieci. Czy dostała pani paczkę z lutego (było pięć kurtek zimowych, żeby miały ciepło do szkoły)? Czy doszły następujące wysyłki pieniędzy: na Boże Narodzie 200 zł, w styczniu 200, na Wielkanoc 240, na komunię Asi 350, w lipcu 350? Czy rzeczy, które nie pasują, można sprzedać w komisie? Czy umie pani szyć na maszynie? Pszczoły w tym roku dały dość miodu? Wysyłam mąkę na te placki, co dzieciom tak smakowały i olej z oliwek. Poprzedni przydał się do pieczenia kartofli? Czy dzieci muszą w szkole zdejmować trzewiki i zakładać kapcie z uwagi na podłogę? Czy w szkole leczą im zęby?”. List na komunię Mariusza od pani ze Szczecina: „W dniu tak uroczystym chcemy prosić, żebyś szanował rodziców i uczył się pilnie, bo dziś bez nauki jest się nikim. PS Załączam znaczek pocztowy na list do mnie”. Pani zawsze załącza znaczek, żeby nie było wydatku. W pudełku Karasiowa trzyma listy z Opola, Gdańska, Krakowa, z Zakopanego od pani, która przyjeżdża co roku autem z prezentami. Od pana, który zaprosił Karasiów na wycieczkę do Warszawy, innego, co przysłał sukienkę na komunię Asi i pięć par butów na zimę. Piszą listy starsi, emeryci, opowiadają o szpitalach, nieszczęściach, piszą samotne matki. Bieda umie się dzielić. Wszyściutkie pieniądze, które spłynęły na konto „Przeglądu”, Karaś zainwestował w drewno, zrobił palety i sprzedał na targu. Tylko urzędy czepiły się wtedy pana Adama ze sklepu w Cimochach za to, że przyznał się, że wczorajszy chleb oddaje po przecenie. Dużo u Karasiów zmieniło się na lepsze. Ktoś oddał im ten stary kredens w kuchni, ktoś kuchenkę, szafę. Więcej luksusu Karasiom nie trzeba, bo w trzech izbach starcza miejsca tylko na półki z ubraniami. Zresztą nie można mieć na Koźlej nic cennego. Ludzie widzieli, jak listonosz paczki przynosił do chałupy. Raz na Dzień Dziecka przysłali tyle słodyczy, że Karasiowa odłożyła do segmentu, żeby od razu nie zjadły, ale ktoś wlazł przez okno w piwnicy i zabrał. Od tej pory jak jeden wyjeżdża, drugi domu pilnuje. Na strychu warczy włączona zamrażarka. „Darmo watów nie ciągnie”, bo Karasia dziś stać na prosiaka. Już zaklepał następnego na święta. Nawet telefon założył rok temu. Na podwórku po zamarzniętej wodzie ślizga się rowerem Kacper, najmłodszy, co za rok pójdzie do szkoły. W sweterku, boso, ale u Karasiów wszyscy zahartowani. Zdezelowane auta i złom tylko sprawiają wrażenie rupieciarni. To wszystko dla Karasia żadna rupieciarnia, ale zysk. Jak przychodzi zima i las przestaje karmić, szuka, gdzie jest auto do kupienia. Ściągnie za 200 zł, rozbierze na mosiądz, aluminium, sprzeda, co się da, resztę wyrzuci, odliczyć gaz, bo samo nie przyjedzie, 100 zł wychodzi na czysto. A dzieciaki tylko się ścigają, kto pierwszy miedź wybierze. Bo każde dziecko Karasia wie, że miedź chodzi najdrożej – po 8 zł w skupie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 51-52/2005

Kategorie: Reportaż
Tagi: Edyta Gietka