Kontrola NIK potwierdziła, że ośrodki szkolące kierowców różnią się tylko wysokością łapówki za egzamin W tym wypadku kontrola NIK miała „zidentyfikować obszary korupcji”. I to się udało. Potwierdzono obiegową opinię, że ośrodki szkolące kierowców różnią się tylko wysokością łapówki za prawo jazdy. Oto wypowiedzi kursantów: „Na trzy dni przed egzaminem proponowano przekazanie kwoty 1500 zł, co miało zapewnić zdawanie egzaminu w bardziej komfortowych warunkach”, „Po odmowie sugerowano, że zawsze znajdzie się jakiś powód niezaliczenia egzaminu”, „Zdawałem egzamin pięciokrotnie i wiem, że każdy, kto chciał zdać, wcześniej przychodził z kopertą”. Prawie 12% ankietowanych – przyszłych kierowców – przyznało, że sugerowano im „posmarowanie prawa jazdy”, 4,4% skorzystało z tej propozycji. Czy wszyscy przyznali się, gdy odpowiadali na anonimowe ankiety? Łapówki uznawane są za coś tak powszechnego, że oblany kursant wyjął kopertę, choć obok stał inspektor NIK. – To ja może zapłacę – rzucił. Byle jak najtaniej Korupcja w ośrodkach budzi niechęć nie tylko dlatego, że sama w sobie jest naganna. NIK zajął się wojewódzkimi ośrodkami szkolącymi kierowców po analizie statystyk wypadków. Jedna trzecia sprawców wypadków to ludzie młodzi, a więc zaraz po kursie. 78,3% wypadków miało związek z niewystarczającymi umiejętnościami kierowców. Tak więc już na początku zeszłorocznej kontroli było wiadomo, że ośrodki szkolą źle, a ten beznadziejny poziom ma także wpływ na coraz większą liczbę tragedii spowodowanych przez młode osoby. Pytanie tylko, dlaczego ośrodki szkolą tak fatalnie? Jedna z przyczyn to na pewno sprzedawanie praw jazdy, ale lista uchybień wykrytych przez kontrolerów jest o wiele dłuższa. Aż 32 z 44 skontrolowanych ośrodków nie miało warunków do pracy, szkolono w nich byle jak. W Przysusze nikt nie wymagał od kursantów zaświadczeń lekarskich, z których wynikałoby, że konkretna osoba może zasiąść za kierownicą. We Włocławku do egzaminu przystępowały osoby, które w czasie kursu jeździły tylko kilka godzin, a terenu niezabudowanego na oczy nie widziały. Poza tym jazdy rozpoczynały się często przed zakończeniem zajęć teoretycznych. W Kamieniu Krajeńskim zajęcia odbywały się w obskurnej salce. To standard. Organizatorzy oszczędzają, jak mogą. Sale dydaktyczne bez wyposażenia, za małe place manewrowe, tylko kilku zamiast kilkunastu instruktorów – tak często wygląda ośrodek. Zdarzało się także wymuszanie kupowania dodatkowych godzin jazd, a najpoważniejszym zarzutem było nauczanie pod wpływem alkoholu. Zdawać każdy może Po takich byle jakich kursach wyniki też były marne. Tylko 32% kandydatów zdało egzamin przy pierwszym podejściu. Cały ten chaos lekceważony był przez starostów, którzy powinni nadzorować pracę ośrodków. W 15 starostwach (spośród 21 kontrolowanych) nikt nie interesował się, jak przebiegają kursy, a zezwolenia wydawano w ciemno. W Lęborku wydano zezwolenie ośrodkowi, który miał niesprawne samochody, w Świnoujściu rozpoczęło się szkolenie, choć ośrodek w ogóle nie miał placu manewrowego. To znaczy miał, ale w innej miejscowości. We wspomnianej już Przysusze instruktorami były osoby nieposiadające dokumentu zezwalającego na uczenie innych. Za to w Tychach ponownie przeegzaminowano instruktorów wpisanych już do ewidencji; 19 z 88 nie zdało egzaminu. Tak więc uczyły osoby, które same słabo radziły sobie za kierownicą. Pobłażliwie traktowano też egzaminy na wyższym, wojewódzkim poziomie. Nie dostrzegano błędów w testach. W dwóch ośrodkach testy zaliczono 15 osobom, które przekroczyły dopuszczalny limit błędów. Nie sprawdzano też tożsamości zdających, a ci anonimowi, którzy zdawali, mogli jeździć po placu pomimo popełnienia karygodnych wykroczeń. Przyczyn tej pobłażliwości można tylko się domyślać. Za to w Gorzowie Wielkopolskim egzaminatorzy byli superzasadniczy. Przerwali jazdę, choć kursant jechał idealnie. Prawko w trzy dni Ci, których oblano, nie składali zażaleń, bo nie wierzyli w ich skuteczność. Jeśli nawet ktoś się poskarżył, dostał odpowiedź, że nie ma racji. Bowiem kursant czuje się jak ktoś, kto ma płacić i siedzieć cicho, bo go zaraz wyrzucą. 65% ankietowanych nie miało możliwości wyboru pojazdu, 13% nawet nie wyjaśniono, dlaczego nie zdali. Instruktor powiedział: „Wysiadaj”, tak najczęściej kończył się egzamin. W tej sytuacji nie dziwi fakt, że 68% kursantów nie wiedziało nawet, że może złożyć skargę. A egzamin opisywano tak: „Przyszedł i powiedział, że nie może przepuścić tylu osób, a w ogóle, to nie ma dzisiaj humoru”. Inne refleksje: „Gorsze nerwy niż na maturze”, „Chamskie zachowanie”, „Podają nieprawdziwe
Tagi:
Iwona Konarska