Śmiech to zjawisko ostateczne

Śmiech to zjawisko ostateczne

Rozmowa z Andrzejem Poniedzielskim Wyszydzenie jest pójściem na łatwiznę. Twórca kabaretowy musi się raczej postawić po stronie tych wyszydzanych – Drogi wieszczu, jaki jest twój stosunek do deszczu? – Cieszę się, że pani tak zaczęła… ale wydaje mi się pewną nadczynnością epoki nazywanie mnie poetą. Piszę utwory wierszowane, to jest poezja użytkowa. W „Stacyjce Zdrój” tłumaczę się z tego terminu, mówiąc, że poeta użytkowy jest jak pies myśliwski niepraktykujący. A jeśli chodzi o mój stosunek do dżdżu – jest dobry, bo deszcz łagodzi obyczaje, przypomina nam o tym, że jest coś takiego jak natura. – Czy namarzył się pan marzeń na dziś? – Namarzyłem się sporo, bo dzisiaj były próby do spektaklu „Namiętności” w reżyserii Izabelli Cywińskiej. Jest to proza Isaaca Singera. Pisałem z Jerzym Satanowskim songi do tego spektaklu i są one wyrazem przenikania się naszego świata z nadrzeczywistym. – Jakie ma pan namiętności? – Musiałbym długo się zastanawiać, żeby odróżnić namiętności od przyzwyczajeń i skłonności, chęci. W pewnym stopniu słowa… – Zmaga się pan ze słowami? – Bardziej one ze mną. Słowa mają takie niebezpieczeństwo, że przy umiejętności ich stosowania ma się wrażenie posiadania nad nimi władzy, bycia dobrym rzemieślnikiem. Potem okazuje się to prawdą, ale jest się jedynie rzemieślnikiem i trudno przeskoczyć słowami na stronę poezji. One dają mi do zrozumienia, że nie są takie łatwe. W ciągu mojego życia słowa zmieniły barwy i odcienie, niektóre z nich zrobiły oszałamiającą karierę. – Precyzję w operowaniu słowem wyniósł pan z politechniki? – Tak, choć miałem dobre szkolenie ponadpodstawowe i domowe, bo moja mama jest nauczycielką, co dawało gwarancję stałego kontaktu z językiem oraz dozoru nauczycielskiego nad sposobem wysławiania się. Trafiłem na bardzo tkniętą powołaniem polonistkę, mimo że kończyłem technikum elektroniczne. Język polski mógł tam być siódmoplanowy, ale nie był dzięki pani profesor. Techniczne studia dają konieczność jasnej i zwięzłej wypowiedzi, tam nie ma czasu na rozemglenia. Samo twierdzenie może być w matematyce bardzo krótkie, a założenia zajmują dwie książki, trzeba o nich pamiętać, może to jest przy pisaniu przydatne. – W latach szkolnych skonstruował pan stół mikserski. Interesujące jest słownictwo z tej technicznej dziedziny, np. potencjometry. W jakim stanie technicznym są potencjometry u poetów nieśmiałych, smutnych ciągle czegoś? – Potencjometr jest to rezystancja zmienna. Idzie sobie sygnał elektryczny i napotyka opór, od wartości tego oporu zależy, ile sygnału wyjdzie na zewnątrz – jakie to proste i stosowane ciągle między ludźmi. Od wartości oporu zależy, ile jest naszego oporu na wiedzę, informację czy wesołość, zależy, ile z nas tej wiedzy i informacji, wesołości wyjdzie. Potencjometry u poety to nastawienia, przez lata nauczyłem się nastawiać na różne sytuacje codzienne, na oko wyglądam jak oaza spokoju – dzięki tym nastawom, ale to wszystko diabli mogą wziąć w kilka sekund, jak tylko zmienią się warunki wyjściowe. Nastawiony jestem do świata dość optymistycznie, wbrew układowi twarzy. Są ludzie, którzy gotowi byliby podpisać oświadczenie, że jestem nawet wesołym człowiekiem. – Powiedział pan kiedyś, że „bolą nas miejsca styku z rzeczywistością”. Proszę wskazać te miejsca. – Takim bolesnym stykiem z rzeczywistością jest zakłamanie człowieka, rozumiane jako odprawianie pewnych jasełek, wpadanie w rodzaj słabego teatru, udawanie rzeczywistości. Widzę człowieka, który niechby się rozpłakał, niechby coś zrobił, ale w momencie kiedy wpada w estetykę kiepskiego serialu, to strasznie mnie to boli. Zawala mi się wtedy cały świat, całe człowieczeństwo i okazuje się, że to wszystko psu na budę. Widziane w podłodze – Żyje pan daleko od innych czy daleko od siebie? – To mi pani dopiero zadała pytanie… Bo to, że z dala od innych, jestem tego pewien. Moją postawę określam jako kontrolowany autyzm. Jest mi potrzebny do tego, żeby coś napisać, wymyślić, zrobić lub zwyczajnie, żeby nie zwariować, ale jest takie niebezpieczeństwo, w pani pytaniu ono drzemie, że jestem czasem wśród ludzi, ale tylko ci, którzy bardzo dobrze mnie znają, wiedzą, że mnie tam nie ma, nauczyłem się tak odgradzać, czymś przeźroczystym, nawet mnie stamtąd słychać, widać, ale jakoś mnie nie ma, tu czuć niebezpieczeństwo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 28/2009

Kategorie: Kultura