Śmierć czarna jak węgiel

Śmierć czarna jak węgiel

Czterech chłopców zginęło pod kołami pociągu ekspresowego w Katowicach Załężu. Poszli na tory po opał Dla Dawida był to zwykły dzień. Wrócił ze szkoły, zjadł zupę pomidorową i poszedł piętro wyżej do Artura pograć w gry komputerowe. Zupa ugotowana na resztkach rosołu ze świątecznego poniedziałku przyciągnęła go z powrotem do domu. Wziął jeszcze pajdę chleba i powiedział babci, że wróci koło dziewiątej. Kilkanaście minut po 21 ktoś zadzwonił do drzwi. – Myślałam, że to mój wnuk, więc wybiegłam boso do sieni, żeby mu otworzyć – babcia Małgorzata Piszke nie może spokojnie mówić. – Przyszło jego dwóch kolegów i pytają, czy jest w domu. Wiedzieli, że poszedł na węgiel. „Bo tam czterech leży na torach”, powiedzieli. Nie mogłam uwierzyć, że wśród zabitych jest Dawid. Chowała go od małego. – To było takie dobre dziecko, wszystko robił, zastępował mężczyznę w domu. Małgorzata Piszke ma w sumie pięcioro wnucząt. Nad trójką z pierwszego małżeństwa córki sprawuje opiekę jako rodzina zastępcza. Córka po rozwodzie związała się z ojcem jej dwóch kolejnych córek, który teraz siedzi w więzieniu za ich molestowanie i inne przestępstwa. Wszyscy – i babcia, i dzieci, i były mąż córki – mieszkają w jednym familoku. – Nie jesteśmy bogaci, ale nie głodujemy i jakoś sobie radzę – mówi pani Małgorzata. – Dawid chciał mi pomagać. Raz, czasami dwa razy w tygodniu chodził po węgiel na tory. Przynosił trzy, cztery większe kawałki do palenia w domu. Kilka razy ochroniarze ich przegonili, mówiłam, żeby tam nie chodził… Dawid był pracowity, wszystko umiał naprawić. Niedawno odmalował pokój. Do trzeciej klasy uczył się wzorowo, potem sytuacja w domu sprawiła, że nauka była na dalszym planie, ale ogólnie nie miał kłopotów. – Mama teraz po nim płacze, od dwóch dni leży z jego fotografią i słucha kasety, na której Dawid śpiewa piosenkę Stachursky’ego – mówi Andżelika. W czasie naszej rozmowy Iza, mama Dawida, schodzi na dół. Cała roztrzęsiona mówi: – Oglądałam go w prosektorium, miał dziurę w piersiach i wybałuszone oczy. Nie wiem, skąd ta dziura, policjant szybko zakrył ją workiem. Na ryby Dawid skończyłby w grudniu 15 lat. Z całej czwórki najbardziej przyjaźnił się z Arturem mieszkającym piętro wyżej. Zawsze uśmiechnięty Artur był drobnej budowy, ważył tylko 45 kg. Przezywali go „Szkapka”. Ledwo donosił do domu kilka kawałków węgla, które udało im się zebrać. Wspólnie z ojcem i Dawidem często jeździli na ryby. Krzysztof Oszke, tata Artura, wspomina letnie wypady nad wodę – „Oczko” albo „Złamany Most”. Każdy z nich miał swój sprzęt do łowienia, czasami nocowali pod namiotem. Oszke chciał, aby chłopcy mogli się w ten sposób oderwać od szarzyzny codziennego życia w familokach. Stracił pracę dwa lata temu. Jest ich w domu sześcioro, najstarsza córka studiuje na AWF, jest chodziarką w kadrze olimpijskiej. Najmłodsza, pięcioletnia, cierpi na rozszczep kręgosłupa. Od czasu, gdy pan Krzysztof stracił pracę, żyją tylko z zasiłku: – Jest nam ciężko, ale próbujemy sobie jakoś radzić. Tu wszyscy chodzą na węgiel, więc Artur też łaził z kolegami. Zaczęło się jakiś rok temu. Czasami wychodziłem pod skarpę i pomagałem im nieść to, co zebrali. Ale sam nie mogłem się przemóc, żeby tam iść. Tym węglem opalaliśmy, a trochę chłopcy odkładali do piwnicy i potem sprzedawali. Zbierali też puszki, makulaturę i oddawali do pobliskiej składnicy. Nazbierali sobie w ten sposób na Internet. Podłączyli go do starego komputera, który kupiła córka. Na takiej ilości węgla, jaką przynosili jednorazowo, mogli zarobić 15 zł. Dlaczego nikt się nie uratował? Cała ulica huczy od plotek. Chłopcy chodzili tam wiele razy i nikomu nie chce się wierzyć, żeby wpadli pod pociąg zupełnie przypadkowo. Coś musiało ich przestraszyć. Starszy brat Artura postanowił nie popuścić. Uważa, że wszystkiemu winni są ochroniarze z kopalni Kleofas. – Właśnie stamtąd wracam – mówi. – Poinformowano mnie, że ci ochroniarze, którzy pracowali tamtego dnia, już są za bramą. W ogóle nie ma tam z kim rozmawiać. Nie wierzymy, że wpadli pod pociąg przypadkiem, nie wszyscy czterej na raz. Ktoś musiał ich gonić i stracili orientację. Będę drążył, aż dowiem się prawdy. – Mam dwoję dzieci,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 46/2002

Kategorie: Reportaż