Śmiertelna perć

Śmiertelna perć

Dziwne, ponure zbiegi okoliczności. Któryś już raz wybrałem drogę tatrzańską nieświadom tego, że chwilę wcześniej zginął na niej człowiek, albo wręcz w tym samym czasie, kiedy na niej ginął. Najtęższy agnostyk zadrżałby w posadach swojego racjonalizmu. Na przykład nieomal dokładnie przed 14 laty spontanicznie przedsięwziąłem z ówczesną małżonką „partyzanckie” wejście na Murań. Choć góra obfituje w kawał wspaniałego wapienia, nikt się na jej ściany nie zapuszcza, bo to ścisły rezerwat przyrody obwarowany zakazami. Tylko najbardziej obłąkani tatromaniacy (do nich z pewnością się zaliczam) docierają przez hektary stromych chaszczy i wiatrołomów pod północną lub wschodnią ścianę Murania – ta zachodnia od lat pozostaje nieruszana, bo każdą jej piędź widać jak na dłoni z chatki TANAP w Dolinie Jaworowej. Dzieciństwo spędzając w Bukowinie Tatrzańskiej, grań Tatr Bielskich oglądałem z okna przez lata całe i poprzysiągłem sobie, że ją przejdę w całości. Tamtego sierpniowego dnia byłem więc uzbrojony w cierpliwość i gotowy ponieść ryzyko karnej opłaty. Po wielodniowych opadach wreszcie wyszło słońce, ruszyliśmy tedy z werwą i… zakończyliśmy akcję już po kilkudziesięciu krokach, bo mostek na Jaworowym Potoku tyle co musiała zerwać woda, a jej stan wciąż był zbyt wysoki, żeby nam się chciało szukać bezpiecznego brodu. Obeszliśmy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2022, 34/2022

Kategorie: Kraj