Wojna o tajne akta wywiadu

Wojna o tajne akta wywiadu

Dlaczego PiS tak bardzo zależy na przejęciu WSI Co jest najważniejszą troską nowego rządu? Bezrobocie? Budownictwo? Pieniądze z Unii? Gospodarka? Nic z tych rzeczy, tu panuje cisza. Reflektory skierowane są w inną stronę. W stronę służb specjalnych. Rząd nie czekał na wotum zaufania, nad którym głosowanie ma się odbyć w Sejmie 10 listopada, lecz czym prędzej pozmieniał szefów w ABW i Agencji Wywiadu. A już na pierwszej swojej konferencji prasowej premier Kazimierz Marcinkiewicz zapowiedział, że Wojskowe Służby Informacyjne zostaną zlikwidowane. „W miejsce WSI będą powołane jednostki, które zagwarantują bezpieczeństwo Polski”. W sprawie wojskowych służb specjalnych liderzy PiS mówią zresztą jednym głosem. Nowy minister-koordynator ds. służb specjalnych, Zbigniew Wassermann, mówi, że WSI trzeba rozwiązać, bo we wszystkich aferach pojawiają się oficerowie WSI, poza tym w służbie tej ujawniono wielu rosyjskich agentów. Wassermann nie podaje przykładów na poparcie swych oskarżeń, ale jego wypowiedzi budują atmosferę. Rozwiązania WSI i kontrolowania służb wojskowych chcą też bracia Kaczyńscy. I prezydent elekt Lech Kaczyński, i jego brat Jarosław. Ten punkt był w programie wyborczym PiS, politycy tej partii powtarzali go jak mantrę. Jak zjeść ciastko Pomysłów na opanowanie WSI mieli zresztą kilka. Był moment, kiedy mówiono, że zostanie wymieniony szef WSI i gen. Dukaczewskiego zastąpi poseł PiS Przemysław Gosiewski. Szybko to jednak padło. Gdyż, po pierwsze, ustawa o WSI mówi wyraźnie, że szefem tych służb może być zawodowy wojskowy, pełniący służbę stałą. A Gosiewski na razie jest cywilem. Po drugie, w wojsku obowiązuje kadencyjność, reguluje to ustawa, a rok temu Dukaczewski został powołany na trzyletnią kadencję. Więc odwołanie go czy też skrócenie mu kadencji nie jest sprawą prostą, tego nie da się zrobić nie tylko w kilka dni, ale nawet miesięcy. Oczywiście, można zmienić ustawę. Ale zmiana ustawy o WSI pociągnęłaby za sobą konieczność zmian kilku innych ustaw dotyczących sił zbrojnych, cały proces legislacyjny wymagałby kilku miesięcy. Zakładając, że wokół „sprawy służb wojskowych” zbudowano by w Sejmie trwałą większość. Ekipa PiS wpadła więc na inny pomysł. Premier Marcinkiewicz wydał rozporządzenie, w którym określił kompetencje ministra Wassermanna. Zgodnie z tym rozporządzeniem, minister może żądać od służb specjalnych informacji dotyczących m.in. planowania działań, zasad i trybu realizacji zadań, polityki kadrowej, współdziałania ze służbami zagranicznymi. Czyli może żądać praktycznie wszystkiego. Sęk tylko w tym, że rozporządzenie premiera nijak się ma do ustawy o WSI, która w art. 9 wyraźnie mówi, że szef WSI podlega bezpośrednio ministrowi obrony narodowej. I tylko jemu. W praktyce wygląda to tak, że minister-koordynator może się kontaktować z szefem WSI, ale tylko poprzez szefa MON. Jak więc Marcinkiewicz wyobraża sobie współpracę Wassermanna z WSI? Jaką rolę widzi dla ministra obrony Radka Sikorskiego? Pamiętajmy, że rozporządzenie Marcinkiewicza stawia Sikorskiego w sytuacji prostego wyboru – albo mu się przeciwstawia, walcząc o pozycję silnego ministra, przynajmniej w części tak silnego jak Jerzy Szmajdziński w rządach Millera i Belki, albo stosuje się do rozporządzenia -godząc się tym samym na rolę słabego i zmarginalizowanego. Symptomatyczne jest zresztą to, że w całym tym zamieszaniu Sikorski milczy. Nie wypowiedział się, czy WSI będzie likwidował, czy też nie. Wiemy tylko, że spotkał się z szefem WSI, gen. Dukaczewskim. O czym panowie rozmawiali? Z oficjalnych informacji wynika, że generał przedstawił ministrowi „aktualne kierunki działań” podległych mu służb. Wiemy też, że obaj ustalili, że do czasu wyjaśnienia sytuacji wokół WSI gen. Dukaczewski nie będzie się wypowiadał w mediach. O tym poinformowała nas rzecznik WSI, kpt. Małgorzata Ossolińska. W praktyce mamy więc skrzętnie skrywaną wojnę – bracia Kaczyńscy z hukiem prą do przejęcia wojskowych służb specjalnych, nie bacząc na obowiązujące ustawy. Służby instynktownie się bronią – wiadomo bowiem, że dzień, w którym wejdą do nich politycy, będzie początkiem ich końca. Ta obrona to uniki – chowanie się za obowiązującymi ustawami, tłumaczenie decydentom swoich racji, dyskretny lobbing. I próba argumentów typu: co na to sojusznicy z NATO? Czy zgodzą się na rozwalenie służb, z którymi prowadzą tyle wspólnych akcji? A bezpieczeństwo państwa – warto je narażać? Czy ta taktyka przyniesie sukces? Cztery lata temu podobne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 45/2005

Kategorie: Kraj