Smog jak trucizna

Smog jak trucizna

Z powodu smogu umiera więcej ludzi niż w wypadkach drogowych Przychodzi raczej nocą. Częściej zimą niż latem. Kiedy za oknem cicho, a chmury nisko wiszą nad ziemią. Wnika do nosa, płuc, krwi. Zabija powoli, godzina po godzinie, dzień po dniu, rok po roku. 40-50 tys. Polaków rocznie, dziesięć razy więcej, niż ginie w wypadkach drogowych. W Europie – nieco mniej niż pół miliona, na świecie 6,5-7 mln. Smog, a szerzej zanieczyszczenie powietrza. Według Światowej Organizacji Zdrowia zanieczyszczenia powietrza przyczyniają się do przedwczesnych zgonów z powodu zawałów serca, wylewów, postępującej przewlekłej obturacyjnej choroby płuc i raka płuc. Dlatego kiedy GUS doniósł, że w styczniu br. zmarło w kraju o 11 tys. osób więcej niż w tym samym czasie w 2016 r., zaczęto podejrzewać, że do części tych zgonów doprowadziła wyjątkowo zła wówczas jakość powietrza. Co prawda, nie ma jeszcze wyników, które potwierdziłyby to jednoznacznie, ale sama hipoteza nie może dziwić, kiedy wie się, czym oddychamy. W Opocznie w 2016 r. średnia roczna zawartość rakotwórczego benzo[a]pirenu w powietrzu wyniosła ponad 17 µg/m3 – ponad 17 razy więcej, niż dopuszcza norma. Równie źle było w wielu innych miejscowościach. – Panie profesorze, ja chciałem powiedzieć, że mam 86 lat, przez cały ten czas oddychałem krakowskim powietrzem i żyję. Widać po tym, że sprawa smogu jest ponad miarę rozdmuchana – powiedział starszy mężczyzna, który podszedł do prof. Michała Krzyżanowskiego, kiedy rozmawiałem z nim w czasie jednej z konferencji naukowych poświęconych jakości powietrza. – Proszę pana. Umrzeć musimy wszyscy, pytanie tylko, kiedy to się stanie – odpowiedział mu znany epidemiolog, który wiele lat poświęcił na badanie wpływu zanieczyszczeń powietrza na ludzkie zdrowie. Prof. Krzyżanowskiego w kwestii smogu niewiele może zaskoczyć, bo sprawą zajmuje się od dziesięcioleci, ostatnio jednak zwrócił uwagę na ewolucję postaw społecznych. Jeszcze niedawno wspominanie o smogu kończyło się zwykle wzruszeniem ramion. Dziś – jak wynika z badania przeprowadzonego pod koniec listopada przez instytut ARC Rynek i Opinia na zlecenie firmy Aviva – 61% Polaków sprawdza, jakim powietrzem oddycha. Z tego 20% regularnie śledzi alerty smogowe i jeśli poziom smogu jest wysoki, zmienia swoje zachowania. Wciąż jednak wielu, podobnie jak ów starszy pan, uważa, że nie ma czym się przejmować, bo przecież było gorzej i ludzie jakoś żyli. Smog rzeczywiście nie jest nowym zjawiskiem. W PRL – choć to zależy także od miejsca – bywało z nim gorzej. Zwłaszcza w miastach, w których funkcjonowały duże zakłady przemysłowe, gdzie niespecjalnie się przejmowano emitowanymi zanieczyszczeniami. Nie tylko zresztą w Polsce i w bloku wschodnim ponad troskę o środowisko i zdrowie przedkładano troskę o poziom produkcji. Polski smog z kopciucha Jednym z przykładów miast, gdzie kiedyś było gorzej, jest Kraków, który regularnie spowijały ciemne, skłębione zasłony. I w którym często padały kwaśne deszcze. „Rynek był całkiem opustoszały, nocne kluby i reklamy browarów nie umniejszały jeszcze wówczas jego ogromnej skali. Zimowe zanieczyszczenia opadły na me ramiona niczym wilgotny płaszcz; poczułem w ustach smak siarki z pobliskiej huty stali w Nowej Hucie i zacząłem kaszleć jak gruźlik”, opisywał pierwszą wizytę w dawnej stolicy Polski Michael Moran w świetnej książce „Kraj z księżyca”. Tak było jeszcze 25 lat temu. Dziś kwaśnych deszczy, których powodem była emisja siarki z zakładów przemysłowych, już nie ma. Generalnie do zanieczyszczania powietrza mniej przyczynia się przemysł – wyjątkiem jest kilka mniejszych miejscowości, gdzie trudno zapanować nad trucicielami. Większy wpływ ma gęsta zabudowa mieszkaniowa, w której bardzo często źródłem ciepła są bezklasowe piece węglowe. Najistotniejsze jest właśnie, że to kotły bezklasowe, bo klasa kotła zależy m.in. od tego, jak wiele zanieczyszczeń emituje on do powietrza. W wielu krajach Wspólnoty Europejskiej można sprzedawać już tylko te należące do najwyższej klasy. W państwach biedniejszych, np. w Czechach, wdrożono okresy przejściowe, w których można sprzedawać jedynie kotły wyższych klas. U nas przez lata nie stworzono żadnej regulacji ograniczającej instalowanie bezklasowego sprzętu w domach lub w jakikolwiek sposób do tego zniechęcającej. Większość kotłów na rynku stanowiły zatem tzw. kopciuchy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 50/2017

Kategorie: Ekologia