Nawet w moim macierzystym SLD jest więcej sporów o stosunek do PRL niż do przyszłości Spora część polskiego społeczeństwa jest zafrasowana obecną sytuacją w kraju. Co – dla przyszłości Polski i Polaków – oznacza obecne zamieszanie? Jak należy rozumieć kolejne kryzysy i co chwila zapowiadane zmiany? W jakim pójdą kierunku? Co to jest? Jeszcze demokracja czy już miękki autorytaryzm? Gospodarka kraju, który się unowocześnia, czy powrót do autarkii? Nie kwestionuję wagi tych pytań. Zapewne przez kilka najbliższych miesięcy – a może nawet lat – będą one ważne. Mam nadzieję, że w szukanie odpowiedzi zaangażuje się niemało ludzi. Ale trzeba je osadzić w stosownej perspektywie. Poważniejsze problemy są gdzie indziej. Wyzwania globalizacji Globalizacja – to jest ta właściwa perspektywa. Napisano o niej już sporo. O szansach i nadziejach, które ze sobą niesie, ale i o zagrożeniach. O towarzyszących jej wyzwaniach: etycznych, politycznych czy cywilizacyjnych. Zastanawiano się, czy wytrzymamy tempo: „my” jednostki i „my” – narody, społeczeństwa. Jakie koszty poniesie człowiek, a jakie poszczególne regiony Ziemi i zamieszkujące je społeczności? W tej drugiej sprawie, w interesie naszego kraju, warto się pospierać. Warto wyjść z doraźnej, kadencyjnej perspektywy widzenia wszystkiego. Zapytać o Polskę roku 2025. Jej miejsce w świecie i Europie. Trochę pospekulować. Przyznaję, że ta perspektywa bardziej mnie niepokoi niż tegoroczne (a nawet i przyszłoroczne) boje polityczne. Dyskusje tego typu są w Polsce rzadkością, a czas płynie szybko. Nawet w moim macierzystym SLD jest więcej sporów o stosunek do PRL niż do przyszłości. Nie mam żadnych wątpliwości, że obecna globalna stratyfikacja społeczna – rozumiana jako różnice rozwojowe, różnice w dostępie do rozmaitych dóbr społecznych – zostanie utrzymana. To wariant optymistyczny. W wariancie pesymistycznym to zróżnicowanie jeszcze bardziej się pogłębi, a konflikt bogata Północ – biedne Południe będzie narastał. Ludzkość zapewne wymyśli wiele sposobów na jego łagodzenie (od kontrolowanej imigracji aż do rozwoju form pomocy charytatywnej). Ale nie łudźmy się. Stratyfikacja społeczna coraz silniej jest powiązana ze zróżnicowaniem regionalnym. Staje się immanentną cechą rozwoju cywilizacyjnego. Globaliści, neoliberałowie twierdzą, że aby niektórzy byli bogaci, inni muszą być biedniejsi. Lewica chce zmniejszać te kontrasty i będzie to robić, ale przecież nie rozwiąże do końca tej kwestii. Jaki będzie za 20-30 lat kształt społecznej wrażliwości, jakie miejsce zajmie ona w świadomości człowieka roku 2025 – oto jest pytanie. Za 20-30 lat wyklaruje się nowy ład światowy. Będzie on – wedle mnie – wyglądał następująco. Powstaną trzy centra rozwoju cywilizacyjnego. Jednym będzie Ameryka Północna (Stany Zjednoczone i Kanada, szerzej NAFTA). Drugim – Daleki Wschód (Chiny, Japonia, Korea, Indie, może Wietnam). Trzeci to Unia Europejska. O sile tych regionów zadecydują ambicje społeczeństw zamieszkujących je, koszty pracy, skala inwestycji innowacyjnych i osiągnięty już potencjał rozwojowy. Także ustrojowe, polityczne i prawne uwarunkowania zamieszkiwania i przedsiębiorczości. Oczywiście, te czynniki odgrywać będą różną rolę w poszczególnych regionach, nie w jednakowym stopniu przełoży to się na poziom życia ich mieszkańców. Ale jedna rzecz jest niemal pewna. Kto znajdzie się w gronie tych megapaństw nadających tempo rozwoju, ten będzie zyskiwał. Inni będą tracić. Relatywnie rzecz jasna. Ale tracić. Stosunkowo mniej stracą kraje i społeczeństwa, które są zlokalizowane blisko tych światowych centrów. One będą społeczeństwami emigrantów. Najzdolniejsi, najlepiej wykwalifikowani i mobilni będą emigrować do krajów najbardziej rozwiniętych. Będą tam wdzięczną siłą roboczą. Niezorganizowaną, niemającą reprezentacji politycznej i niewiele oczekującą od swych pracodawców. Ale też pewną część zarobionych pieniędzy inwestującą w kraju swojego pochodzenia. (Tak robią dziś pracujący na czarno Turcy w Niemczech, Ukraińcy w Polsce. Czy tak będzie za 20 lat?). Kolejny krąg krajów to te, które dysponują własnymi zasobami taniej siły roboczej. Swój rozwój opierają na utrzymywaniu niskich kosztów pracy oraz imporcie nowoczesnych technologii. Ograniczanie kosztów pracy to ograniczanie spożycia indywidualnego i zbiorowego, to – brutalnie mówiąc – oszczędzanie na polityce socjalnej, na poziomie życia ludzi. W wielu krajach „taniej wychodzi” wspierać półautorytarne systemy
Tagi:
Krzysztof Janik









