Traktat konstytucyjny został sporządzony nie po to, żeby Polakom zabrać głosy przyznane im w Nicei Od czasu średniowiecznej res publica christiana poprzez unię lubelską aż po Europejską Wspólnotę Obronną rozwijano rozmaite koncepcje integracji naszego kontynentu. Ta obecna – Unii Europejskiej – jest bez wątpienia najbardziej zaawansowanym projektem. Poszerzona Unia Europejska będzie liczyła wkrótce 450 mln ludzi, a po przyjęciu Bułgarii, Rumunii, Chorwacji i – w perspektywie – Turcji 550 mln, a więc dwukrotnie więcej niż USA i czterokrotnie więcej niż Japonia. Jej skuteczne funkcjonowanie wymaga reform prawno-instytucjonalnych. Bowiem organizacje międzynarodowe tak jak państwa – by zacytować Henryka Sienkiewicza – „są jak dywany – wymagają od czasu do czasu przetrzepania”. Od dawna podejmowano próby przygotowania wspólnej konstytucji dla Europy, m.in. w 1831 r. uczynił to Wojciech Jastrzębowski. W 1944 r. Unia Paneuropejska Richarda Coudenhove-Kalergiego przedłożyła „Projekt Konstytucji Stanów Zjednoczonych Europy”. Później opracowano inne dokumenty. Dopiero jednak Rada Europejska na posiedzeniu nicejskim w grudniu 2000 r. przyjęła Kartę Praw Podstawowych Unii Europejskiej jako namiastkę aktu konstytucyjnego. Na podstawie mandatu udzielonego rok później w Laeken, na przedmieściach Brukseli, powołano Konwent Europejski – 105 delegatów i ich zastępców. Po 17 miesiącach pracy pod przewodnictwem byłego prezydenta Francji, Valéry’ego Giscarda d’Estaing, konwent przedstawił w czerwcu i lipcu 2003 r. projekt traktatu konstytucyjnego złożony z czterech części: przepisów konstytucyjnych, Karty Praw Podstawowych, konkretnych polityk Unii Europejskiej (ponad połowa tekstu) oraz przepisów końcowych. Razem 465 artykułów, nie licząc preambuły oraz ośmiu protokołów i deklaracji. Zastąpić ma istniejące od półwiecza unijne traktaty: o Wspólnocie Europejskiej, Euratomie oraz o Unii Europejskiej w wersji z Nicei. Przesądzone już – od 1 maja 2004 r. – rozszerzenie Unii o 10 nowych państw, w tym o Polskę, po wschodniej stronie dawnej żelaznej kurtyny, powszechnie uznawane za wydarzenie historyczne, obudziło nowe ambicje integracyjne na kontynencie. Rozszerzona Unia chce być równocześnie Europą pogłębioną, zaczątkiem nowej, prawdziwie zjednoczonej Europy. Szuka więc symboli – traktatu konstytucyjnego, jednolitego systemu ochrony praw człowieka, nowej demokratyzacji i tożsamości zewnętrznej. O ile wiadomo, co należy uczynić, aby Unia wyszła obronną ręką z rozszerzenia, to kwestia „kierunku pogłębienia” nie jest już tak jednoznaczna. Istnieje szeroki konsensus co do niedostatków obecnej konstrukcji europejskiej, a nawet strategicznych celów Europy, natomiast nie widać zgody co do radykalnej zmiany instytucjonalnej, która miałaby umożliwiać realizację tych celów. Obecna dyskusja w istocie nie objęła głębszych reform dotyczących rozdziału kompetencji między państwa członkowskie a Unię lub zasadniczego przewartościowania struktury instytucjonalnej – by wspomnieć dwa kluczowe tematy. Przed Unią Europejską stawia się obecnie bardzo radykalne cele, w tym zwłaszcza osiągnięcie trwałego wzrostu gospodarczego zgodnie ze strategią lizbońską z 2000 r., o tempie dorównującym USA, oraz przekształcenie wspólnoty do 2010 r. w najbardziej konkurencyjną gospodarkę świata opartą na wiedzy. Dalej: nadanie legitymizacji demokratycznej jej władzom i wzmocnienie tożsamości Unii na arenie zewnętrznej. Zauważmy, że wszystkie te cele były dotąd uważane za skutecznie osiągalne jedynie w ramach instytucji suwerennego państwa. Mimo pozytywnej roli, jaką odegrał konwent, nie było w nim wielkiej debaty między federalistami a zwolennikami metody międzyrządowej. Nie powiodły się również wysiłki na rzecz wyposażenia UE w nowe kompetencje. Nie doszło do próby zakwestionowania wspólnotowego trójkąta instytucjonalnego komisja-rada-parlament. Debata w konwencie potoczyła się więc tradycyjnym nurtem metody Jeana Monneta – jednego z ojców założycieli Unii – polegającej na tym, że Unia Europejska rozwija się od reformy do reformy, niejako niepostrzeżenie przybierając na wadze i sile oddziaływania. Konstytucja była dotąd pojęciem zarezerwowanym dla państwowych aktów prawnych najwyższego rzędu, stanowiących najwyższe źródło prawa, będących bezpośrednią emanacją suwerenności ludu. Konstytucja europejska, wbrew nazwie, nie powstała jako emanacja suwerenności ludu europejskiego – nie będzie przecież przyjęta w drodze żadnego specjalnego referendum paneuropejskiego. Nie jest też aktem o charakterze suprakonstytucyjnym. Z czysto prawnomiędzynarodowego punktu widzenia jest takim samym traktatem jak traktat z Maastricht z 1992 r., amsterdamski z 1997 r. czy nicejski z 2001 r. Nazwa traktat konstytucyjny brzmi dla
Tagi:
Tadeusz Iwiński









