Stara viagra

„Niżej już nie spadniemy”, westchnął bliski mi poseł SLD, patrząc na ostatnie przedwyborcze notowania. Było 21%. „Niżej już nie spadniemy. 20% to nasz pancerny elektorat. To mamy jak w banku”. 20% w następnych wyborach parlamentarnych to jakieś sto przyszłych poselskich mandatów. I parę senatorskich. Sto mandatów poselskich to połowa stanu obecnego. Dużo jak na opozycję, mało dla partii marzącej o stabilnej koalicji rządzącej. 20% w najbliższych wyborach oznacza, że co drugi z obecnych posłów będzie musiał zostać przez wyborców zabity. Jak w komputerowej grze game is over – panu, pani już dziękujemy. Jeśli dodać debiutantów, bo tacy zawsze w ławy wskakują (w tej kadencji większość klubu SLD to właśnie oni), można przyjąć, iż tylko jedna trzecia obecnego klubu SLD może odnaleźć się w Sejmie po wyborach. Sto przyszłych mandatów poselskich to o prawie sto przyszłych biur poselskich mniej. I ich filii. Biuro poselskie to także biuro posła – działacza partyjnego. Niekiedy jedynie przytulisko partyjnych społeczników. Sto mandatów mniej to także mniejsza dotacja z budżetu dla partii uzyskana z racji wygranych wyborów. To boli, uderza po partyjnym portfelu, bo przecież żyjemy w kraju biednych partii politycznych. Stale na dorobku. Sto przyszłych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2003, 22/2003

Kategorie: Felietony