Sto złotych

Piętnaście lat temu, na początku naszej transformacji ustrojowej, dwa pojęcia budziły szczególne rozbawienie zarówno publicystów, jak i ideologów dokonującej się przemiany. Były to sprawiedliwość społeczna i równość. O sprawiedliwości mówiło się, przywołując znaną sprzeczność pomiędzy sprawiedliwością a wolnością, że ogranicza ona wolność, także gospodarczą, jednostek ludzkich, ponieważ talent, energia i kreatywność nie są w naturze rozdzielone sprawiedliwie. Równość zaś kojarzona była z bolszewicką urawniłowką, niszczącą wszelką motywację do pracy i sprowadzającą społeczeństwa do formy równo skoszonego rżyska. Były to rozważania niepozbawione intelektualnej błyskotliwości, ciekawe jednak jest przyjrzenie się dzisiaj ich praktycznym skutkom społecznym. Nie ulega bowiem wątpliwości, że istotne źródła trapiącego nas dzisiaj kryzysu, nie tylko gospodarczego, ale przede wszystkim moralnego, tkwią właśnie w owych wyśmianych i odrzuconych kategoriach sprawiedliwości i równości. Przekonują mnie o tym najdobitniej bracia Kaczyńscy z PiS, którzy zgłosili właśnie projekt, aby zlustrować raz jeszcze i znacznie dokładniej niż dotąd dorobek materialny funkcjonariuszy państwowych i samorządowych, porównać go z deklarowanymi przez nich legalnymi dochodami i skonfiskować tę część, która nie znajduje pokrycia w tych dochodach. Wyobrażam sobie, że dałoby to efekty oszałamiające, skoro według najbardziej oficjalnych stawek metr kwadratowy mieszkania w tzw. apartamentowcu w Warszawie kosztuje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 10/2004, 2004

Kategorie: Felietony