Stracone talenty?

Stracone talenty?

Wyjazdy dobrze zapowiadających się 16-, 17-letnich piłkarzy to wyraz nieufności do polskiego
systemu szkolenia

Nie pieniądze, ale długoterminowa wizja treningowa i wspaniałe ośrodki szkoleniowe z doskonale przygotowanymi trenerami sprawiają, że od kilku lat polscy piłkarze wyjeżdżają za granicę, by uczyć się futbolowego rzemiosła. Nie wszystkim udaje się zabłysnąć, jednak to pewne, że niektórzy już niedługo będą decydować o sile naszego futbolu.
Anglia, Włochy, Holandia, Niemcy i Francja. To właśnie tam, przeglądając składy takich drużyn jak Roda Kerkrade, Stade de Reims, Brescia Calcio, możemy natrafić na dobrze rokujących i na razie anonimowych Polaków. Patrząc na Lukasa Podolskiego czy Miroslava Klosego, mogłoby się wydawać, że piłkarze ci żyją za granicą praktycznie od urodzenia. Jednak nic bardziej mylnego – wielu świadomie rewolucjonizuje swoje życie i wybiera zachód Europy na miejsce piłkarskiego dorastania. Wotum nieufności dla polskiego szkolenia, które jest „zasługą” naszych pasywnych decydentów piłkarskich, zmuszało niekiedy całe rodziny do piłkarskiej emigracji. Polacy wprawdzie nie dostawali zazwyczaj angażu w wielkich klubach, rekrutując się często poprzez długotrwałe testy, ale historia pokazuje, że dla wielu z nich było to opłacalne.
W ten właśnie sposób wypłynął choćby Tomasz Kuszczak, którego droga rozpoczęła się w wieku 17 lat od niemieckiego KFC Uerdingen 05, aby w szczytowym momencie zaprowadzić na Old Trafford, do Manchesteru United pod okiem sir Aleksa Fergusona. Można by wymienić jeszcze kilka starszych nazwisk, jednak na horyzoncie futbolowych sympatyków pojawili się niedawno Grzegorz Krychowiak i Bartosz Salamon.

Dwa światy wychowania piłkarzy

Krzywdzący stereotyp piłkarza pazernego, który za większą pensją gotów jest wyjechać na drugi koniec piłkarskiego świata, w przypadku nastolatków z „papierami na granie”, którzy już od kilku lat podejmują decyzje o uczeniu się piłkarskiego rzemiosła za granicą, nie ma racji bytu. Polityka zachodnich szkółek piłkarskich opiera się bowiem na finansowej wstrzemięźliwości. I choć angielska Premiership jest niebotycznie zadłużona, piłkarscy działacze z tego kraju konsekwentnie dbają o to, by wielka kasa była nagrodą dla najlepszych, a nie łakomym kąskiem dla każdego przeciętniaka.
W wywiadach przekonywał o tym Jarosław Fojut, który w wieku 17 lat został zatrudniony przez Bolton Wanderers. Obrońca w jednej z wypowiedzi podkreślał zupełnie inną organizację szkółek piłkarskich w Wielkiej Brytanii. Z jego relacji wynikało, że młodzi zawodnicy z reguły mieszkają z normalnymi rodzinami, których zadaniem jest sprawowanie nad nimi kontroli i pomoc w asymilacji z tamtejszą kulturą oraz w szkoleniu języka.
Utalentowani adepci muszą ciężko pracować nie tylko w obiektach klubowych, lecz także poza nimi – wymagane są ustalone przez klub postępy w nauce, a uwagę zwraca się nawet na… zdrowe uzębienie. Fojut co prawda nie odniósł wielkiego sukcesu w Anglii, jednak po powrocie do kraju zdobył mistrzostwo Polski ze Śląskiem Wrocław, a później był bliski podpisania kontraktu z Celtikiem Glasgow. Niestety, plany ambitnego obrońcy pokrzyżowała kontuzja, która ostatecznie przekreśliła angaż w tym utytułowanym szkockim klubie.
Jak jest u nas? Przez wiele lat nikt nie dbał o pozaboiskowy rozwój młodych adeptów – fatalnie opłacani trenerzy nie mogli się zająć podopiecznymi w takim stopniu, w jakim powinni. W konsekwencji zawodnicy często byli na bakier ze szkołą – Kamil Grosicki ukończył zaledwie podstawówkę, z kolei Ariel Borysiuk – gimnazjum. Nie chodzi tu bynajmniej o pastwienie się nad wynikami szkolnymi konkretnych piłkarzy, lecz o pokazanie drastycznej różnicy. Młodzi, niedojrzali ludzie wychodzili spod opieki rodziców i umieszczani byli z rówieśnikami w internatach. Zostawieni na pastwę losu, z minimalną kontrolą, po prostu systematycznie zatracali talent.
O skali problemu zaalarmował filmik, który wyciekł do sieci, pokazujący młodych piłkarzy Lecha tańczących nago podczas mocno zakrapianej imprezy. Owszem, w Polsce pojawiały się talenty, ale ponieważ przez długi czas nie istniały dobrze zorganizowane szkółki, powinniśmy się zastanawiać, ile futbolowych perełek przepadło bezpowrotnie.

Po mistrzostwach
bez sodówki

Choć mistrzostwa świata U-20 nie budzą tak wielkiego zainteresowania medialnego jak dorosły mundial, to imprezy młodych skupiają na sobie wzrok skautów z największych europejskich klubów. Polscy kibice z wielkim sentymentem wspominają ten turniej i nie ma czemu się dziwić – dobra postawa naszych piłkarzy mogła być zwiastunem ciekawej przyszłości naszej piłki, bo przecież w fazie grupowej wyeliminowaliśmy samą Brazylię czy Koreę Południową. Odpadliśmy w jednej ósmej finału ze zwycięską w całym turnieju Argentyną, dowodzoną m.in. przez „Kuna” Agüera.
Turniej ten wydał na piłkarski świat dwóch naszych piłkarzy – pierwszym był Dawid Janczyk, który został sprzedany do CSKA Moskwa i tam ostatecznie się pogubił.
Drugi to Grzegorz Krychowiak, którego piłkarska młodość z perspektywy czasu była dużo bardziej poukładana. Podczas turnieju pomocnik ten nie tylko dzielił i rządził w środku boiska, lecz także strzelił przepięknego gola z rzutu wolnego Brazylii, walnie przyczyniając się do wyeliminowania Canarinhos. Krychowiak jednak, tuż przed czempionatem, nie zważając na ewentualną perspektywę gry w ekstraklasie z Arką Gdynia, opuścił ten klub i przeszedł do juniorskiej ekipy francuskiego Girondins de Bordeaux. Był świadomy, że przed nim długa droga do zaistnienia we francuskiej ekstraklasie i prawdopodobnie w rodzimej lidze ta sztuka udałaby się wcześniej. Krychowiak nie szedł jednak na łatwiznę – perspektywy, które tworzyło szkolenie nad Sekwaną, były kuszące.
Sam zainteresowany nie żałuje tej decyzji. – Zrobiłem postęp, grając regularnie bardziej ofensywnie. Tutaj wiem, gdzie zagram piłkę, zanim jeszcze ją dostanę. Staram się ją rozgrywać jak najprościej. Mimo to nadal muszę nad sobą pracować, żeby panować nad emocjami, unikać kartek i zachowywać się dojrzalej – mówił dla portalu Futbolnews.pl.
Dziś Krychowiak gra w barwach Stade de Reims, występując w mocnej Ligue 1, i puka do drzwi reprezentacji Waldemara Fornalika. Eksperci niemal jednogłośnie twierdzą, że już niedługo, razem z Rafałem Wolskim, będzie stanowił silny kręgosłup naszej drużyny narodowej.
Podobna historia tyczy się Bartosza Salamona, który w wieku 16 lat został zatrudniony przez juniorską drużynę Brescii Calcio. Ten defensywny pomocnik, z racji doskonałych warunków fizycznych i sposobu gry, porównywany jest do „Yaya” Touré. Serwis Transfermarkt.de wycenia go aż na 2,5 mln euro (o ponad milion więcej niż Krychowiaka). Salamon ma na koncie występy w Serie B, otrzymał również powołanie do reprezentacji Franciszka Smudy, a po niezłych występach we Włoszech przymierzany był do Sportingu Lizbony i… FC Barcelony. O ile pierwsza propozycja miała coś wspólnego z rzeczywistością, a media podawały nawet kwotę transferu (4 mln euro), o tyle sam zawodnik podkreśla, że pogłoski o przejściu do klubu z Katalonii traktuje jedynie jako przyjemną plotkę.
Przykładów piłkarzy, którzy poszli tą drogą, jest sporo. Renomą w wyszukiwaniu talentów może się pochwalić akademia piłkarska Gwarka Zabrze, której adepci w młodym wieku wyjeżdżali za granicę, by kontynuować przygodę z piłką. Jej wychowankami są m.in. Łukasz Piszczek (w wieku 19 lat przeszedł do Herthy Berlin, dziś jest dwukrotnym mistrzem Niemiec z Borussią Dortmund), Tomasz Bandrowski (opuścił Polskę w tym samym wieku co Piszczek, przeszedł do Energie Cottbus, grał w Bundeslidze oraz zdobył mistrzostwo Polski z Lechem Poznań) czy Tomasz Cywka (jako 18-latek wyjechał do Wigan Athletic, od kilku lat gra na zapleczu Premiership).

Różne koleje

Nie wszystkim piłkarzom spełnił się sen o podboju dobrej ligi europejskiej. Byli tacy, którzy po różnych kolejach losu, z mniejszym lub większym splendorem, wracali do ekstraklasy. Jedni w celu odbudowania kariery i przybliżenia się do reprezentacji, drudzy zaś w rozpaczliwej próbie utrzymania się przy futbolowym życiu. Anonimowy jeszcze Bartosz Karwan już jako nastolatek zapowiadał się na świetnego piłkarza i wyjechał do Belgii, gdzie trenował w Anderlechcie. Konkurencja była jednak na tyle duża, że po roku ten prawy pomocnik był już z powrotem w Polsce. Nie minęło jednak wiele czasu, a Karwan stał się niekwestionowaną gwiazdą ligi i reprezentacji, zapewniając drużynie Engela awans do mistrzostw świata w 2002 r. Dopiero kolejny wyjazd zagraniczny był dla Karwana początkiem końca.
Inaczej wygląda przygoda z piłką Michała Janoty, który jeszcze dwa-trzy lata temu uznawany był za jeden z największych polskich talentów. Jako 16-latek trafił do Rotterdamu, gdzie po dwóch sezonach zadebiutował w Eredivisie z drużyną Feyenoordu, po czym został wypożyczony do Excelsioru, w którym na zapleczu holenderskiej ekstraklasy zdobył siedem bramek. Powrót do Feyenoordu nie był jednak spełnieniem marzeń, zawodnik nie dostał zbyt wielu szans i zaczął szukać nowego klubu.
Takich, którzy po wczesnym wyjeździe na Zachód wracali do szarej polskiej rzeczywistości, było i jest wielu: Przemysław Trytko, Maciej Korzym czy Jakub Świerczok, choć wydaje się, że Korzym i Świerczok nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
Można sądzić, że po latach zaniedbań polskie akademie piłkarskie wszystko, co najgorsze, mają już za sobą i właśnie wychodzą na prostą. Ośrodki, nauczone zachodnim doświadczeniem, szykują długoterminowe wizje, dbają też o aspekty pozapiłkarskie. Być może to zachęci młodych piłkarzy do pozostania w kraju.
Wyjątkowo atrakcyjna wydaje się Akademia Piłkarska działająca przy Legii Warszawa. Na Łazienkowskiej mamy do czynienia z wysypem młodych talentów. W tym sezonie z powodzeniem w pierwszej drużynie zadebiutowali Daniel Łukasik, Dominik Furman oraz Michał Kopczyński. Wbrew obiegowej opinii o niewykształconym piłkarzu o naukę w Legii dba Jacek Magiera, a ostatni z trójki wcześniej wymienionych studiuje dziennie zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim.
Akademią kontynuującą swoje tradycje jest MSP Szamotuły, która wydała na świat m.in. Łukasza Fabiańskiego, Łukasza Załuskę, Jakuba Wawrzyniaka, Macieja Rybusa, Szymona Pawłowskiego i wspomnianego wcześniej Jarosława Fojuta. Byli piłkarze biorą sprawy szkolenia w swoje ręce, własne ośrodki mają m.in. Piotr Reiss, Mirosław Szymkowiak czy Roman Kosecki, którego Kosa Konstancin ma na koncie tytuły mistrzowskie i wychowanka w ekstraklasie.
Paweł Korzeniowski

Wydanie: 2012, 39/2012

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy