Państwo nie powinno dofinansowywać uczelni, ale studentów – poprzez system stypendiów i kredytów Rozmowa z prof. Andrzejem K. Koźmińskim, rektorem Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego, najlepszej uczelni niepublicznej w Polsce – Jest pan zwolennikiem tezy o globalizacji konkurencji. Jak ocenia pan konkurencyjność polskiej młodzieży względem bliższych i dalszych sąsiadów? – Rzadko spotykam młodzież czeską czy węgierską, ale mogę dokonać porównania z młodzieżą amerykańską i zachodnioeuropejską. Myślę, że na tle studentów dobrych uczelni USA widać wyraźnie nasze słabości. Po pierwsze, polska młodzież ustępuje amerykańskiej kwalifikacjami. Posiada może dużo wiedzy, ale mało umiejętności, a nawet jeśli je też zdobędzie, to polskie dyplomy nie mają istotnej wartości na rynku globalnym. Po drugie, mamy młodzież słabszą charakterologicznie, bo nadmiernie wychuchaną i hołubioną, niezdolną do samodzielnego stawania w szranki z przeciwnościami losu. Młodzież amerykańska, nawet z najbogatszych rodzin, wykazuje się podziwu godną samodzielnością i odpowiedzialnością za własne czyny, nasza zaś jest słabowita, nawet fizycznie, co jest niekiedy żałosnym widokiem. Czasem z utęsknieniem wyglądam choć jednego dorodnego, wysokiego, wysportowanego studenta, podczas gdy w kampusach w USA taka młodzież jest regułą. W stosunku do studentów np. z Francji czy Niemiec nasi wypadają mniej niekorzystnie, ale słabości – zwłaszcza psychologiczne – widać wyraźnie. W krajach Unii Europejskiej jest nie do pomyślenia, aby rodzice studentów przychodzili na uczelnię załatwiać coś za swoje dzieci, u nas to się niestety zdarza i świadczy o nadmiernej opiekuńczości. Na drugim biegunie są u nas dzieci niczyje, które nikogo nie obchodzą. A w środku nie ma nic. – Jak scharakteryzowałby pan nasze szkolnictwo niepubliczne? – Oferta jest bardzo zróżnicowana, zresztą podobnie do uczelni państwowych. Są szkoły bardzo dobre, średnie oraz słabe. Te niepaństwowe stały się jednak szansą dla młodzieży biedniejszej, mniej uprzywilejowanej. – Biedniejszej? Przecież ona sporo płaci. – Z naszych badań wynika, że rodziny studentów uczelni niepublicznych podejmują nierzadko kolosalny wysiłek, aby uzbierać na czesne, a do krezusów się nie zaliczają. Tymczasem niewielka liczba bezpłatnych, subwencjonowanych miejsc w uczelniach państwowych dostaje się młodzieży z dużych ośrodków, z zamożniejszych, tzw. dobrych rodzin. W rezultacie państwo subwencjonuje bogatszą młodzież, my natomiast musimy bardzo ostrożnie i odpowiedzialnie, z wielką rozwagą dysponować ciężko zarobionymi prywatnymi pieniędzmi studentów. W sumie jednak ekspansja edukacyjna dokonuje się dzięki uczelniom niepublicznym, zaś państwo nie ponosi tutaj prawie żadnych kosztów. Dlatego uważam, iż bezpłatne szkolnictwo państwowe jest najgorszą przysługą wyświadczoną polskiej młodzieży. Gdyby edukacja była płatna, wzrosłaby podaż usług edukacyjnych, a za nią i popyt. Państwo powinno dofinansowywać nie producentów usług, czyli uczelnie, ale nabywców, czyli studentów – poprzez system stypendiów, kredytów, bonów edukacyjnych itd. Tak się dzieje choćby w krajach skandynawskich. – Państwo mamy ubogie. – Ale jednocześnie wydaje ono spore pieniądze na różne głupstwa, a nie na edukację. Oczywiście, istnieją dysproporcje między możliwościami budżetu w Polsce i w USA. Przeciętnie jeden nasz student kosztuje ok. 1 tys. dol. Rocznie, podczas gdy np. w znanym mi University of California w Los Angeles – który otrzymuje dotację stanową, ale także pobiera czesne – koszt kształcenia wynosi ok. 48 tys. dol. rocznie. Jeśli jednak podobna nierówność będzie się utrzymywać, za jakiś czas nie będzie w Polsce ani jednej uczelni klasy światowej. Poziom kadry zależy od wynagrodzeń, a ponieważ wszyscy mają paszporty, niebawem może się okazać, że tanich profesorów już u nas nie ma. Także najzdolniejsza młodzież wyjedzie studiować za granicę, uzyska tam stypendia i zrobi kariery. Taki wygląda najczarniejszy scenariusz. – Jaką drogę powinna wybierać młodzież w trudnym czasie recesji gospodarczej? Czy zaczynać od praktyki i podejmować pracę, czy inwestować w wykształcenie? – Współcześnie coraz częściej trzeba robić jedno i drugie. Moi studenci przeważnie od drugiego, trzeciego roku pracują już na pełnych etatach, i to nie tylko w celu zarobienia pieniędzy na czesne i utrzymanie, ale głównie po to, by się gdzieś zaczepić i wcześniej rozpocząć karierę. Nagonka na studia zaoczne, jakiej niekiedy jesteśmy świadkami, oddaje całkowity brak rozumienia realiów. Model studenta, który dopiero
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









