Mao bronił Gomułki

Mao bronił Gomułki

PHOTO: EAST NEWS/AFP A small group of Beijing residents walk in February 1967 in downtown Beijing, past a huge poster showing the Chairman Mao Zedong, during the "Great Proletarian Cultural Revolution". The poster reads (at right): "We have to be good soldiers of Mao Zedong, we have to listen his words, we have to follow his instructions and read his books". Since the the cultural revolution was launched in May 1966 at Beijing University, Mao's aim was to recapture power after the failer of the "Great Leap Forward". The movement was directed against those "party leaders in authority taking the capitalist road".

Nieznane kulisy Października ‘56 Prof. Krzysztof Gawlikowski – badacz klasycznej i nowożytnej myśli chińskiej, dyrektor Centrum Cywilizacji Azji Wschodniej Uniwersytetu SWPS W Październiku ‘56 i jeszcze parę lat później polska inteligencja ogromnie fascynowała się Chinami. Hasło Mao: „Niech rozkwita sto kwiatów i rozwija się sto szkół myślenia”, potraktowano jako program nowego, demokratycznego socjalizmu, obok jugosłowiańskich inspiracji „rad robotniczych”. Chyba nigdy przedtem ani potem nie mieliśmy tak bliskich stosunków z Chinami. A jak wyglądał nasz Październik z perspektywy chińskiej? Jak wyglądały wtedy Chiny? – Wylądowałem w Chinach jesienią 1964 r. To był specyficzny okres po tragicznych eksperymentach Wielkiego Skoku, okres tzw. uregulowania. Mao w praktyce został odsunięty od władzy po plenum w Lushanie (1959 r.). Partią faktycznie kierował Deng Xiaoping, a funkcję głowy państwa przejął Liu Shaoqi, co także bardzo poszerzyło możliwości premiera Zhou Enlaia, kierującego rządem od proklamowania ChRL, starającego się prowadzić politykę pragmatyczną. Krótki epizod polityki „stu kwiatów” też był odległą przeszłością, bo wszystkie niemaoistowskie kwiatki zostały ścięte w „kampanii przeciwko prawicowcom”. To był okres, kiedy przywrócono działki przyzagrodowe, wobec tego istniały ryneczki chłopskie, sam na takim obok naszej uczelni kupowałem pomidory, owoce. Był to wciąż biedny, wiejski kraj, niemal cały Pekin był parterowy, z nielicznymi samochodami i masami rowerów, a kraj był odizolowany od świata. Cudzoziemców w Pekinie było wtedy bardzo niewielu. Wszystkich studentów cudzoziemców może kilkuset. Z krajów demokracji ludowej na mojej uczelni byłem ja, Niemiec z NRD, troje Węgrów, czterech Rumunów, później dojechało kilkoro Rosjan. A z Zachodu? – Pojedyncze osoby. Dopiero w roku 1965, kiedy de Gaulle nawiązał stosunki z Pekinem, przyjechała grupa Francuzów. ChRL była w tym czasie bojkotowana, nieuznawana przez Amerykę i jej satelitów, gdyż Waszyngton i w związku z tym ONZ uznawały jako rząd ogólnochiński tylko władze narodowców na Tajwanie. A w samych Chinach był to okres pewnego luzu politycznego i względnego dostatku, nie było wielkich kampanii ideologicznych, politycznych. Rządzili – można rzec – maoiści pragmatycy. Mniej interesowali się ideologią, a bardziej pragmatyką, żeby jakoś wyprowadzić kraj na prostą po tych wszystkich eksperymentach i zaburzeniach. Byłem jedynym Polakiem żyjącym na mieście Do Pekinu pojechał pan na wymianę. – Zajechałem tam jako człowiek dobrze znany ambasadzie ChRL w Warszawie, student sinologii, pomagający w Polsce wielu studentom chińskim itd. A w Chinach dokumentację dotyczącą studentów cudzoziemców prowadzono bardzo skrupulatnie. Byłem ostrożny. Dwa lata wcześniej na Uniwersytecie Pekińskim w ramach wymiany był asystent z Uniwersytetu Warszawskiego. Rzekomo popełnił samobójstwo, zadając sobie siedem ran, nożem, w plecy. Komisja powołana przez obie strony – naszą ambasadę i stronę chińską – zgodnie uznała jednak, że to było samobójstwo. W tej sprawie przeprowadziłem na własną rękę śledztwo. I cóż… Gdziekolwiek napotkałem jakiegoś jego znajomego, to uciekałem jak najdalej. Jego znajomi Chińczycy byli zatrudnieni albo w jakimś reaktorze atomowym, albo w technicznej obsłudze radiostacji… Z sinologią nie mieli nic wspólnego. Łatwo było panu takie śledztwo prowadzić? – W Pekinie przebywałem do końca sierpnia 1966 r., czyli do wybuchu rewolucji kulturalnej. Byłem jedynym Polakiem żyjącym na mieście (wszyscy inni żyli w ambasadzie), który oglądał początki rewolucji kulturalnej. Moje kontakty z naszą ambasadą pozostawały dosyć luźne. Poza niektórymi prywatnymi znajomościami, z tłumaczami Bogusławem Zakrzewskim i Ksawerym Burskim. Obydwaj zatyrani jako znający język chiński. Ambasada liczyła wprawdzie kilkadziesiąt osób, ale w większości nieznających języków. Najróżniejsze pociotki jakichś dygnitarzy, nieraz zwyczajne głupki, siedziały tam za niezłe pieniądze. Praktycznie nie wychodząc na miasto. – Niedaleko ambasady był sklep dla cudzoziemców, dla dyplomatów, tam robili zakupy. Chińczycy parę razy sprawdzali, czy biegam z donosami do ambasady, czy nie. A ponieważ stwierdzili, że nie biegam, w końcu dali mi korzystny status indywidualny, równy studentom z Wietnamu Południowego. Ze wszystkich cudzoziemców oni byli wtedy najbardziej uprzywilejowani przez Chińczyków. Mój przyjaciel sekretarz Studiował pan także na Uniwersytecie Pekińskim? – To później. W drugim roku. Na pierwszym uczęszczałem do Pekińskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 43/2017

Kategorie: Wywiady