Proszę pana, jak mnie widzowie zobaczą na żywo, to mówią, że przesadziłam z botoksem Aleksandra Konieczna – aktorka filmowa, telewizyjna, teatralna i reżyserka teatralna Niełatwo z panią się umówić. – Udzielam się przy promocji filmów, w których występuję, ale to są zrywy, a nie coś, co się dzieje ciągle. Ostatnio zajmowały mnie działania związane z filmem „Ciemno, prawie noc” Borysa Lankosza, w którym grałam. Pojechałam na premiery do kilku polskich miast i wróciłam z tego tournée prosto na rozdanie Polskich Nagród Filmowych Orły, które zakończyły się dla mnie tak szczęśliwie, że teraz mam w domu drugą statuetkę. Nie mogłam się spodziewać, że to sprowokuje tyle rozmów z mediami. Czuję się „przewywiadowana” i tęsknię za odpoczynkiem, a najbardziej za istotą mojej pracy, czyli za graniem. Media się o panią biją, a pani chce odpoczywać? – Staram się żyć higienicznie. Stawiam tamy, bo ja naprawdę muszę się wyspać albo pójść na spacer wśród zieleniejących się drzew, albo na masaż. Muszę, żeby nie zwariować. Zresztą ja przez lata żyłam w cieniu. Towarzyszył mi paradoks, bo miałam chwile kryzysu jako aktorka, która nie lubi, gdy się na nią patrzy. Czasami naprawdę nie mogłam tego znieść. I co wtedy? – Wtedy na krótki czas wycofywałam się z teatru. Reżyserzy, z którymi pracowałam, jak choćby Grzegorz Jarzyna, rozumieli to. W teatrze akurat dawno pani nie grała. – Zrezygnowałam z teatru dwa i pół roku temu. To była trudna decyzja, bo całe życie pracowałam w teatrze, ale dzięki niej przybyło mi czasu. Nie żałuję. Jak długo dojrzewała pani do tego rozstania? – To była dla mnie bardzo ważna decyzja. W momencie, kiedy ją podejmowałam, zakładałam, że odchodzę z teatru już na zawsze, ale kto wie, może mi się to jeszcze odmieni. Potrzebowałam pobyć sama ze sobą, żeby upewnić się o jej słuszności. I dopiero wtedy powiedziałam to Grzegorzowi Jarzynie. Zajęło mi to trzy tygodnie. Krótko. – Jak na mnie długo. Zazwyczaj tydzień mi wystarcza, a czasami nawet jedna noc. Kiedy ją prześpię, często nad ranem już wiem, co robić. Nie działa pani spontanicznie? – Taka byłam w młodości. Działałam szybko, co nie zawsze okazywało się opłacalne ani mądre. Teraz daję sobie czas. Moja intuicja najlepiej mnie nawiguje. Porównuję dzisiejszy czas z całym moim życiem i dziś właśnie tę nawigację intuicyjną cenię sobie najbardziej. Orły dostała pani za role żywiołowej, spontanicznej i emocjonalnej Igi Cembrzyńskiej, a wcześniej za kreację spokojnej, ułożonej, cichej i skromnej Zofii Beksińskiej. Do której pani bliżej? – Kiedy mnie nagrodzono za rolę Beksińskiej w „Ostatniej rodzinie” Janka P. Matuszyńskiego, towarzyszyły mi lęki, bo dla niektórych ja nie zagrałam tej postaci, tylko nią byłam. Obawiałam się, że grozi mi ścieżka takich Zoś Beksińskich i jej podobnych gospodyń domowych oraz łagodnych firanek. Na szczęście propozycja, która przyszła, dotyczyła Igi Cembrzyńskiej, więc pomyślałam, że dzieje się fantastycznie, bo to rola, która była zaprzeczeniem tamtej. Nie w sensie tego, jakimi są kobietami, tylko środków aktorskich, których miałam użyć. Ja z żadną z nich nie mam wiele wspólnego poza płcią. To dlaczego ludzie mówili, że pani jest taka podobna do Zosi Beksińskiej? – Łączy mnie z nią pewien rodzaj ciepła, łagodności i kobiecości. Ale ja miewam też okresy złości i momenty furii, więc pod tym względem na pewno nie jestem do niej podobna. Nie mam w sobie takiego stoicyzmu jak ona. Co więcej – ja bym go nie chciała mieć! Kobiety, które gram, cały czas ze mną zostają, myślę o nich. One rzucają na mnie cień, zostawiają mi swoje cechy, zazwyczaj podświadomie. Choć nie wszystkie oczywiście, najczęściej te, które sama chciałabym mieć. Proszę nie zrozumieć mnie źle – nie chodzi o niemożność wychodzenia z roli, tylko o myślenie, że kobieta, którą zagrałam, przyszła do mnie po coś w określonym czasie. Ona mówi do mnie coś ważnego. Nie wierzy pani w przypadki? – Nie. Od razu pani rozpoznaje, co bohaterka mówi? – Dopiero po filmie. Postać wraca do mnie z jakiegoś powodu. Weźmy Zosię. Bardzo nam zależało z Jankiem P. Matuszyńskim, żeby to nie była ofiara. Zosia była katoliczką w najszczerszym tego słowa znaczeniu. Była kobietą wielkiej wiary i świadomie podejmowała decyzje. Myślę o tym często, uciekając od różnych momentów, w których życie chce mnie postawić w roli ofiary. Uciekam od takich