Stanisław Tym wymyślił spotkanie rodaków urodzonych nad Wigrami. Na przynętę – kartacze, sękacze i chłodnik litewski Przyjechali tu z całej Polski, skrzyknięci przez rodziny, namówieni przez przyjaciół, wezwani przez znajomych. Krążą teraz po mieście z charakterystycznym niebiesko-zielonym znaczkiem Światowego (co jest określeniem trochę na wyrost, chyba nie ma ani jednego polonusa) Zjazdu Suwałczan w klapie. Wyraźnie podnieceni. W większości starsi, schorowani, na rentach, emeryturach przedstawiają sobie nawzajem swoich synów, córki, wnuków. Wielu mężczyzn ubranych ze staromodną trochę elegancją, w jasnych garniturach, płóciennych kapeluszach. Obserwują siebie nawzajem, długo, uważnie, by w końcu w gestach, grymasie ust, spojrzeniu odnaleźć tamtą dziewczynę sprzed lat czy chłopaka, w którym kochało się tak bardzo. W barze przy ulicy Kościuszki zamawiają suwalskie kartacze, chłodnik litewski ze świeżymi ziemniakami lub kawałek sękacza z kawą i snują wspomnienia. – Mój dziadek był w ochronie cara, tego ostatniego, co świętym został – mówi ktoś. – A mój służył tu w miejscowym garnizonie – dodaje gość zza stolika obok. – My z Tadkiem tośmy się nieraz do Wilna na dziewczyny wypuszczali, och, jakie tam panny były, palce lizać, pamiętasz Tadzik? – dwaj mężczyźni ochoczo poklepują się po artretycznych kolanach. – Jaka to kiedyś w Suwałkach młodość rządziła, wojska na ulicach pełno, capstrzyki, parady, bale, a chłopcy w tych mundurach smukli, piękni – rozmarzają się stare kobiety. – Ja to tylko te furmanki pamiętam – wtrąca jakaś malkontentka – woźnice zawsze pijani w sztok, strzelali z batów wściekle, że tylko turkot kół po bruku się niósł, zaś ich baby z lamentem za wozami gnały. Przed budynkiem dawnego gimnazjum męskiego drobna staruszka wyraźnie odcina się od pastelowego tłumu. Z kieszeni znoszonego płaszcza wyciąga plik pożółkłych fotografii. Miętosi je nerwowo w dłoniach, rozglądając się bezradnie wokół. – To moi koledzy – tłumaczy mi, sunąc zakrzywionym palcem po zdjęciu. Przez chwilę wpatrujemy się obie w te młode, roześmiane, pucułowate oblicza. Nagle ona, tknięta jakimś wspomnieniem, odwraca się i pędzi przed siebie, niezdarnie utykając, z siwymi włosami w nieładzie, nieobecna, wpatrzona w skupieniu w dziesiątki twarzy zmienionych, postarzałych, obcych, których odgadnąć już niepodobna. Ludzie ze starych Suwałk Zbigniew Przyrowski na zjazd przyjechał ze swoim kolegą ze szkolnej ławy, Wacławem Pietkiewiczem. Obaj stateczni, starannie dobierają słowa, ich niegdysiejsza elegancja jakoś nie pasuje do siermiężnej biesiady, zorganizowanej dla uczestników zjazdu w hali suwalskiego OSiR–u. Lokalna gwiazda sentymentalnie zawodzi dawne szlagiery, a my próbujemy ją przekrzyczeć, czatując na każde piano, pauzę, zmianę piosenki. Ojciec pana Zbigniewa był w przedwojennych Suwałkach inspektorem szkolnym. To dzięki niemu powstała sieć okolicznych szkół powszechnych i średnich. Pod koniec XX–lecia miasto pełne było młodzieży, działały tu dwa gimnazja: męskie – im. Brzostowskiego i żeńskie – im. Konopnickiej, liceum handlowe, szkoła rzemieślnicza i krawiecka, gimnazjum żydowskie i wiele szkół powszechnych. – Mój ojciec był prawdziwym demokratą – wspomina Zbigniew Przyrowski – zawsze starannie podkreślał swój szacunek względem innych narodowości w mieście. W czasie uroczystości, świąt państwowych, niejednokrotnie miał dylemat, do której świątyni najpierw się udać. A w końcu i tak wybierał synagogę, by w ten sposób przeciwdziałać nastrojom antysemickim. Bo w Suwałkach wybijanie szyb w żydowskich domach czy głupie zaczepki na ulicy wcale nie należały do rzadkości. Innym problemem, który spędzał mu sen z oczu, były stosunki polsko–litewskie, bardzo napięte po akcji Żeligowskiego. – Pewnego razu – opowiada pan Zbigniew – jedna z nauczycielek, ucząca po okolicznych wsiach, zabłądziła i przeszła granicę litewską. Ponieważ nie mieliśmy wówczas z Litwą stosunków dyplomatycznych, groził jej pobyt w tamtejszym więzieniu. Postanowiono więc uwolnić ją sposobem; przechwycono w pasie granicznym jakiegoś Litwina i dokonano wymiany. Kiedy inspektor zarządził, by w szkołach litewskich obok godła polskiego wieszano Pogoń, naraził się decydentom z Warszawy i został przeniesiony na Ukrainę. Jego syn już wówczas przebywał w Wilnie, gdzie uczył się w liceum przyrodniczym, w tym samym, do którego uczęszczał Czesław Miłosz. Poety bezpośrednio nie znał, ale pamięta jego młodszego brata, Andrzeja, który był uczniem gimnazjum Brzostowskiego w Suwałkach. Czasami więc w wierszach wielkiego
Tagi:
Helena Leman