Święta racja wójta

Święta racja wójta

Rzeka Święta na Żuławach Malborskich wylała 12 lat temu, a jeszcze dzisiaj gminę zalewa fala wzajemnych oskarżeń Był piątek, 21 lipca 2001 r. Tego dnia w Malborku odbywała się tradycyjna inscenizacja oblężenia zamku krzyżackiego przez hufce króla Jagiełły. Pogoda nie sprzyjała zabawie. Od dłuższego czasu padały ulewne deszcze. – W południe chodziłem po polach mojej córki we wsi Stogi, żeby sprawdzić stan wody w rzece Świętej i wpadającej do niej Jeziornej Łasze. To było 280 ha, w części obsiane kukurydzą, na pobliskiej łące pasły się nasze krowy. Nie miałem wątpliwości, że szykuje się nieszczęście. Zadzwoniłem do sztabu antykryzysowego w starostwie, alarmując, że woda nas zalewa. A pracownik mówi do mnie: „Panie Zdzisławie, proszę zadzwonić w poniedziałek, bo szef poszedł na imprezę”. Nie pomogło moje ostrzeżenie, że w poniedziałek będziemy mieli 2 m wody – opowiada Zdzisław Borkowski z Kościeleczek w gminie Malbork. Akcja ratunkowa – W tamtym miejscu rzeka Święta od lat nie była czyszczona. Na skarpie koryta zdążyła wyrosnąć owocująca jabłoń – dopowiada jego córka Hanna Borkowska-Olewnik, pokazując nagranie wideo sprzed powodzi. Feralnego dnia nie myślała jednak o jabłoni, ale o ratowaniu upraw i bydła, bo woda występowała juz z koryta. Borkowscy powiadomili wójt Danutę Zalewską, jednocześnie szefową gminnego komitetu przeciwpowodziowego, że podejmą akcję na własną rękę, ale liczą na pomoc gminy. Bez skutku. Już wcześniej ich ludzie zaczęli usuwać z rzeki tworzące się zatory. Po nieudanej próbie interwencji u władz wynajęli koparkę i pompy i zaczęli odwadniać zalany teren, jednocześnie usypując wały ochronne obok koryta rzeki. – Zabrakło może dwóch godzin, żeby uchronić się przed zalaniem – dodaje Borkowski. – Ale po dziesiątej wieczorem dojechała do nas pani prokurator z trzema policjantami. Jeden z nich nasunął pasek pod brodę i kazał nam zejść z obiektu. Na to my, że w sytuacji zagrożenia prawo wodne zezwala na takie działanie. Policjant nie ustępował, więc złapałem za szpadel i go pogoniłem. Prawo wodne z 18 lipca 2001 r. w art. 124 pkt 4 istotnie mówi, że pozwolenie wodnoprawne nie jest wymagane do „wykonywania pilnych prac zabezpieczających w okresie powodzi”. Ale funkcjonariusze nie musieli tego wiedzieć i pod bacznym okiem pani prokurator kontynuowali swoje czynności, grożąc Borkowskiemu pozbawieniem wolności w razie stawiania oporu. Tym bardziej że dostali „z góry” wytyczne i uzasadnienie – pompowanie wody z pola do rzeki doprowadzi do wylania Świętej w sąsiedniej wsi. I tak akcja ratownicza została przerwana. Woda zalała pola i odcięła stado krów na łące. Nie można było ich nawet wydoić. Winna siła wyższa W końcu jednak woda opadła. Emocje – nie. Hanna Borkowska-Olewnik wystąpiła do urzędu gminy o odszkodowanie za szkody w uprawie, motywując, że powódź powstała w wyniku zaniedbań melioracyjnych. Władza gminna natomiast uznała, że to rezultat działania sił wyższych, bo takich opadów nigdy tam nie było. I żadne pompowanie wody ani sypanie wałów nic by nie dało, zwłaszcza że stan rzeki nie stwarzał żadnego zagrożenia. Co więcej, pani wójt stanowczo zaprzeczyła, żeby 21 lipca wieczorem nakazała wstrzymanie podjętych przez rodzinę Borkowskich prac nad rzeką. Sprawa nabrała takiego wymiaru, że zajął się nią rzecznik praw obywatelskich. Do Malborka przyjechał nawet przedstawiciel RPO, próbując ustalić, kto jakie decyzje podejmował i czy były one zgodne z prawem. Mimo że wizytę zapowiedział, nie spotkał pani wójt, bo nagle musiała gdzieś wyjechać. Później okazało się, że to wiceszef rejonowego komitetu przeciwpowodziowego zawiadomił panią prokurator, która pojechała na pole w asyście policji. Nie poczuwał się do winy także wojewoda pomorski, który odpowiedzialność za utrzymanie rzeki Świętej przerzucił na samorząd województwa. W tej sytuacji Hanna Borkowska-Olewnik wystąpiła do sądu z wnioskiem o zasądzenie solidarnie od gminy Malbork i samorządu województwa pomorskiego 910 tys. zł odszkodowania wraz z odsetkami od maja 2003 r., czyli od czasu wniesienia powództwa. W uzasadnieniu podała, że pozwani ponoszą winę za tak duże szkody, bo w czasie powodzi nie udzielili jej pomocy. Poza tym zalanie pola to rezultat nienależytego utrzymania urządzeń melioracji podstawowych, które nie były w stanie odprowadzić nadmiaru wody. Przegrana sprawa Po długim procesie Sąd Okręgowy w Gdańsku oddalił powództwo, potwierdzając tezę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 45/2013

Kategorie: Kraj