„Synonimy” w polskich kinach już od 11 października

„Synonimy” w polskich kinach już od 11 października

Film „Synonimy” izraelskiego reżysera Nadava Lapida otrzymał nagrodę Złotego Niedźwiedzia dla najlepszego filmu podczas tegorocznego Festiwalu Filmowego w Berlinie. To historia młodego człowieka, który po służbie wojskowej wyjeżdża z Izraela, by rozpocząć nowe życie we Francji. Yoav chce zupełnie odciąć się od swojej przeszłości, kraju i pochodzenia. Nadav Lapid stworzył tę opowieść w oparciu o własne doświadczenia. Nam udało się z nim porozmawiać na festiwalu w Toronto, gdzie promował swój obraz. Rozmowę dla czytelników PRZEGLĄDU przeprowadziła Małgorzata Czop.

Film w polskich kinach można oglądać od 11 października.

Kadr z filmu "Synonimy"

Jak wiele w „Synonimach” jest z Twojej prywatnej historii?
– Film jest autobiograficzny. Byłem w wojsku przez 3,5 roku. Odbywałem służbę w małej bazie w Libanie. Przez cały czas obawiałem się, że nie jestem dobrym żołnierzem. Nie potrafiłem zrozumieć sensu zabijania i umierania. Po powrocie do domu zacząłem studiować filozofię, pisałem powieści i pracowałem w gazecie, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że nie chcę dalej tak żyć. Jakiś wewnętrzny głos kazał mi uciekać i nigdy więcej nie wracać do tego miejsca.

I znalazłeś się we Francji. Dlaczego właśnie tam?
– Wahałem się. Myślałem o Nowym Jorku, ale wydawał mi się zbyt blisko Izraela. Nie geograficznie, ale mentalnie. Nie znałem zbyt dobrze Francji, ale żywiłem jakiś dziecięcy podziw wobec Napoleona Bonaparte. Uwielbiałem Zinédine’a Zidane’a, oglądałem filmy Jeana-Luca Godarda. Nie do końca potrafiłem tu przełożyć swoje odczucia na słowa, ale znalazłem w tym miejscu coś podobnego i zarazem różnego od Izraela. Francja i Izrael to nie tylko terminy geograficzne, ale zbiór idei, obietnic. Chciałem wyjechać do miejsca, w którym ważne są zupełnie inne wartości niż w Izraelu. Francja wydawała mi się kompletnym przeciwieństwem mojej ojczyzny.

Ojczyzny, od której chciałeś się odciąć?
– Kiedy się przeprowadziłem, podjąłem decyzję, że przestanę porozumiewać się po hebrajsku. Czułem, że to pewnego rodzaju ucieczka od demona. Nie mogłem już używać tego języka. Wydawało mi się, że każde słowo wypowiedziane po hebrajsku zawiera w sobie dokładnie to, od czego tak bardzo próbowałem się uwolnić. Wtedy zacząłem uczyć się francuskiego i chciałem być bardziej francuski niż sami Francuzi.

Myślisz, że język stwarza naszą tożsamość?
– I tak, i nie. Na język składa się wiele innych rzeczy. Nagle twoje usta muszą się przyzwyczaić do nowej artykulacji i innej intonacji. Kiedy mówimy w innym języku, zmienia się też nieco natura człowieka. W „Synonimach” widzimy bohatera, który, odcinając się od ojczystego języka, chce wymazać swoją tożsamość. Ciało jednak pozostaje to samo. A to w nim jest zapisana przeszłość.

Yoav przyjeżdżając do Paryża, przestaje mówić po hebrajsku. Używa tego języka tylko w dwóch scenach: u fotografa i podczas śpiewania hymnu.
– Wiedziałem, że moment, w którym mówi po hebrajsku, nie może być przypadkowy. Czułem, że pierwsze słowo musi wypowiedzieć, leżąc nago na podłodze z kciukiem w tyłku… To doskonała chwila, pełna upokorzenia, ale też pewnej wzniosłości, idealna, by zacząć wszystko od nowa. Za drugim razem Yoav jest rozczarowany rzeczywistością. Próbuje stać się Francuzem i rozumieć, co znaczy być dobrym obywatelem (Francji). To lekcja przepełniona poczuciem wyższości, która prowadzi do buntu. „Synonimy” to historia mężczyzny, który był przekonany, że żyje w piekle i udaje mu się uciec do raju. Na miejscu odkrywa, że piekło znajduje się w nim. Musi metaforycznie zabić się i odrodzić na nowo, niczym feniks z popiołów.

A Ty czujesz się Francuzem?
– Paradoksalnie, będąc we Francji czułem się bardziej Izraelczykiem niż kiedykolwiek wcześniej. Jednak to tutaj odkryłem kino. Zrozumiałem, że wcześniej nic o nim nie wiedziałem. Pojąłem jego piękno, gwałtowność i ważność. Dzięki temu to we Francji na nowo narodziłem się jako człowiek i filmowiec.

Pamiętasz, co był dla Ciebie momentem przełomowym? Który film zmienił Twoje spojrzenie na kino?
– Pamiętam, jak oglądałem „Teoremat” Pasoliniego. Niewiele wiedziałem o kinie i ledwie kojarzyłem, kim jest reżyser. Poszedłem zobaczyć ten film zupełnie nie wiedząc, czego mogę się spodziewać, a pół godziny po seansie ocknąłem się na stacji metra, która była zupełnie nie po drodze do mojego domu. Nie mogłem zrozumieć, co właśnie się stało. Jakbym stracił świadomość i obudził się w zupełnie innym świecie. Ten film wpłynął na mnie w niesamowity sposób. To było coś fizycznego i metafizycznego, co na zawsze zmieniło moje patrzenie na kino.

„Synonimy” były dla Ciebie wyjątkowym projektem również ze względu na współpracę z mamą?
– Montowałem z mamą wszystkie moje filmy. Była bardzo znaną montażystką w Izraelu i osobą, która całkowicie oddawała się projektom. Potrafiła odkryć znaczenie filmu, nawet wtedy, kiedy reżyser nie do końca rozumiał jego przesłanie. Zanim zaczęliśmy pracę nad „Synonimami”, mama zachorowała na raka. Odeszła w trakcie pracy. Przez cały czas zadawaliśmy sobie pytanie, co skończy się najpierw: życie czy film.

Wydanie:

Kategorie: Aktualne

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy