Szpital to nie sklep

Szpital to nie sklep

Marek Balicki uważa, że gospodarności nie wolno mylić z oszczędzaniem na pacjentach

Ożywia się, gdy mówi o intensywnej terapii i neurochirurgii, dwóch niedawno otwartych oddziałach. Traci energię, gdy planuje rozmowę z kasą chorych albo gdy przysyła mu ona list, że zamiast zapłacić, przeprowadzi kontrolę „zasadności hospitalizacji w II kwartale”, urzędnicy będą badać, czy wszystkie osoby, które leżały na intensywnej terapii, mogłyby bez niej umrzeć. Absurd. Złość, bo OIOM kosztuje około 400 tys. zł miesięcznie. Ale z tą samą Mazowiecką Kasą Chorych będzie jutro grzecznie rozmawiał, ponieważ chce otworzyć oddział kardiologii. A to kosztuje.
Marek Balicki, od grudnia 1999 r. dyrektor warszawskiego Szpitala Bielańskiego, kandyduje do Senatu z listy koalicji SLD-UP, okręg warszawski. Gdyby 10 lat temu ktoś pokazał mu jego nazwisko na liście wyborczej SLD (z wytłumaczeniem, co to za partia), byłby zdziwiony. Ale już parę lat później, jako działacz UW, głosił sensowność koalicji z lewicą. Jedni byli oburzeni, drudzy twierdzili, że „wyskoczył z tym za wcześnie”.
– Sądzę, że ja się przez te lata nie zmieniłem – ocenia i znowu się ożywia. O dziwo, czuje dzisiaj ten sam smak emocji, co w latach 80. I ma te same cele.
– Na pierwszym zjeździe „Solidarności” miałem mandat nr 1 – wspomina. – Dopiero co skończyłem gdańską Akademię Medyczną. Przede mną była praca w Lęborku i we Fromborku, w ośrodkach zdrowia, pracowałem też w domu pomocy społecznej i w szkole. Od 1987 r. mieszkam w Warszawie, byłem dyrektorem szpitala psychiatrycznego w Drewnicy. Wielkie doświadczenie, wprowadzanie metod leczenia nieodcinających chorych od środowiska.
Specjalizację zrobił z anestezjologii i właśnie psychiatrii, opiekunki najsłabszych pacjentów.

Polityka się upomniała
– Jestem w tym samym miejscu – powtarza. – To nie ja się zmieniłem, ale moje partie i ich cele. Gdybym rozłożył przed sobą sierpniowe postulaty, byłyby mi tak samo bliskie jak wtedy. Kiedy Marek Pol zaproponował kandydowanie z listy UP, pomyślałem, że muszę spróbować.
Na początku lat 90. był szefem międzyresortowego zespołu, który przygotowywał projekt reformy systemu opieki zdrowotnej. – Jednak to był inny kierunek, nie taki, jak zrealizowano – zaznacza.
– Najważniejsze było bezpieczeństwo pacjentów. I chcę ten priorytet przywrócić.
Poseł dwóch kadencji, wiceminister zdrowia w rządzie Hanny Suchockiej, to właśnie wtedy przygotował projekt „opieki zdrowotnej dla wszystkich”. Zawirowania polityczne spowodowały, że plan utknął w szufladzie.
Stałe punkty: przeciwny mieszaniu światopoglądu do medycyny, orędownik precyzyjnie sformułowanych praw pacjenta, zawsze opowiadał się za ustawą aborcyjną zgodną z ustawodawstwem europejskim. Powtarza: – Chorym należą się odszkodowania za złamanie ich praw. Obrona pacjenta nie jest skierowana przeciwko komukolwiek. Każdy jest pacjentem.
Założył ROAD i Unię Demokratyczną. Zastępca Zofii Kuratowskiej we władzach Frakcji Społeczno-Liberalnej UD. Zawsze podkreślał, jak cenna była dla niego przyjaźń z Zofią Kuratowską, łączył ich program służby zdrowia pamiętający o najuboższych.
W 1997 r. odsunął się od polityki. W Unii Wolności był już na lewym, wąskim skrzydle. Jak stwierdził wtedy, nie mógł kandydować, by zaraz wystąpić z klubu, który reprezentował partię osobistych karier.
Ale polityka szybko się o niego upomniała. Zaczął doradzać prezydentowi w sprawach dotyczących służby zdrowia.

Profesora od zaraz
przyjmę
Szpital Bielański jest jedynym dla około 240 tys. mieszkańców Warszawy i okolic. Ostatnio słynie z uroczystości: otwarcie dwóch nowych oddziałów i przychodni, początek pracowni tomografii komputerowej, no i 40-lecie szpitala. Na tle elegancji widać marny stan oddziałów czekających w kolejce do remontu.
Przychodnia kosztowała 750 tys. Pieniądze pochodzą z dochodów uzyskanych z wynajmu pomieszczeń.
1999 r., pierwszy dzień w pracy. Poraził go faks, który od dawna nie działał, bo zabrakło jakiejś części, potem niezapłacony ZUS. Faks udało się naprawić natychmiast, na ZUS pieniądze zdobywał dwa tygodnie. Pierwsza wędrówka po szpitalu – szokująca w swej zgrzebności wydała mu się interna, trzy oddziały, 200 łóżek. Na każdym kroku widać było zadłużenie, brak remontu. W ogóle jeszcze nie podpisano kontraktu z kasą chorych. Szpital dryfował. Lepiej zrobiło mu się dopiero po spotkaniu z pracownikami. Znakomitymi. W szpitalu pracuje 1200 osób, chętnie przyjęto by pielęgniarki, ale nie ma za co.
Potem zaczął dostrzegać zalety – tradycja i znakomite usytuowanie. W tle las, blisko do centrum.
Do szpitala zaczął ściągać najwyższej klasy specjalistów. – Tak, kupuję profesorów – przyznaje.
– Proponuję im dobre warunki. Chcę mieć kliniki prowadzone przez znakomitości.
Skutkiem ubocznym tych transferów jest nowa atmosfera na oddziałach. Słynny profesor wprowadza lepszy styl. Pacjenci to czują.
Marek Balicki doprowadził także do sojuszu trzech szpitali powiatowych – swojego, Bielańskiego, z Grochowskim i Praskim. Będą silniejsi w rozmowach z kasami, będą razem kupować sprzęt.

Kasom dziękujemy
– Nie przesadzajmy z tym przyciąganiem pacjentów – odpowiada pytany o reklamowanie placówki. – Szpital to nie sklep, nie do końca działają tu mechanizmy rynkowe. Szpital po prostu musi być dobry dla ludzi mieszkających w najbliższym sąsiedztwie. Lansowane od paru lat myślenie wyłącznie o wyniku ekonomicznym jest niebezpieczne. Oczywiście, nie wolno marnować pieniędzy, ale pacjent nie powinien myśleć, że lekarz chce na nim zaoszczędzić.
Dziś chce wrócić do polityki, bo ma w niej konkretne sprawy do załatwienia. – Senat nie musi być mało znaczącą izbą, można w nim wiele naprawić ze źle działającej reformy – tłumaczy.
– Że jest fatalnie, widać nie tylko w małych ośrodkach, ale także w stolicy. Jest tu największa koncentracja sprzętu i fachowców, a na wizytę u specjalisty czeka się trzy miesiące. To trzeba zmienić, średnia winna wynosić trzy dni. Pacjent powinien mieć swoją kartę, w której m.in. zrozumiałym językiem napisano by, jak długo musi czekać na wizytę. Poza tym koalicja swoim sposobem reformowania wprowadziła wiele konfliktów. Skłóceni są pracodawcy z pracownikami, dyrektorzy szpitali z kasami i samorządami. Trzeba zażegnać konflikty.
Dodaje też: – Zawsze byłem przeciwnikiem kas chorych. Nie do utrzymania jest taka biurokracja zarządzająca wielkimi pieniędzmi, i to bez demokratycznego nadzoru. Płatnikiem powinien być samorząd, poza tym władzę winno odzyskać Ministerstwo Zdrowia. W Senacie chciałbym stworzyć porozumienie na rzecz zdrowia. Żeby w następnej kadencji ci, co będą rządzić, znowu wszystkiego nie burzyli.
Ale na razie Marek Balicki jest przede wszystkim dyrektorem szpitala. Najbliższe plany to otwarcie Centrum Zdrowia Psychicznego. Będzie tam oddział szpitalny, dzienny i zespół leczenia środowiskowego.
Nowoczesny, europejski kształt ustawy o ochronie zdrowia psychicznego jest w dużej części jego dziełem. W Warszawie otworzył modelowy ośrodek oparcia społecznego. Pacjenci mogli przebywać tam cały dzień, w sprzyjającej atmosferze uczyć się życia. – Teraz ośrodek nie ma pieniędzy i podupada – złości się Balicki. – Sytuacja ludzi chorych psychicznie najlepiej odzwierciedla fakt, że reforma zdrowia uderzyła w najsłabszych.
Kiedy przyszedł do szpitala, spisał plan trzyletni. – Jeśli zostanę senatorem, zrezygnuję z parlamentarnego uposażenia – planuje. – Pogodzę obie funkcje, swój plan szpitalny doprowadzę do końca. Podołam. Zawsze miałem wypełnioną dobę.
Jednak wie, że choćby najładniej wyłożył podłogi i wydał pieniądze na toalety, to i tak chorzy nie zastanawiają się, jaki wkład ma dyrektor. Dla nich najważniejszy jest lekarz. Więc parę razy w tygodniu wyskakuje ze szpitala (– Zaraz wracam – zapewnia) i jedzie przyjmować pacjentów.

Wydanie: 2001, 36/2001

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy