Tag "Adam Dąbrowski"

Powrót na stronę główną
Świat

Powyborcze harakiri liderów

Brytyjska lewica przez pięć lat oszukiwała samą siebie. Ze snu wyrwali ją wyborcy Gdy wieczorem z 7 na 8 maja mapa Anglii centymetr po centymetrze, okręg po okręgu barwiła się na niebiesko – kolorem konserwatystów – wielu politykom lewicy musiała brzmieć w uszach ponura przepowiednia wygłoszona na początku roku. – To jest kampania, podczas której tradycyjnie lewicowa partia współzawodniczy z tradycyjnie prawicową partią. Rezultat też będzie tradycyjny. Tak mówił były premier Tony Blair – autor największego w historii sukcesu wyborczego lewicy. Człowiek, który w połowie lat 90. zaciągnął swoją partię do centrum, z którego wygrał wybory trzy razy z rzędu. Przepowiednia – po szekspirowsku wisząca nad tutejszą lewicą miesiącami – spełniła się tego wieczoru, ścierając z powierzchni ziemi dziesiątki lewicowych kandydatów. A wraz z nimi nadzieje na powrót Partii Pracy do władzy. Lider lewicy Ed Miliband cały czas powtarzał, że po kryzysie gospodarczym wahadło politycznych intuicji na Wyspach przesunęło się na lewo. Nie przesunęło się. To Blair miał rację. Kampania oparta na myśleniu życzeniowym miała wynik tradycyjny – zwycięstwo prawicy. Rządzenie bez zmiękczaczy Inne przepowiednie okazały się fałszywe. Każdy z 11 sondaży opublikowanych dzień przed wyborami wieścił remis

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Przez piach dla PAH

250 km biegu przez Saharę, by wspomóc budowę studni To będzie walka z upałem (60 st. w dzień) i zimnem (2-3 st. w nocy). Walka ze skorpionami. Ale przede wszystkim z samą sobą. Natalia, która mieszka w Londynie, przemierzy południowe Maroko w Maratonie Piasków, jednym z najtrudniejszych na Ziemi. Kół ratunkowych jest niewiele – samemu trzeba o siebie zadbać. A wszystko w szczytnym celu: wspomóc Polską Akcję Humanitarną, która buduje w Afryce studnie ratujące życie. W tym roku nie będzie mazurka na Wielkanoc? – Będę jeść mięso pozbawione wody. Najważniejsze, by mój plecak ważył jak najmniej, dlatego podstawą diety będzie sucha żywność. Będę ją zalewać otrzymaną od organizatorów wodą, bardzo rygorystycznie racjonowaną. A na deser czekolada w pudrze. Też zalana wodą – zimną. Menu pomogli mi ułożyć specjaliści z polskiej armii. Jaki jest plan wyjazdu? – W piątek 3 kwietnia samoloty przetransportują ze 178 krajów uczestników maratonu do miejscowości Ouarzazate. To wrota Sahary, ostatnia ludzka osada. Zaraz za jej murami zaczyna się szlak wielbłądzi i wisi tabliczka: „Najbliższa ludzka osada: Timbuktu, Mali. 52 dni na wielbłądzie”. 1,4 tys. uczestników zostanie przetransportowanych do pierwszego obozu. Ta podróż potrwa sześć godzin, więc od razu znajdziemy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Serce narodu bije w pubie

Brytyjskie puby znikają z powierzchni ziemi. A wraz z nimi znika kawał historii Florence, jak każdy szanujący się pub, o godz. 11 rano jest zamknięta na cztery spusty. Ale z wnętrza dochodzą metaliczne dźwięki. Co jakiś czas – odgłos wypuszczanej pary. W powietrzu zapach fermentacji, na podłodze kałuże. Z oparów wyłania się Peter Haydon, właściciel. Akurat trwa warzenie lokalnego piwa. – W Londynie to stosunkowo nowy trend, w przeciwieństwie do reszty kraju. Ludzie zaczęli sami wytwarzać piwo, gdy zorientowali się, że w ciężkich czasach można na tym zaoszczędzić – tłumaczy Haydon. Bo czasy są ciężkie. Florence to lokalny pub w Herne Hill, południowo-wschodnim Londynie, naprzeciwko stacyjki. Podobnie jak niezależna piekarnia (dla kogoś, kto przyjechał tu z centrum, ciastka są gigantyczne i szokująco tanie) i niewielka kwiaciarnia opiera się duchowi czasów z jego Starbucksami i supermarketami. Tyle że opierać się jest coraz trudniej. Statystycznie każdego tygodnia z mapy Wielkiej Brytanii znika 31 pubów. A wraz z nimi – kawał historii. Duchy Wellingtona i de Gaulle’a Chłopak był blady jak ściana, którą właśnie miał malować. Trochę potrwało, nim właściciel remontowanego właśnie The George przy Strandzie wydobył z niego, czemu przybiegł

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Szkocja z ręką na klamce

W Londynie panika. Szkoci coraz bardziej chcą powiedzieć Anglii „bye”. A pomóc im mogą Polacy Korespondencja z Londynu Jeszcze miesiąc temu nic na to nie wskazywało. Historia toczyła się leniwie od jednego sondażu do drugiego. Wszystkie przynosiły ten sam wynik – spokojną przewagę zwolenników status quo. A dziś? Ostro przyśpieszyła. Patrzą jej w oczy szef Szkockiej Partii Narodowej Alex Salmond i premier Wielkiej Brytanii David Cameron. Ten drugi – z narastającym przerażeniem. Bo do ważnych dat w historii relacji Londyn-Edynburg (rok 1603 – unia personalna, 1707 – unia właściwa), może właśnie dojść kolejna. Rok 2014 – koniec Zjednoczonego Królestwa. Złamane serce Camerona „Wszystkie ręce na pokład!”, na ostatnim wirażu kampanii to hasło przyświecało zwolennikom utrzymania unii z Londynem. Bo zrobiło się gorąco. W niedzielę 7 września po raz pierwszy opublikowano sondaż, z którego wynika, że zwolennicy niepodległości są górą. Po dzielnicy rządowej krążą pogłoski, że królowa Elżbieta II jest zaniepokojona. Czyżby na jej oczach miała się rozpaść Wielka Brytania? W środę Cameron, jego koalicyjny partner Nick Clegg i szef opozycji Ed Miliband, odwołali wszystkie spotkania, by pojechać do Szkocji. Wszyscy z tym samym apelem: „Zostańcie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Korea Północna – państwo na kroplówce – rozmowa z Paulem Frenchem

Pomoc Zachodu zapobiega tragedii. A przy okazji jakimkolwiek zmianom na lepsze Paul French – autor książki „Korea Północna: stan paranoi”. Doktoryzował się na uniwersytecie w Glasgow. Przez pewien czas mieszkał w Szanghaju, gdzie pracował w firmie analizującej chiński rynek. Pisze m.in. dla „China Economic Review”. Wykonuje analizy dla centrum badań nad Koreą przy uniwersytetach w Sheffield i Leeds. Autor siedmiu książek (w Polsce ukazała się jego „Północ w Pekinie”).   Jak wygląda życie codzienne w Pjongjangu? – Pod wieloma względami różni się od naszego, a pod innymi nie. Ludzie budzą się, idą do pracy, odprowadziwszy dzieci do szkoły. Potem wracają, grają w piłkę, oglądają telewizję. Jednak ważną cechą ich świata jest upolitycznienie. W zakładach pracy każdy dzień zaczyna się od pogadanki na temat „celów i założeń” – nie tylko w pracy, ale również w całym kraju. Także o tym, co dziś będzie robił Szanowny Przywódca. Polityka przenika wszystko. Większość wolnego czasu jest zorganizowana wokół partii i polityki. Spotkanie grupy kobiet, wspólna gimnastyka. To nieustanne wdrukowywanie ludziom: „Korea Północna, Kim Dzong Un”. Cały dzień, w kółko. Ludzie po prostu żyją z dnia na dzień. Nawet w stolicy codziennością są przerwy w dostawach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Koniec zmowy milczenia

Brytyjskie elity czeka zbiorowy rachunek sumienia: bezprecedensowe śledztwo w sprawie tuszowania pedofilii Korespondencja z Londynu Jona po raz pierwszy zgwałcono w wieku czterech lat. – Bawiłem się w parku. Zbliżał się wieczór. Nieznajomy dał mi trochę pieniędzy, żebym poszedł z nim w krzaki. Przybiegłem do domu zalany łzami i od razu opowiedziałem wszystko mamie – wspomina. Na szczęście mama mu uwierzyła. Wystarczyło jedno spojrzenie. Umyła go i przytuliła. A potem powiedziała, żeby o wszystkim zapomniał. – Chciałem być grzecznym chłopcem i zapomnieć. Ale nie potrafiłem – mówi Jon. Cztery lata później trafił do szkoły z internatem. Na Wyspach w takich miejscach czas płynie wolniej. Wtedy dyrektorkami bywały nierzadko matrony przeniesione jakby z epoki wiktoriańskiej. Jeszcze i dziś w niektórych szkołach unosi się naftalinowy zapach Imperium Brytyjskiego. Pod wieloma względami szkoła Jona przypominała tę, którą kilkadziesiąt lat wcześniej opisywał George Orwell w pamiętniku „Such, Such Were the Joys”: chłód, niedożywienie, zimny wychów i żelazna dyscyplina. „Nie podawałem w wątpliwość tych warunków, bo nie znałem innych. No bo jak bogaci, eleganccy, modni i potężni mogliby się mylić?”, pisał Orwell. Ale pisarz i tak miał szczęście. W przeciwieństwie do Jona. – Zajmował się tam

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Unia na wstecznym – rozmowa ze Stephenem Tindale’em

Eurowybory pokazały, że Unia potrzebuje zasadniczej zmiany, by nadal istnieć Stephen Tindale – badacz z centrolewicowego londyńskiego think tanku Centre for European Reform. Zajmuje się kwestiami klimatycznymi, unijnym budżetem i polityką lokalną. W przeszłości był dyrektorem wykonawczym brytyjskiego oddziału Greenpeace’u. Na początku lat 90. doradzał Partii Pracy. Spędził cztery lata, pracując w ambasadzie brytyjskiej w Islamabadzie. Wykładał na londyńskim Birkbeck College. Absolwent Uniwersytetu w Oksfordzie. Wyborcy w Europie zagłosowali przeciw Unii czy raczej przeciw swoim narodowym rządom – czy jeszcze ogólniej, przeciwko swojej klasie politycznej? – Dominacja polityki krajowej nad europejską zawsze była problemem i nadal nim jest. Ale zwróćmy uwagę, że partie antyeuropejskie najlepsze wyniki uzyskały w zamożnych państwach Europy Północnej. Niespodzianką i szokiem był wynik Frontu Narodowego we Francji. Zwycięstwa UKIP na Wyspach akurat się spodziewano. Wyjątkiem jest tu Grecja, gdzie dobre wyniki uzyskała skrajna prawica. Ale chciałbym zaznaczyć, że eurosceptycy największe sukcesy odnosili jednak w takich krajach jak Wielka Brytania, Francja, Dania, Finlandia. Są to więc zamożniejsze państwa Unii. Wyborcy wysłali politykom wiadomość, że fakt, iż europejska współpraca jest korzystna dla gospodarki, nie wystarcza, by opinia publiczna poparła integrację,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Zawracanie Tamizy

Eurosceptyczny i antyimigrancki Nigel Farage łowi elektorat w dwóch stawach: konserwatywnym i lewicowym Korespondencja z Londynu „Najpierw cię ignorują. Potem się z ciebie śmieją. Później z tobą walczą. A na końcu wygrywasz” – te słowa Gandhiego lubi powtarzać Nigel Farage. Jego antyimigracyjna, eurosceptyczna partia wygrała właśnie eurowybory. Ostatni dzień kampanii. Eastleigh, półtorej godziny pociągiem od Londynu. Ołowiane, angielskie niebo. Przed lokalną halą przemalowany na purpurowo piętrowy autobus. Purpura to kolor UKIP – brytyjskiej Partii Niepodległości. Przy wejściu stoisko z książkami i ulotkami. Chętnych na nie raczej niewielu. Za ścianą słychać odgłosy odbijanej piłki, trenuje lokalna drużyna koszykówki. Ale wolnych miejsc brak. Przedział wiekowy różny. Kobiety i mężczyźni. Różne rasy. Dominują jednak biali, starsi ludzie. Większość jest już przekonana. Przyszli, by jeszcze raz utwierdzić się w tym, że mają rację. Napięcie jest stopniowane. Najpierw – lokalni kandydaci. Dopiero potem, w burzy oklasków, wchodzi Farage. Przemawia z pasją, gestykulując. Patrzy prosto w oczy kolejnym osobom, które siedzą w pierwszych rzędach. I mówi: twardo, jasno, z poczuciem humoru. Jak to jest, że Wielka Brytania nie może sama decydować, ile ryb wyłowić z Morza Północnego, a po drugiej stronie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Druga młodość winylu

Słynne londyńskie sklepy płytowe są jak wyspy na oceanie cyfrowej nowoczesności Korespondencja z Londynu Niedzielne popołudnie w Rough Trade. Z głośników płynie jednostajna, mechaniczna muzyka. Klienci? Brodaci hipsterzy. Inteligenci okularnicy. Ogoleni na łyso didżeje. Wygląd i gusta różne, ale wszyscy są na polowaniu: przeczesują niezmierzone zasoby płytowe. Co jakiś czas ktoś wyłuskuje nagranie. Coś, czego szukał latami, albo o czym nigdy nie słyszał, ale wygląda interesująco. Rough Trade to największy niezależny sklep płytowy w Europie. Wielka, poindustrialna hala na wschodzie Londynu. Z jednej strony Shoreditch, dziś mekka hipsterów, a w latach 90. artystyczna dzielnica, dokąd na piwo przychodzili Damien Hirst i Tracey Emin. Z drugiej strony Brick Lane, słynąca z bengalskiego jedzenia i natarczywych nagabywaczy oferujących „promocje”, które zawsze, co się okazuje już w lokalu, mają haczyk. – Bywam tu co tydzień i potrafię spędzić pół dnia. To taki rytuał. Jedni chodzą w niedzielę do kościoła, a ja na Brick Lane – śmieje się Jane, delikatna, długowłosa blondynka z koralikami, w sukience stylizowanej na lata 60. Wybór? Ogromny. A przecież to tylko ułamek tego, co za jednym kliknięciem oferują sklepy internetowe. Ceny? Nie tak wysokie jak w sieciówkach w centrum miasta. Ale z cenami MP3 nie mają co konkurować. W gruncie rzeczy to miejsce

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Unijny portfel w rękach Angeli Merkel – rozmowa z prof. Simonem Hixem

Berlin chce, by Londyn pozostał w Unii. Ale niemiecka sympatia do Wysp ma granice To było królewskie przyjęcie. Pod koniec lutego kanclerz Angela Merkel witana była w Anglii z pompą, o której bawiący wcześniej na Wyspach prezydent Francji François Hollande mógł tylko pomarzyć. Gdy pani kanclerz przemawiała w połączonych izbach brytyjskiego parlamentu, premier David Cameron siedział jak na szpilkach. Dlaczego? Ano dlatego, że zdaje sobie sprawę, kto dziś w Unii Europejskiej trzyma portmonetkę. I wie, że los Wielkiej Brytanii jest uzależniony od temperatury stosunków między Londynem a Berlinem. Cameron obiecał przecież swoim obywatelom referendum w sprawie wyjścia z Unii. I powiedział: „Zobaczycie, że tak zmienię Wspólnotę, że będziecie chcieli w niej pozostać”. Tyle że jeśli Berlin powie nein – skończy się na obietnicach. Cameron szuka więc w Merkel sojusznika. Łączy ich zamiłowanie do wolnego handlu, ale dzieli stosunek do socjalnego i politycznego wymiaru europejskiego projektu. Merkel mimo paru zastrzeżeń raczej w niego wierzy, Cameron – już niekoniecznie. A co dopiero prawe skrzydło jego partii i coraz bardziej eurosceptyczni wyborcy. Na razie pani kanclerz trzyma lidera konserwatystów w niepewności. Dlaczego tak się dzieje? Prof. Simon Hix – europeista z London School of Economics Jakie sygnały wysyła

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.