Powyborcze harakiri liderów

Powyborcze harakiri liderów

Brytyjska lewica przez pięć lat oszukiwała samą siebie. Ze snu wyrwali ją wyborcy Gdy wieczorem z 7 na 8 maja mapa Anglii centymetr po centymetrze, okręg po okręgu barwiła się na niebiesko – kolorem konserwatystów – wielu politykom lewicy musiała brzmieć w uszach ponura przepowiednia wygłoszona na początku roku. – To jest kampania, podczas której tradycyjnie lewicowa partia współzawodniczy z tradycyjnie prawicową partią. Rezultat też będzie tradycyjny. Tak mówił były premier Tony Blair – autor największego w historii sukcesu wyborczego lewicy. Człowiek, który w połowie lat 90. zaciągnął swoją partię do centrum, z którego wygrał wybory trzy razy z rzędu. Przepowiednia – po szekspirowsku wisząca nad tutejszą lewicą miesiącami – spełniła się tego wieczoru, ścierając z powierzchni ziemi dziesiątki lewicowych kandydatów. A wraz z nimi nadzieje na powrót Partii Pracy do władzy. Lider lewicy Ed Miliband cały czas powtarzał, że po kryzysie gospodarczym wahadło politycznych intuicji na Wyspach przesunęło się na lewo. Nie przesunęło się. To Blair miał rację. Kampania oparta na myśleniu życzeniowym miała wynik tradycyjny – zwycięstwo prawicy. Rządzenie bez zmiękczaczy Inne przepowiednie okazały się fałszywe. Każdy z 11 sondaży opublikowanych dzień przed wyborami wieścił remis i kolejną koalicję. Tymczasem konserwatyści Davida Camerona znokautowali lewicę. Brytyjczycy dali im zwycięstwo i rząd większościowy. Pierwszy od 1992 r. – Konserwatyści zdobyli o 20-25 miejsc więcej, niż się spodziewaliśmy. A laburzyści o tyle samo mniej – mówi prof. Simon Hix z London School of Economics. – To z pewnością szok. Zarówno dla partii politycznych, przekonanych, że to będzie bardziej zacięty wyścig, jak i dla ośrodków badania opinii publicznej. Nie czekają nas żmudne tygodnie negocjacji. To będzie przejście od jednego rządu do drugiego, niemal identycznego – dodaje prof. Anthony Travers. Niemal. Bo tym razem brakuje mu „pierwiastka liberalnego”. Brytyjscy Liberalni Demokraci – dotychczasowi koalicjanci – byli uważani za czynnik uwrażliwiający rządy brytyjskiej prawicy. Teraz zostali zdziesiątkowani, dzielą los wielu mniejszych koalicjantów w całej Europie. – Zasługi za wszystko, co koalicji się udawało, skutecznie przypisywali sobie torysi. A pomysły niepopularne szły na konto liberałów – mówi prof. Simon Hix. Efekt? Polityczna masakra Liberal Democrats. I perspektywa rządów bez „zmiękczaczy”. – Wydatki na usługi społeczne w latach 2019-2020 będą na poziomie tych z przełomu lat 90. i roku 2000. To najniższy poziom w historii. A jeśli weźmie się pod uwagę, że populacja się powiększa i starzeje, to na usługi społeczne trzeba wydać raczej więcej, niż to wynika z planów partii – mówi Soumaya Keynes z Instytutu Studiów Fiskalnych, najważniejszego think tanku gospodarczego na Wyspach. Brytyjczycy uwierzyli, że lekarstwo, które od pięciu lat aplikują im konserwatyści, jest gorzkie, ale niezbędne. Prawicy udało się przekonać społeczeństwo, że ciągnący się w nieskończoność kryzys był efektem tego, że rządząca przed nimi lewica wydawała pieniądze nieodpowiedzialnie. W pierwszych latach rządów torysów zaciskanie pasa było, zdaniem większości ekspertów, zbyt mocne – dusiło wzrost, zamiast go stymulować. Ale później, nieco złagodzone, przyniosło wzrost gospodarczy. Zmalało bezrobocie i wbrew początkowym ostrzeżeniom opozycji większość miejsc pracy nie była tymczasowa czy oparta na umowach śmieciowych. Ceną za to wszystko były jednak narastające rozwarstwienia. Na Wyspach zwiększyła się liczba ludzi korzystających z banków żywności – obecnie jest ich ponad pół miliona. Statystyka, jak na państwo rozwinięte, szokująca. – Jesteśmy w połowie drogi, plan zaczyna działać – powtarzał mimo to jak mantrę David Cameron. A Brytyjczycy mu uwierzyli. PożegnaniaDżentelmenów Nie uwierzyli natomiast w plan gospodarczy Eda Milibanda. Być może dlatego, że nie było w co wierzyć. „Miliband mówi jednocześnie o socjalizmie i zaciskaniu pasa”, narzekał szacowny lewicowy tygodnik „New Statesman”. Partia Pracy pod rządami Milibanda skręciła mocno na lewo, daleko od centrowej polityki z ery Tony’ego Blaira. Dla biznesu – wielkiego i małego – ten skręt był za mocny. Przedsiębiorcy odwrócili się od lewicy na pięcie, i to mimo że Miliband głośno mówił o poparciu dla Unii Europejskiej. Zgodność co do tego punktu nie pomogła, bo nie było jej w wielu innych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 21/2015

Kategorie: Świat