Tag "ambasada RP w Berlinie"
Dom Polski
Są sprawy, które szczęścia nie mają. Symbolem tego lata całe była budowa ambasady RP w Berlinie. W pewnym momencie wydawało się, że ta budowa nigdy się nie skończy, że już zawsze przy Unter den Linden straszyć będzie szkieletor. No i proszę, ambasadę zbudowaliśmy.
A gdy ją zbudowaliśmy, pojawiły się inne budowy, które chwały Polsce nie przynoszą i które trwają, a ich końca nie widać. Wśród nich jedna zdecydowanie się wyróżnia – to budowa Domu Polskiego we Lwowie.
Ta sprawa ciągnie się od maja 2013 r. Polska uzyskała budynek i działkę, gdzie mogła stosowny dom postawić. Miał on imponować. Pokazywać siłę Polski. Dodajmy, że tytułem rewanżu Ukraińcy dostali działkę w Przemyślu na swój dom. Który zbudowali. Ale wróćmy do Lwowa.
„We Lwowie powstaje Dom Polski. Przekazana przez władze ukraińskie parcela z budynkami przy ul. Szewczenki jest zaczątkiem placówki o pełnej nazwie Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego we Lwowie”, chwaliło się na swojej stronie Stowarzyszenie Wspólnota Polska. Chwaliło się jeszcze, że budynek zaprojektowano tak, że będzie dysponował „pełną strukturą konferencyjną z trzema salami”, a także „salą widowiskową na koncerty, przedstawienia teatralne i projekcje filmowe, gdyż stowarzyszenie chce, aby dom tętnił polską kulturą”.
I co z tym tętnieniem? Najpierw budowa była w gestii MSZ. Ministerstwo wydało na nią prawie 5 mln zł. Potem, w latach 2016-2019, przeszła do Wspólnoty Polskiej. W związku z tym Senat wydał na budowę 23 mln zł. Mówiono wtedy, że budynek ma być gotowy w 2018 r. Nie udało się. Choć gdy w 2018 r. na posiedzeniu komisji senackiej omawiano tę sprawę, prezes Stowarzyszenia Wspólnota Polska Dariusz Bonisławski zapewniał: „Naszym założeniem jest, by w 2020 r. zakończyć budowę Domu Polskiego we Lwowie. Jesteśmy przekonani, że to jest rok realny”.
Parę minut po nim głos zabrał ówczesny wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz. On z kolei mówił, że szanse, by budynek został ukończony w 2020 r., są zerowe. I że stan zaawansowania budowy to najwyżej jedna trzecia. Okazało się, że nie tylko miał rację, ale że jest jeszcze gorzej. W 2019 r. budynek wrócił do MSZ i teraz nic się nie dzieje, trzeba tylko rocznie płacić 2 mln zł za zabezpieczenie placu.
I tak to trwa. W 2021 r. portal Polityka informował, że na miejscu budowy „straszy betonowa konstrukcja”. „Wszystko to kosztowało polskiego podatnika już ponad 20 mln zł. A będzie kosztować przynajmniej dwa razy tyle. Oczywiście, gdy budowa kiedyś ruszy, bo od dwóch lat nie dzieje się tam nic”.
Potem wybuchła wojna i tym, że na budowie nie dzieje się nic, nikt już się nie przejmował. Aczkolwiek nie do końca, gdyż w związku z budową w kwietniu 2024 r. kontrolę w siedzibie MSZ przeprowadzili funkcjonariusze CBA.
Poza tym wszystko stoi. I nikt się nie kwapi, by sprawę ruszyć. Bo po co, kiedy na Lwów mogą polecieć rakiety? A gdy posłowie próbowali zachęcić NIK do kontroli, usłyszeli, że izba odmawia, bo na Ukrainie jest wojna i nikt tam nie pojedzie. Prawda, że piękne wytłumaczenie?
Ambasada w Berlinie – 25 lat wstydu
Historia budowy ambasady w Berlinie to rzecz śmieszna i straszna zarazem
Równo 10 lat temu, w styczniu 2015 r., pisaliśmy w „Przeglądzie”: „Od 15 lat w najbardziej prestiżowym miejscu Berlina straszy stary budynek polskiej ambasady”. Wspomniane miejsce to Unter den Linden 70-72, znajdujące się 300-400 m od Bramy Brandenburskiej. W otoczeniu ambasad Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji. Tekst kończyliśmy słowami: „Berlińska kompromitacja trwa”. Uznajmy to zresztą za bardzo delikatne określenia – budynek był opuszczoną ruderą, więc Niemcy codziennie mogli kontemplować obraz polskich możliwości.
Czas wstydu, trwający, jak łatwo obliczyć, 25 lat, na szczęście się kończy. 17 stycznia ma się odbyć otwarcie nowo zbudowanej ambasady.
Zapowiada się zresztą gorąco, bo minister Radosław Sikorski i prezydent Andrzej Duda już czynią sobie uszczypliwości i przepychają się w przypisywaniu sobie sukcesu.
„Ambasada w Berlinie to przedsięwzięcie wybitnie związane z ministrem Sikorskim, który je zaczął i za chwilę zakończy”, mówił niedawno rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Paweł Wroński.
Swoją wersję wydarzeń zaprezentował też Andrzej Duda: „To są decyzje, które zostały podjęte w ciągu ostatnich ośmiu lat i zrealizowane w ciągu ostatnich ośmiu lat”. I dodał, że w MSZ „głośno się mówi”, że Radosław Sikorski zamierzał sprzedać działkę, na której dzisiaj budynek stoi. „Na szczęście w tym miejscu zbudowano nową polską ambasadę, bo jest to miejsce bardzo godne i ważne w Berlinie”, podsumował.
Cóż, w tych deklaracjach nie ma zbyt wiele prawdy. Śledzę sprawę budowy ambasady w Berlinie od lat. Przyglądam się też różnym MSZ-owskim pomysłom Radosława Sikorskiego, również tym dotyczącym sprzedaży budynków ambasad i konsulatów. I nigdy nie słyszałem o zamiarze sprzedaży działki przy Unter den Linden. Takiego pomysłu nawet nie rozważano. Owszem, PiS mówiło, że za Sikorskiego istniały plany zamiany działki z Uniwersytetem Warszawskim, minister Witold Waszczykowski skierował nawet w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury, ale nic z tego się nie urodziło.
Lecz Radosław Sikorski też powinien miarkować się w opowieściach, jakoby rozpoczął budowę ambasady. Bo to nie on. On za to długo zaczynał ją budować. I nie zaczął.
Choć niewątpliwie w opowieści o tym, co się działo przez 25 lat z działką przy Unter den Linden, jak straszyliśmy berlińczyków walącą się ruiną, Sikorski jest ważnym aktorem.
Przejdźmy zatem do tej opowieści.
Piękną działkę o powierzchni 4,2 tys. m kw. zawdzięczamy socjalistycznej przyjaźni. Otrzymaliśmy ją w 1964 r. od Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Wcześniej na działce stał gmach pruskiego ministerstwa spraw wewnętrznych, ale został zniszczony w czasie wojny. Na działce Polska wybudowała biurowiec klasy Lipsk – na owe czasy był to standard – i to z podwyższoną jakością. Zielonkawe szyby kojarzyły się z nowoczesnością. Do czasu.
W połowie lat 90. wszystko było już jasne. Że stolica Niemiec to Berlin, że Unter den Linden jest najbardziej reprezentacyjną aleją i że biurowiec Lipsk, który zestarzał się w błyskawicznym tempie, do tego miejsca nie pasuje.
Zaczęto więc się zastanawiać, czy go remontować, czy też zburzyć i w to miejsce postawić coś nowego.
Po miesiącach wahań wybrano wariant drugi. Decyzję oparto na dwóch przesłankach. Po pierwsze, Lipsk zbudowano w starej technologii, z użyciem m.in. azbestu. Po drugie, wiadomo było, że nawet odnowiony budynek nie będzie reprezentacyjny, a Unter den Linden za chwilę zajaśnieje najpiękniejszymi rezydencjami.
W 1997 r., w czasach koalicji AWS-UW, rozpisano więc konkurs na projekt ambasady. Ze strony MSZ sprawę nadzorował dyrektor generalny Michał Radlicki. W warunkach konkursu zapisano, że nowa ambasada powinna mieć 800 m kw. powierzchni biurowej. Ministerstwo na jej budowę przeznaczyło 40 mln zł.
Konkurs wygrał projekt przygotowany przez pracownię architektów Zbigniewa Badowskiego, Marka Budzyńskiego i Adama Kowalewskiego (BBK). Co prawda, budynek miał być większy, niż zakładano, liczył ok. 900 m kw., ale wstępny projekt spodobał się w ministerstwie.
Kłopoty pojawiły się później. W MSZ postanowiono bowiem
r.walenciak@tygdnikprzeglad.pl
Pułapka reparacji
Jesteś patriotą albo zdrajcą Prof. Stefan Chwin – pisarz, eseista, historyk literatury, związany z Uniwersytetem Gdańskim. Członek Rady Języka Polskiego. Ma w dorobku takie tytuły jak: „Hanemann”, „Esther”, „Dziennik dla dorosłych”, „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni”, „Panna Ferbelin”, „Miłosz. Interpretacje i świadectwa”, „Zwodnicze piękno”, „Srebrzysko. Powieść dla dorosłych”, „Oddać życie za Polskę. Samobójstwo altruistyczne w kulturze polskiej XIX wieku”, „Wolność pisana po Jałcie”. Czy czeka pan na pieniądze z reparacji? – Podczas powstania
Gromy i piski
Oto miś naszych czasów – reparacje. Treść noty dyplomatycznej, którą w sprawie reparacji Polska wystosowała do Niemiec, była ukrywana. Gdy posłowie opozycji chcieli z nią się zapoznać, wiceminister Piotr Wawrzyk oświadczył, że jest to tajemnica dyplomatyczna. Bardzo był przy tym zadowolony, że takim prostym chwytem – tajemnica i już – załatwił sprawę. Rychło się okazało, że nie do końca. Treść noty ujawnił niemiecki dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. I można było się przekonać,
Szymański vel Szynkowski
Polscy komentatorzy rozpisują się szeroko, że Konrad Szymański, odwołany minister ds. europejskich, był wielkim fachowcem od spraw unijnych, że wobec Brukseli prowadził politykę dogadywania się i łagodzenia konfliktów. I z tego powodu musiał odejść. Oznacza to wojnę (dyplomatyczną) z Unią, którą prowadzić będzie jego następca, Szymon Szynkowski vel Sęk. Uporządkujmy to wszystko. Na początek: nie jest trafne opisywanie Konrada Szymańskiego jako wielkiego fana Unii, fachowca, bez mała bezpartyjnego. Bo to człowiek partyjny. Na początku lat 90.
Po co nam Niemcy?
W sprawach Niemiec i w sprawach Europy efektowne oskarżenia stały się ważniejsze niż realne interesy Po co nam Niemcy? Odpowiedź na to pytanie jest dwojaka, bo co innego powiedzą ludzie od gospodarki, a co innego politycy, publicyści, cała sfera od gadania. Poniekąd to bardzo polskie, bo to nasza narodowa specjalność – jedno robić, drugie mówić. Po co więc nam Niemcy? Ludzie biznesu odpowiedzą krótko: po to, żeby żyć. Niemcy są naszym głównym partnerem gospodarczym, a my dla nich jednym z najważniejszych. Wyprzedziliśmy już Włochy i Wielką
Nie potrafimy rozmawiać z Niemcami
Kontakty międzyrządowe Polska-Niemcy są złe. Mamy instrumentalizację antyniemieckości Prof. Stanisław Sulowski – politolog, w latach 2016-2020 dziekan Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2010 r. kieruje Ośrodkiem Analiz Politologicznych UW. Członek Komitetu Nauk Politycznych Polskiej Akademii Nauk. Konsul RP w Niemczech w latach 1991-1995. W naukach politycznych szczególnie ważne są dwie kategorie – siła i interesy. Jak to wygląda, jeśli chodzi o stosunki Polski i Niemiec? – Jeśli chodzi o kategorię siły, to z realistycznego
Ambasador, czyli usta władzy
A teraz, drodzy państwo, krótki kurs dyplomacji. Czy można pomstować na ambasadora obcego państwa? Oczywiście, że można, zwłaszcza w Polsce. Najnowszy przykład to ambasador Rosji Siergiej Andriejew, którego winą jest, że dał się oblać farbą na cmentarzu. Ale są i inne. Poprzednik Marka Brzezinskiego, chargé d’affaires ambasady USA w Polsce, Bix Aliu, był regularnie obrażany przez polską prawicę, a były szef MSZ Witold Waszczykowski nazwał go publicznie oszołomem. Obrażany był też ambasador Niemiec Arndt Freytag von
Sylwetka nieistniejącego ambasadora RP w RFN
Pozwoliliśmy sobie – z góry przepraszamy – sparafrazować tytuł dramatu zmarłego dwa lata temu wybitnego dramaturga i kompozytora Bogusława Schaeffera, „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego”. Nam chodzi o ambasadora w Niemczech – bo jest rzeczą niepoważną, że na tej jednej z najważniejszych dla interesów Polski placówek od miesięcy (11 listopada 2021 r. Przyłębski ogłosił, że odchodzi) de facto nie ma szefa. Ambasador RP w Berlinie potrzebny jest jak mało kiedy. A że władza z tym zwleka, podpowiadamy. Otóż nowy









