Tag "endecja"

Powrót na stronę główną
Historia

Krwawy listopad 1923

Piłsudczykom było na rękę skompromitowanie rządu Chjeno-Piasta, co nastąpiło w rezultacie wydarzeń w Krakowie 6 listopada 1923 r. w wyniku zamieszek ulicznych w Krakowie zginęły 32 osoby. Wydarzenia te były kulminacją narastającego kryzysu politycznego i gospodarczego. Od drugiej połowy 1922 r. toczyła się ostra walka o władzę pomiędzy tworzącym się obozem politycznym Józefa Piłsudskiego i lewicą (PPS i PSL „Wyzwolenie”) z jednej strony, a zdominowaną przez endecję i PSL „Piast” prawicą z drugiej. Konflikt ten przybrał dramatyczne rozmiary w grudniu 1922 r., kiedy po fali prawicowej nagonki został zamordowany pierwszy prezydent, Gabriel Narutowicz, popierany przez marszałka Piłsudskiego. Powołany po zabójstwie Narutowicza rząd gen. Władysława Sikorskiego był rozwiązaniem przejściowym, tymczasowo tolerowanym przez zwaśnione stronnictwa polityczne. Dojrzewało opóźnione zabójstwem Narutowicza porozumienie endecji i chadecji (Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej, nazywanego przez lewicę pejoratywnie Chjeną) z PSL „Piast”. Poufne rozmowy tych stronnictw toczyły się od lutego 1923 r. W ich rezultacie doszło do porozumienia politycznego, które przeszło do historii jako pakt lanckoroński. Nazwa wzięła się z błędnego powiązania przez opinię publiczną tego układu z rezydencją senatora Ludwika Hammerlinga w Lanckoronie. W rzeczywistości porozumienie polityczne pomiędzy ChZJN a PSL „Piast” zostało zawarte 17 maja

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Spór o Święto Niepodległości

Rozbieżne koncepcje i interesy poszczególnych partii uniemożliwiły wypracowanie zgody co do ustanowienia jednej daty święta Panuje niemal powszechne przekonanie, że Polska odzyskała niepodległość 11 listopada 1918 r. i że jest to, a przynajmniej powinna być, niewzruszona prawda łącząca wszystkich Polaków. Słuchając dziś ogólnikowych przemówień rocznicowych, trudno odtworzyć rzeczywisty obraz wydarzeń sprzed ponad 100 lat. Jeszcze trudniej dowiedzieć się, że data odzyskania niepodległości od początku stanowiła przedmiot niemałego konfliktu politycznego. Poszczególne stronnictwa różniły się w kwestii interpretacji faktów i próbowały na własną korzyść spożytkować pamięć o tym przełomowym momencie dziejowym. A skomplikowany przebieg procesu odzyskiwania niepodległości dodatkowo ułatwiał powstawanie płaszczyzn sporu. Najmniej wątpliwości było po lewej stronie sceny politycznej. Od początku panowało tam przekonanie, że dniem odrodzenia polskiej państwowości był 7 listopada 1918 r. Wtedy to socjaliści i ludowcy powołali w Lublinie Tymczasowy Rząd Ludowy pod przewodnictwem Ignacego Daszyńskiego, pierwszy całkowicie niezależny od zaborców gabinet, aspirujący do władzy nad całym terytorium Polski. Inauguracyjne obchody rocznicowe miały miejsce już w roku 1919. Przy dźwiękach „Czerwonego sztandaru” w sali warszawskiej rady miejskiej odbyła się akademia z udziałem Daszyńskiego oraz Jędrzeja Moraczewskiego, jego następcy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Króliki z kapelusza

PiS jest współczesną endecją, to są ich korzenie, czuć chemię psychiczną z faszyzującą przedwojenną prawicą narodową. W dokumentalnej książce Miłosza „Wyprawa w dwudziestolecie” czytam, co wrogowie Piłsudskiego mówili o nim. W roku 1921 w piśmie „Myśl Narodowa” poseł mazowiecko-podlaski ks. dr Kazimierz Lutosławski twierdził: „Piłsudski nie od dziś jest narzędziem międzynarodowego żydostwa dla walki z Narodem Polskim, aby go do niepodległości nie dopuścić. Już w 1905 r., kiedy po wojnie japońskiej zaczęły się rysować i pękać okowy, które skuły Polskę z Rosją, międzynarodówka użyła Piłsudskiego w Polsce, aby tu robił rosyjską rewolucję…”. To nie był jakiś głos odosobniony, wybryk. Tak lub podobnie powszechnie pisano o Piłsudskim w prasie prawicowej. I to kiedy? Trzy lata po wywalczeniu przez niego niepodległej Polski, ledwie miesiące po wielkim zwycięstwie 1920 r. Dzisiaj zamiast międzynarodówki komunistycznej czy żydowskiej jest liberalna, zamiast Piłsudskiego wrogiem prawicy jest Tusk, który został przysłany do Polski przez międzynarodówkę europejską, by robić tu rewolucję obyczajową, jest agentem niemieckim, dbającym tylko o interes Niemiec. Ostatni wybryk prezesa. Oto ogłosił z zaciętą miną, że „Tusk jest personifikacją zła” i że jeśli PiS przegra wybory, to w Polsce będzie wojna domowa. Mówił to na pikniku wojskowym, scenografią byli oficerowie w mundurach. • Już znamy pytania referendalne,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Andrzej Romanowski Felietony

Toksyczna polskość

W swoich „Dziadach i dybukach” – lekturze obowiązkowej dla polskiego inteligenta – Jarosław Kurski przytacza słowa Edwarda Raczyńskiego o zaprzyjaźnionym z nim Lewisie Namierze: „Zamiast nam szkodzić przez całe życie, mógł być niezmiernie pożyteczny dla spraw polskich”. O tym „szkodzeniu” można po lekturze książki dyskutować, mowa jest jednak o czym innym: o eliminowaniu przez polskie społeczeństwo ludzi wartościowych. Lewis Namier – Ludwik Bernstein Niemirowski – urodził się w rodzinie pochodzenia żydowskiego, lecz uważającej się za polską. Wśród Polaków nie mógł jednak się zakorzenić, nie potrafił przejść obojętnie wobec antysemityzmu, z czasem więc uznał się za Anglika i w okresie I wojny światowej pracował w brytyjskim MSZ. Na paryskiej konferencji pokojowej psuł szyki Romanowi Dmowskiemu, a pochodząc z Galicji wschodniej i znając tamtejsze stosunki, stał się faktycznym pomysłodawcą linii Curzona. Raczyński, wieloletni ambasador RP w Londynie, nawiązał w swoim długim życiu mnóstwo znajomości w sferach brytyjskich, poznał więc także Josepha Conrada. Czy przypadku wielkiego pisarza mógł nie skojarzyć z losem wielkiego historyka? Wszak obaj oni, Korzeniowski i Niemirowski, uciekli od polskości! Pochodzenie nie miało znaczenia: Conrad był polskim herbowym szlachcicem, synem zesłańca i siostrzeńcem powstańca – pod względem polskości był

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Niepodległość nic nieznacząca

Niepodległość jako hasło, idea i cel polityczny wydaje mi się obecnie w ogromnej mierze pozbawiona znaczenia, jest historycznym fenomenem, pomysłem z XIX w. na organizację życia dużych społeczności (tzw. narodów, cokolwiek to słowo dziś znaczy). Dzisiaj jest do niczego nieprzydatnym archaizmem, wartością konserwującą nieistniejące albo marginalne problemy, jest zamrażarką pomysłów na uratowanie lub lepsze urządzenie świata. Mamy wiek XXI. Moja niechęć do niepodległości na sztandarach („Ale wszyscy się zgadzamy, że odzyskanie niepodległości jest ważne, ważniejsze, najważniejsze…” – no, nie wszyscy) nie wynika wyłącznie z reakcji na polską, odstręczającą obrzędowość polityczną, idącą w coraz bardziej prawicowo-faszyzujące strony. Cała ta operacja na pamięci historycznej, w której na „ojca” niepodległości Polski wypchnięto jedną z najbardziej koszmarnych figur polskiej polityki, Romana Dmowskiego, równocześnie nie oddając minimum sprawiedliwości tej części polskiej lewicy (głównie PPS), która własnym życiem, krwią i wolnością o niepodległość walczyła, gdy Dmowski takim zaangażowaniem gardził i w tym samym czasie chciał zostać posłem rosyjskiej Dumy – to jedno z największych kuriozów i przekłamań historii najnowszej. Ale sprawa konieczności zdetronizowania niepodległości w tzw. świadomości zbiorowej ma dużo głębsze i poważniejsze przyczyny niż harce endekoidalne polskiej klasy politycznej i historyków. Niepodległość jako cecha

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

To był rząd jedności narodowej

O gabinecie Tadeusza Mazowieckiego mało kto dziś pamięta, a jeśli już, to zwykle w kontekście negatywnym Skład rządu Tadeusza Mazowieckiego w dniu zaprzysiężenia 12 września 1989 r. Tadeusz Mazowiecki (Solidarność) – prezes Rady Ministrów Leszek Balcerowicz (Solidarność) – wiceprezes Rady Ministrów, minister finansów Czesław Janicki (ZSL) – wiceprezes Rady Ministrów, minister rolnictwa, gospodarki żywnościowej i leśnictwa Jan Janowski (SD) – wiceprezes Rady Ministrów, minister-kierownik Urzędu Postępu Naukowo-Technicznego i Wdrożeń Czesław Kiszczak (PZPR) – wiceprezes Rady Ministrów, minister spraw wewnętrznych Jacek Ambroziak (Solidarność) – minister-szef Urzędu Rady Ministrów Artur Balazs (Solidarność) – minister-członek Rady Ministrów Aleksander Bentkowski (ZSL) – minister sprawiedliwości Izabella Cywińska (Maria Cywińska-Michałowska) (Solidarność) – minister kultury i sztuki Aleksander Hall (Solidarność) – minister-członek Rady Ministrów Bronisław Kamiński (ZSL) – minister ochrony środowiska i zasobów naturalnych Andrzej Kosiniak-Kamysz (ZSL) – minister zdrowia i opieki społecznej Marek Kucharski (SD) – minister-członek Rady Ministrów Jacek Kuroń (Solidarność) – minister pracy i polityki socjalnej Aleksander Mackiewicz (SD) – minister rynku wewnętrznego Jerzy Osiatyński (Epaminondas

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

Czas oszustów i grafomanów

Proporczyki wojenne już powiewają Prof. Stanisław Filipowicz – wiceprezes Polskiej Akademii Nauk. W latach 2011-2017 dziekan Wydziału I Nauk Humanistycznych PAN. Od 1978 r. związany z Wydziałem Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. W ostatnim okresie jego badania naukowe dotyczą szeroko rozumianej problematyki kryzysu demokracji i erozji oświeceniowych modeli racjonalności politycznej. Jak pan się odnajduje w dzisiejszych czasach? – Próbuję się odnaleźć. Ale niespecjalnie mi się udaje. Wydaje mi się, że jesteśmy poza rzeczywistością. Byłem przywiązany do myśli, że jednak jestem umiejscowiony w sposób dość konkretny, tymczasem wszystko wokół zmienia się w jakąś fantasmagorię, fikcję. I nie chodzi mi o to, że świat się zmienia, raczej zmienia się sposób widzenia tego świata. Zwłaszcza w polityce. Tutaj mamy do czynienia z jakimiś inscenizacjami rzeczywistości alternatywnej. Inny świat jest w telewizji, a inny w rzeczywistości? – W mediach nie ma już żadnej rzeczywistości. Są tylko najrozmaitsze obrazy. Stąd bierze się nasza szamotanina. Mamy do czynienia z nadmiarem. Taki cytat w głowie mi utkwił, grecki, że nadmiar to początek szaleństwa. Coś w tym jest! Psycholodzy zwracają na to uwagę – że nadmiar informacji powoduje bezradność, apatię i bierność. Namysł nad polityką w takiej sytuacji staje się niemożliwy. Dwie, trzy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat Wywiady

Nacjonalizm przybiera na sile

Orbán, Kaczyński, przywódcy Serbii, Salvini zaczęli za przykładem Donalda Trumpa umacniać narodowy populizm Prof. Daniele Stasi – specjalizuje się w historii doktryn politycznych, a szczególnie w problematyce neonacjonalizmów i współczesnych populizmów. Niedawno wydał we Włoszech książkę „Polonia Restituta” analizującą sytuację polityczną w Polsce od odzyskania niepodległości w 1918 r. do zamachu majowego w 1926 r. Czy nacjonalizm może być tylko zły, czy też zdarzają się jego pozytywne odmiany? – To zależy, o jakiej odmianie nacjonalizmu myślimy. Może być np. nacjonalizm obywatelski (civic) i nacjonalizm etniczny. Podam dwa przykłady z polskiej historii, Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego. Piłsudski reprezentował nacjonalizm obywatelski zasadzający się na rozbudowywaniu bazy państwowej łączącej mniejszości narodowe, religijne, etniczne. Tymczasem nacjonalizm etniczny ma inne zabarwienie. Wyklucza inne mniejszości, stawiając za cel państwo jednolite etnicznie. Choć oba nacjonalizmy dążą do ugruntowania mocy i stabilności państwa, różniły się jednak wyraźnie i diametralnie, były względem siebie w opozycji. Polska, a konkretnie II Rzeczpospolita, stanowi więc według mnie doskonałe studium przypadku (case study) do analizy kwestii narodowej. Tego dotyczy właśnie wydana przeze mnie we Włoszech książka „Polonia Restituta”. Czy my w Polsce nadal żyjemy w atmosferze lat 20. zeszłego wieku? –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Po śmierci Miłosza

Omotało go ewidentnie „dobre towarzystwo”, które cenił i któremu nie chciał się narażać Granger, 5 VIII 2004 Telefoniczna wiadomość o śmierci Miłosza. Siadam więc nad jego wierszami i bez trudu znajduję w nich rzeczy w pełni aktualne. (…) Swoistym podsumowaniem refleksji Miłosza nad „byciem Polakiem” jest jego diariusz pt. „Rok myśliwego” (Instytut Literacki, Paryż 1990). Zdumiewająca książka! Pisana w przeddzień upadku „realnego socjalizmu” w Polsce, w okresie, gdy Miłosz stał u szczytu sławy, gdy widziano w nim, również w USA, nie tylko wielkiego poetę, lecz również wielki autorytet moralny w sprawach polskich, porównywalny niemal z Janem Pawłem II. Pokusa wystąpienia w roli wyraziciela aspiracji Narodu musiała być dlań wtedy większa niż kiedykolwiek. Ale właśnie dlatego chyba bronił się przed tą pokusą, zapisując w „Roku myśliwego” myśli „heretyckie”, zupełnie niewspółbrzmiące z odczuciami polskich patriotów. Oto niektóre z nich. „Dla wielu, może dla większości, polskie państwo pojawiło się (po I wojnie światowej) jako anomalia albo wręcz przykra niespodzianka”. Mieszkańcy wielonarodowego imperium – Białorusini, Litwini, Żydzi, a także polscy „krajowcy”, czyli inteligencja i ziemiaństwo identyfikujące się z „krajem”, a nie z jedną narodowością – oczekiwali pojawienia się narodowego, etnocentrycznego państwa polskiego. Niektórzy Polacy byli wręcz

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Strzały na placu Trzech Krzyży

Zabójstwo Narutowicza poprzedził endecki terror na ulicach Warszawy Chcąc uniemożliwić zaprzysiężenie pierwszego prezydenta niepodległej Polski, Gabriela Narutowicza, 11 grudnia 1922 r. prawicowe bojówki rozpętały kampanię terroru na warszawskich ulicach. Na placu Trzech Krzyży od strzałów z rewolweru zginął działacz Polskiej Partii Socjalistycznej, młody robotnik Jan Kałuszewski. Polska roku 1922 była krajem w głębokim kryzysie. Panowały drożyzna i hiperinflacja. W pierwszym kwartale ceny zarówno żywności, jak i dóbr luksusowych wzrosły o 265%. Deficyt budżetowy Polski wynosił 94%. Panowały ogromne dysproporcje społeczne, a powiększały je dodatkowo różnice między ziemiami poszczególnych zaborów. Na problemy ekonomiczne nakładały się podziały polityczne. Największe stronnictwo parlamentarne, Chrześcijański Związek Jedności Narodowej, którego główną siłą był endecki Związek Ludowo-Narodowy, dążyło do zaprowadzenia rządów autorytarnych. Wśród jego stronników pojawiały się wezwania do wprowadzenia „polskiego faszyzmu” jako odpowiedzi na zagrożenie rewolucją komunistyczną. Wchodzący w skład prawicowej koalicji endecy jako politycznego oręża używali również antysemityzmu. Na swojego wodza kreowali gen. Józefa Hallera, powszechnie znanego dzięki udziałowi w wojnach o granice dowódcę tzw. Błękitnej Armii. Przegrana Zamoyskiego W 1922 r. odbyły się pierwsze w niepodległej Polsce wybory prezydenckie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.