Tag "energetyka"

Powrót na stronę główną
Kraj

Miliardy w czarnej dziurze

Hejtowani górnicy znów jadą do Warszawy

Byli w sierpniu, a pod koniec września znowu się wybierają do Warszawy. Mowa rzecz jasna o górnikach. Przez 500 dni mieli gdzie demonstrować w Katowicach, ale już nie mają. Ministerstwo Przemysłu, powołane przez rząd Donalda Tuska 20 lutego 2024 r., zaczęło działalność 1 marca. Urzędowało w monumentalnym gmachu peerelowskiego Ministerstwa Górnictwa, który był siedzibą Kompanii Węglowej, a następnie Polskiej Grupy Górniczej. Tę ostatnią wyrzucono z budynku, by zrobić miejsce dla prof. Marzeny Czarneckiej, koleżanki Borysa Budki (oboje pracują w tej samej katedrze Śląskiego Uniwersytetu Ekonomicznego). Czarnecka została szefową nowego resortu.

Nieznane są jej dokonania, ale też nieznane są powody, dla których to jedyne działające poza Warszawą ministerstwo powstało. Wprawdzie tworząc ten nowy podmiot, rząd informował: „Pomimo swojej lokalizacji resort nie ograniczy się do działalności wyłącznie w regionie. Zajmie się nie tylko sprawami górnictwa i hutnictwa, ale też m.in. gospodarki ropą, gazem i polityką atomową”, praktyka jednak okazała się inna. Ministerstwo nie zajmowało się ani górnictwem, ani tymi pozostałymi kwestiami. Aktywność Marzeny Czarneckiej jako jego szefowej ograniczała się do spotkań i do wypowiedzi. Te ostatnie bywały zaś wyjątkowo niefortunne.

Upadki i wzloty

W kwietniu 2024 r. Czarnecka udzieliła wywiadu, w którym powiedziała, że spółki energetyczne będą łączone z kopalniami. A wiadomo, spółki energetyczne przynoszą krociowe zyski, natomiast kopalnie na odwrót. „Kursy runęły po zapowiedzi pani minister”, donosiła telewizja TVN 24. I była to prawda. Spółki energetyczne są notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych. Zapowiedź łączenia górnictwa i energetyki spowodowała prawdziwe finansowe trzęsienie ziemi. Akcje PGE spadły o 8,5%, Tauron stracił 5,2%, kurs Enei zapikował o 11%. Głos w tej sprawie musiał zabrać sam premier. Donald Tusk oznajmił, że bardzo ceni profesjonalizm Czarneckiej: „Mam zaufanie do pani minister, jest bardzo kompetentna. (…) Jestem spokojny co do trafności oceny pani minister przemysłu”.

Po miesiącu Czarnecka znowu wstrząsnęła giełdą. Na antenie TVP Info stwierdziła, że skarb państwa jest zainteresowany przejęciem aktywów węglowych od spółek energetycznych. Właściciele akcji tych ostatnich wpadli w euforię, inni rzucili się kupować aktywa tych samych firm, które w kwietniu zaliczyły potężne spadki. Jak wtedy kurs runął, tak teraz wzbił się: notowania PGE wzrosły o ponad 6%, Tauron zyskał ok. 7,5%, Enea niemal 7%. Jako przyczynę tych wzrostów eksperci ponownie wskazywali wypowiedź pani minister. Ostatecznie ani jedno, ani drugie się nie dokonało.

Dowodem, że powołanie Ministerstwa Przemysłu było niewypałem, jest jego likwidacja już półtora roku po utworzeniu. Ale górnicy nie musieli podróżować do Warszawy, żeby demonstrować. W marcu tego roku pod oknami minister Czarneckiej pojawili się związkowcy z kopalni Bielszowice. Nie mieli daleko, gdyż kopalnia ta znajduje się w Rudzie Śląskiej, mieście graniczącym z Katowicami. Protestowali przeciwko planowi likwidacji kopalni, co miałoby nastąpić w lipcu 2026 r.

Dwa miesiące później do Ministerstwa Przemysłu wkroczył europoseł Grzegorz Braun z, jak powiedział, interwencją poselską. Zadawał pytania dotyczące likwidacji kopalń i umowy społecznej zawierającej gwarancje zatrudnienia dla górników. Ta wizyta trwała zaledwie chwilę. Braun zerwał unijną flagę i podeptał ją. Następnie pojechał pod kopalnię Wujek, gdzie dokonał spalenia flagi pod pomnikiem zastrzelonych górników. A działo się to w tym samym dniu, w którym Parlament Europejski uchylił mu immunitet w związku z zarzutami dotyczącymi użycia gaśnicy proszkowej w Sejmie. Ministerstwo Przemysłu wykazało się rzadką aktywnością, kierując do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przez Brauna przestępstwa.

Po co te protesty

Teraz górnicy w obronie swoich interesów znów muszą jeździć do Warszawy. Byli 28 sierpnia, a wkrótce, 27 września, pojawią się na kolejnym proteście.

Sierpniowy wyjazd zorganizowali związkowcy z nomen omen Sierpnia 80. Pojechali, by zaprotestować pod biurami: Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz z Polski 2050 oraz Miłosza Motyki z PSL. Pani minister funduszy i polityki regionalnej podpadła stwierdzeniem, że dopłaty do górnictwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Jak żyć z wiatrakami?

Gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Najlepszym tego przykładem są prace nad nowelizacją tzw. ustawy wiatrakowej

W ostatnich dniach czerwca br. Sejm uchwalił nowelizację tzw. ustawy wiatrakowej, w której znalazł się m.in. zapis zmniejszający do 500 m minimalną odległość turbin wiatrowych od zabudowań. Warto przypomnieć, że nowelizacja ta była na liście 100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów obecnej koalicji. Nic dziwnego, że posłowie w tej sprawie wzięli się do roboty z niezwykłą energią już na przełomie października i listopada 2023 r., zanim jeszcze powstał rząd Donalda Tuska. Szczególnie że politycy Prawa i Sprawiedliwości za turbinami wiatrowymi nie przepadali, podejrzewając, że Niemcy wciskają nam stare, zużyte wiatraki.

Twarzą tamtej inicjatywy ustawodawczej była posłanka Polski 2050 Szymona Hołowni Paulina Hennig-Kloska, która kilka tygodni później została powołana na stanowisko ministry klimatu i środowiska.

Gdy tylko projekt pojawił się w Sejmie, do ataku ruszyli posłowie PiS, zarzucając jego autorom – była to inicjatywa poselska – że de facto napisali go lobbyści reprezentujący interesy spółek działających w sektorze energetyki wiatrowej. Przyszła pani minister przyznała w jednym z wywiadów, że „był on konsultowany z ekspertami”. Nie ujawniła jednak z którymi. W konsekwencji sprawa została po cichu zamknięta.

W 2024 r. rząd Donalda Tuska wrócił do nowelizacji ustawy wiatrakowej. Konsultacje międzyresortowe trwały długo, z obawy, by nikt nie zarzucił koalicji ulegania lobbystom reprezentującym „obcy kapitał” i „opcję niemiecką”. Projektem, który wpłynął do laski marszałkowskiej pod koniec marca br., zajęły się dwie sejmowe komisje: ds. Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych oraz Infrastruktury. Powołano też specjalną podkomisję, która na początku czerwca br. przedstawiła wysokiej izbie efekty swoich prac. W ustawie znalazł się budzący największe emocje zapis zmniejszający do 500 m minimalną odległość turbin wiatrowych od zabudowań.

Aby wzmocnić nacisk na prezydenta Andrzeja Dudę, by podpisał ów akt, znalazły się w nim przepisy pozwalające rządowi na zamrożenie cen energii do końca roku na poziomie 500 zł netto za megawatogodzinę, co jest korzystne dla gospodarstw domowych. Obecne zamrożenie cen obowiązuje do końca września br. Andrzej Duda, pytany na konferencji prasowej w Hadze, czy zaakceptuje tę ustawę, odparł, że Donald Tusk „próbuje wymusić na nim podpis, stawiając go pod ścianą”, i dodał, że nie jest entuzjastą rozwiązań, które spowodują, że „wiatraki będą dokuczały ludziom, że będzie psuty w Polsce krajobraz”. Premier, także na konferencji prasowej, odpowiedział na to, przekonując, że „nie wyobraża sobie, aby prezydent chciał zawetować ustawę, która mrozi na kolejne miesiące ceny energii”. „To byłby niebywały skandal”, podkreślił Donald Tusk.

Na dwoje więc babka wróżyła. Prezydent Duda w tej sprawie może być „za, a nawet przeciw”. Nie zmienia to faktu, że Polska potrzebuje nowoczesnej ustawy, która uregulowałaby kwestie związane z rozwojem odnawialnych źródeł energii, w tym energetyki wiatrowej. Chodzi tu również o bezpieczeństwo energetyczne, obniżenie kosztów transformacji energetycznej i ostatecznie cen prądu dla przemysłu, administracji, samorządów terytorialnych, szkół i szpitali oraz gospodarstw domowych. Energia z wiatru jest znacznie tańsza i czystsza od produkowanej w tradycyjnych elektrowniach węglowych.

Nasz lot na Marsa

Amerykańscy eksperci szacują, że lot na Marsa rakiety z pięcioosobową załogą to koszt 50-60 mld dol., czyli 284-340 mld zł. Dla porównania – transformacja polskiej energetyki do roku 2050 może pochłonąć od 1,9 do 2,4 bln zł! Siedem razy więcej! I nie ma dla tego procesu alternatywy.

Utrzymanie obecnego modelu, opartego na węglu kamiennym i brunatnym, byłoby jeszcze droższe. Poza tym w latach 2015-2023 pisowski rząd podpisał, na poziomie Unii Europejskiej, dokumenty zobowiązujące Polskę do przeprowadzenia tego procesu.

Na przykład 19 grudnia 2023 r. państwa członkowskie UE, w tym Polska, sygnowały Europejską Kartę Energetyki Wiatrowej stanowiącą formalne zobowiązanie do implementacji działań określonych w Wind Power Action Plan, który zawiera wytyczne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

Polski Kongres Klimatyczny: albo się zdekarbonizujesz, albo zginiesz!

Takie zdanie na zakończenie Polskiego Kongresu Klimatycznego wygłosił Jakub Safjański, dyrektor Departamentu Energii i Zmian Klimatu Konfederacji Lewiatan, patrona kongresu, organizacji skupiającej 4,1 tys. firm. Było to, jeśli wierzyć organizatorom, największe w Polsce spotkanie  biznesowe dotyczące inwestycji mających wpływ na osiągnięcie celów klimatycznych. Zgromadziło wielu uczestników m.in. z sektora energetycznego, budownictwa, samorządów lokalnych itd. W ponad 20 panelach dyskusyjnych wypowiedziało się niemal 150 ekspertów z Polski i zagranicy.

Zakres poruszanych tematów obejmował: inwestycje publiczne, dekarbonizację przemysłu, tzw. zielone finanse, nową energetykę i nowe technologie. Zwrócono uwagę, że celem ogólnym działalności gospodarczej przyjętym w UE jest stopniowe zmniejszanie emisji gazów cieplarnianych, by do 2050 r. osiągnąć neutralność klimatyczną. Niezależnie od tego, czy jest to możliwe, przynajmniej dla Polski, kongres miał przygotować listę postulatów biznesu dla rządu, które należy uwzględnić w procesie przyśpieszenia zielonej transformacji polskiej gospodarki.

Trzeba jednak pamiętać, że takie hasła jak dekarbonizacja, zielona transformacja czy neutralność klimatyczna nie są powszechnie akceptowane. Jeszcze przed rozpoczęciem kongresu podważono sens wystąpień w debatach dwóch profesorów: hydrologa Piotra Kowalczaka oraz geologa Leszka Marksa, którzy mieli zabrać głos w panelu „Zmiany klimatu w historii Ziemi. Przeszłość kluczem do przyszłości”. Ich zaproszenie, a znani są z głoszenia poglądu o tzw. kłamstwie klimatycznym, nie spodobało się innym prelegentom. W prasie pojawiła się opinia: „Zapraszanie takich gości na kongres klimatyczny to mniej więcej jak zapraszanie płaskoziemców na kongres astronautyki lub antyszczepionkowców

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Turbiny wiatrowe – problem nierozwiązany

To nie wiatr napędza wiatrakowy biznes, ale publiczne środki przekazywane inwestorom w formie bezzwrotnych dotacji

W piątek, 21 marca br., rząd w trybie obiegowym przyjął projekt nowelizacji tzw. ustawy wiatrakowej. Jedną z najważniejszych planowanych zmian jest zniesienie wprowadzonej w 2016 r. zasady 10H, która głosi, że odległość między turbiną wiatrową a najbliższymi zabudowaniami musi wynosić co najmniej dziesięciokrotność jej całkowitej wysokości, i wprowadzenie 500 m jako minimalnej odległości wiatraków od zabudowań. Dziś farmy wiatrowe zajmują ok. 2% powierzchni kraju. Ustawa przyczyniłaby się do zwiększenia tego obszaru do 4%.

Zgodnie z proponowanymi zapisami minimalna odległość turbiny od granicy parku narodowego ma wynieść 1500 m, a od określonych obszarów Natura 2000 – 500 m. Restrykcjami mają zostać objęte sąsiedztwa obszarów Natura 2000 utworzonych w celu ochrony siedlisk nietoperzy i ptaków. Rząd chce, by ustawa została przyjęta przez Sejm i Senat jeszcze przed majowymi wyborami prezydenckimi. Będzie to drugie podejście koalicji rządzącej do tego trudnego i wzbudzającego ogromne emocje tematu.

Po raz pierwszy projekt ustawy zgłosiła grupa posłów Platformy Obywatelskiej i Polski 2050-Trzeciej Drogi pod koniec listopada 2023 r. Jego twarzą była posłanka Paulina Hennig-Kloska. Zliberalizowane zostałyby zasady budowy farm wiatrowych, a najbardziej bulwersującą propozycją było zmniejszenie minimalnej odległości wiatraków od zabudowań w zależności od generowanego hałasu.

Posłowie Prawa i Sprawiedliwości nie zostawili na projekcie suchej nitki. Dowodzili, że wiatraki będzie można stawiać w odległości 300 m od zabudowań mieszkalnych, że instalujące je firmy będą mogły „wywłaszczać” właścicieli gruntów, a ponieważ turbiny stawia się na obszarach wiejskich, rolnicy zostaną pozbawieni ziemi.

Padły zarzuty, że ustawę pisali lobbyści na zamówienie niemieckich producentów turbin wiatrowych, że w Polsce będą instalowane wycofywane z użytku stare konstrukcje zza Odry. I że za tę inicjatywę Hennig-Kloska powinna dostać „kwiaty z Berlina”. Nie obyło się bez sugestii, że „ktoś przytulił niezłą kasę”.

Koalicyjna większość broniła posłanki, dowodząc, że PiS w interesie Kremla przez lata blokowało rozwój odnawialnych źródeł energii (OZE), a zarzuty są wyssane z palca. Ostatecznie projekt ustawy został wycofany, gdyż do liderów koalicji dotarło, że prezydent Andrzej Duda na pewno przyjętego przez Sejm prawa nie podpisze, nie ma więc sensu dostarczać politycznego paliwa opozycji.

W mediach pojawiły się sugestie, że Donald Tusk wściekł się na Hennig-Kloskę i trwają poszukiwania innego kandydata na stanowisko ministra klimatu i środowiska. Jednak mimo kontrowersji posłanka zasiadła w ministerialnym fotelu. Dla wszystkich było jasne, że tzw. ustawa wiatrakowa wróci, gdy kadencja prezydenta Dudy będzie się zbliżała ku końcowi. A prezydent Trzaskowski na pewno ją podpisze.

Wiatrakowy szał kredytowy

Od lat wszyscy wiedzą, że Polska będzie musiała odejść od energetyki węglowej, którą mają zastąpić elektrownie jądrowe i OZE, głównie wiatraki oraz fotowoltaika. Wiadomo też, że inwestycje tylko w energetykę wiatrową będą kosztowały dziesiątki miliardów złotych. Wyścig po pieniądze już trwa. Najbardziej znanym przykładem jest spółka Polenergia kontrolowana przez Dominikę Kulczyk, która przewodniczy jej radzie nadzorczej. W grudniu ub.r. Bank Gospodarstwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Finis Europae?

Największe zagrożenie dla Starego Kontynentu to rosnący konflikt USA z Chinami

Prof. Andrzej Karpiński – były zastępca przewodniczącego Komisji Planowania przy Radzie Ministrów, a potem sekretarz naukowy Komitetu Prognoz „Polska 2000 Plus” przy Prezydium PAN. Staraniem „Przeglądu” ukazały się wspomnienia profesora „Jak ja to widziałem”.

Czy Europejczycy zdają sobie sprawę z gwałtownie rosnących zagrożeń dla przyszłości ich kontynentu?
– Europejczycy – opinia publiczna, a i większość polityków – nie zdają sobie sprawy z wagi zagrożeń dla pozycji Europy w świecie, dla jej przyszłości w najbliższych 30-40 latach. Nigdy dotąd, może od XIII w. i najazdów ze Wschodu, Europa nie stała wobec tak wielkich zagrożeń. Nie przypadkiem w „The Economist” przy omawianiu tego problemu obok słowa niebezpieczeństwo po raz pierwszy pojawiła się ocena „mortal” – śmiertelne.

Europa traci znaczenie, bo znalazła się między USA a Chinami?
– Rzeczywiście z politycznych czarnych chmur zbierających się nad Europą za największą uważam coraz silniejszy konflikt pomiędzy USA a Chinami. W przeszłości nigdy ani USA, ani Chiny nie były zagrożeniem dla Europy. Teraz mogą nim się stać w związku z wyborem Trumpa oraz kontynuowaniem obecnej polityki Chin. Europa nie jest w stanie uniknąć uczestnictwa w tym konflikcie w jakiejś formie, a tym bardziej jego konsekwencji dla gospodarki. Niewątpliwie zaangażowanie się Ameryki w ten konflikt będzie prowadzić do zmniejszenia jej zainteresowania problemami Starego Kontynentu. W tej sytuacji niemałe znaczenie będzie miał sposób podejmowania decyzji. Czy będą zapadały na szczeblu całej Unii Europejskiej jako równorzędnego partnera, jednego z pięciu głównych podmiotów gospodarki światowej, obok USA, Chin, Indii i Rosji, czy też będą one wynikiem bezpośrednich negocjacji Ameryki z poszczególnymi krajami Unii. Bo to może być dla Unii mniej korzystne. Mogłoby bowiem zaangażować jej środki i zasoby potrzebne do wspólnych własnych inwestycji w Europie.

Co ten konflikt oznacza dla Europy?
– Nieuchronną i bezpośrednią konsekwencją zmian w układzie sił w świecie jest konieczność budowy własnego przemysłu zbrojeniowego Europy i tym samym zwiększenia zdolności do obrony. Wybór Trumpa w zasadniczy sposób wzmacnia tę potrzebę.

Jakie są główne zagrożenia gospodarcze dla Europy?
– „The Economist” wyróżnia trzy zagrożenia o największym znaczeniu i nazywa je potrójnym szokiem. W jego ocenie to: 1) koniec dostępu Europy do taniej energii; 2) konieczność przebudowy całego jej transportu na inny napęd niż benzynowy; 3) przejście USA do polityki aktywnego oddziaływania państwa na rozwój własnej gospodarki i przemysłu, nazwanego neointerwencjonizmem, co utrudni ekspansję Europy na tym rynku. Jeżeli Unia nie znajdzie korzystnych rozwiązań dla każdej z tych trzech kwestii, to znacznie osłabi wciąż jeszcze mocną pozycję Europy w przemyśle i gospodarce światowej.

Prześledźmy ten potrójny szok. Zacznijmy od dostępu do taniej energii.
– Wzrost kosztów energii, głównego czynnika napędowego rozwoju gospodarki, może utrudnić lub nawet spowolnić rozwój przemysłowy Europy. Dotychczasowa strategia pozyskiwania taniej energii z Rosji i krajów tego regionu, pochodzącej z eksploatacji węgla, ropy i gazu, nie może już być kontynuowana, z przyczyn politycznych i ekonomicznych. Przechodzi do bezpowrotnej przeszłości. Utratę dostępu do tanich źródeł energii może w jakimś stopniu zastąpić rozwój energetyki odnawialnej, zwłaszcza energii wiatrowej. To już czyni Ameryka, która zakłada, że udział tej ostatniej w produkcji energii elektrycznej zwiększy się w 2035 r. do 50% zapotrzebowania. W USA za szczególnie atrakcyjną uznaje się lokalizację elektrowni wiatrowych w strefie przybrzeżnej na morzu.

Elektrownie wiatrowe nie rozwiążą chyba w przyszłości problemu ciągłości dostaw.
– Dlatego w Ameryce bardzo stawia się na postęp badań w nauce nad atomem, a także nad

p.dybicz@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Górnictwo głęboko pod dnem

Kopalnia Bzie wydobywa w miejscu, gdzie węgla nie ma

Gdyby przyznawać anty-Noble za najbardziej nietrafione przedsięwzięcia gospodarcze, z pewnością jednym z głównych pretendentów do takiej nagrody byłaby budowa kopalni Bzie. Wyczynem zaiste niebywałym jest bowiem budowa kopalni węgla w miejscu, gdzie węgla nie ma.

To była największa inwestycja polskiego górnictwa węgla kamiennego ostatnich 20 lat. Należąca do Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW) kopalnia kosztowała 3 mld zł. W „papierach” było tam aż 180 mln ton węgla koksowego, wykorzystywanego przez przemysł hutniczy i uznawanego za surowiec strategiczny w Unii Europejskiej. Zakładano, że Bzie będzie wydobywać co najmniej 2 mln ton rocznie, co miało wspierać krajową produkcję stali.

Pierwsza ściana w kopalni została uruchomiona w marcu 2022 r. Już w sierpniu 2022 r. prezes JSW Tomasz Cudny przyznał, że doszło do fatalnego rozpoznania geologicznego złoża. Następnie wiceprezes ds. technicznych Edward Paździorko potwierdził, że z powodu skomplikowanej tektoniki złoża osiągnięcie zakładanego poziomu wydobycia (czyli 2,5 mln ton rocznie) jest niemożliwe.

Anty-Noble dla PiS

Za tę gigantyczną wpadkę trudno winić jedynie minioną ekipę rządzącą. Prace, które ostatecznie doprowadziły do wybudowania bubla za 3 mld zł, rozpoczęto w 2007 r. Ale za inne wyczyny pomniejsze anty-Noble należą się już ludziom związanym z PiS.

Takim wyczynem była budowa całkiem od podstaw kolejnej kopalni. Drążenie szybu Grzegorz rozpoczęto w 2017 r. Początkowo szacowano, że ma on kosztować zaledwie pół miliarda złotych. „Zaledwie” nie jest tu żartobliwym zabiegiem retorycznym. W 2022 r. koszt budowy Grzegorza sięgał już całego miliarda, a końca budowy nie było widać.

Otwarte pozostaje pytanie, dlaczego Grzegorz nazywa się Grzegorz. Gdy rozpoczynano budowę, wiceministrem energii odpowiedzialnym za górnictwo był Grzegorz Tobiszowski. Pytany o to zapewniał jednak, że zbieżność nazwy szybu z jego imieniem jest przypadkowa. I może tak było. W inauguracji budowy udział wzięła premier Beata Szydło, wbijając pierwszą łopatę.

– To radosny dzień dla polskiej gospodarki – mówiła. – Udowadniamy wszystkim niedowiarkom, którzy nie wierzyli w to, że w naszym kraju może powstać jeszcze zakład górniczy, że właśnie w Polsce można otworzyć nową kopalnię. Było wielu takich, którzy twierdzili, że czas polskiego górnictwa minął. A tymczasem to nieprawda. Konsekwentnie wprowadzamy w życie nasze reformy, które mają ustabilizować gospodarkę, uczynić polskie górnictwo konkurencyjnym, stworzyć nowe możliwości dla niego. Szyb Grzegorz jest tego doskonałym przykładem. Dzięki niemu przedłuży się żywotność kopalni Sobieski o 50 lat.

Projekt kompletnie nieopłacalny

Baju, baju, będziesz w raju, chciałoby się powiedzieć. Tym bardziej że już na samym początku ci, którzy znali się na górnictwie, mówili, że ta inwestycja jest kompletnie pozbawiona sensu. Głębokość szybu miała wynosić 870 m. Węgiel wydobywany z takiej czeluści nie miał szans konkurować z węglem z australijskich kopalń odkrywkowych, a nawet węglem z innych polskich kopalń, nie tak głębokich. Już na wstępie wiadomo było, że inwestycja nie będzie opłacalna. A potem się okazało, że raczej nie będzie kopalni. Choć miała ruszyć w 2023 r., do 2021 r. drążony szyb osiągnął głębokość jedynie 80 m. Później zabrakło pieniędzy i budowę przerwano. Następnie znowu ją rozpoczęto. Podobno w 2027 r. ma się zakończyć. Nie wiadomo po co, skoro już w przyszłym roku zaczniemy zamykać nasze elektrownie węglowe.

Kopalnię Grzegorz budował koncern energetyczny Tauron. Należała do niego spółka Tauron Wydobycie. Tenże Tauron Wydobycie dla Beaty Szydło uratował przed zamknięciem kopalnię Brzeszcze. Jej utrzymanie stanowiło jedną z obietnic

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Promocja

Strategie budowania rozpoznawalności w obszarze ładowania EV

Rozbudowywana infrastruktura dla pojazdów elektrycznych (EV) staje się niezbędnym elementem współczesnych miast i miasteczek. Na tym polu wyróżnia się firma Ekoenergetyka, której dążenie do uzyskania czołowej pozycji na rynku jest imponujące. Aby osiągnąć top-of-mind awareness,

Opinie

Polityka klimatyczna Unii Europejskiej

Zrozumieć efektywność energetyczną Dzisiaj, kiedy za zmiany klimatyczne wini się działalność człowieka – tzw. czynnik antropogeniczny jest odpowiedzialny za nadmierną emisję gazów cieplarnianych do atmosfery – obrońcy klimatu rolę największego szkodnika przypisują emitującej ok. 30% dwutlenku węgla (CO2) energetyce opartej na paliwach kopalnianych. Już pod koniec XIX w. szwedzki chemik i fizyk Svante Arrhenius jako pierwszy sformułował hipotezę o możliwym wpływie CO2 w atmosferze na ocieplanie się klimatu. Uważał,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

Jak Europa żegna się z „czarnym złotem”

Wiele wskazuje na to, że 11 lat po zamknięciu ostatniej węglowej elektrowni w Unii Europejskiej Polska wciąż będzie zatruwać Europę Czy tego chcemy, czy nie, musimy zacząć przyzwyczajać się do myśli o żegnaniu się z węglem. Surowcem, który tak chętnie wykorzystywany jest (był?) w energetyce i ciepłownictwie. Żegnanie się z węglem szczególnie trudno przebiega w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Boleśnie odczuwamy to nad Wisłą. Także dlatego, że odchodząca władza zrobiła niewiele, by transformacja energetyczna przebiegła u nas tak jak w wielu krajach Europy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne

Konferencja „Wybrane aspekty realizacyjne Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku”

27 września 2023 r. w Hotelu Courtyard by Marriott w Katowicach (ul. Uniwersytecka 13) oraz online odbędzie się konferencja poświęcona Polityce Energetycznej Polski do 2040 r. (PEP2040). To 1 z 9 strategii zintegrowanych wynikających ze Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. PEP2040 jest