Tag "Recep Tayyip Erdoğan"
Światowy fenomen
Seriale znad Bosforu to społeczne, historyczne i propagandowe lustro współczesnej Turcji
Czym się różnią skwery z osiedlowymi ławkami w bośniackim Mostarze, Władywostoku, Santiago de Chile czy Piotrkowie Trybunalskim? Na pierwszy rzut oka – wszystkim. Inne otoczenie, pogoda i przyroda, inne języki plotkujących na ławeczkach mieszkańców. Jest jednak coś, co od kilkunastu lat, tych znudzonych codziennością ludzi, łączy. Tym międzykontynentalnym spoiwem są tureckie seriale.
W wielu krajach te tasiemcowe produkcje, jak „Wspaniałe stulecie” (139 odcinków), nazywane są operami mydlanymi. W Turcji takie określenia spotykają się z – mniej lub bardziej gwałtownym – sprzeciwem.
Dr Arzu Özturkmen, historyczka i socjolożka z Uniwersytetu Boğaziçi w Stambule, w wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana” tak określiła te produkcje: „To, co Turcja daje współczesnej telewizji, to na pewno nie opera mydlana, telenowela ani jakiś dramat kostiumowy. To nic innego jak dizi, co po turecku znaczy po prostu serial. To »gatunek w trakcie rozwoju«. Cechuje go wielka różnorodność tematyczna, unikatowa narracja, wykorzystanie przestrzeni i muzyka. I w tym tkwi tajemnica popularności naszych seriali”.
Kosmiczne zyski i niechęć prezydenta
Od lat 2005-2006 tureckie seriale przeżywają prawdziwy bum. Ich sukces jest tak wielki, że początkowo nawet samym producentom i aktorom trudno było weń uwierzyć. Według Tureckiego Związku Eksporterów Usług (Türkiye Hizmet Ihracatçıları Birliği) są one dziś wyświetlane w prawie 180 krajach. W 2023 r. obroty tureckiej branży filmowej, głównie serialowej, wyniosły ok. 600 mln dol., a w 2024 r. zbliżyły się do miliarda. Wszystko wskazuje na to, że ten rok przyniesie Turcji jeszcze większe zyski. Zdaniem tureckiego ministra handlu Ömera Bolata na początku 2025 r. tureckie seriale „na bieżąco” oglądało 800 mln widzów na wszystkich kontynentach.
Wśród pierwszych importerów tureckich tasiemców znalazły się – co nie dziwi – kraje ze świata muzułmańskiego: Azerbejdżan i Kazachstan. Takie tytuły jak: „Ezel”, „Tysiąc i jedna noc” „Czarna perła” oraz „Wspaniałe stulecie” szybko stały się hitami na Bałkanach, głównie w Bośni i Hercegowinie. Także w Rosji, choć seriali produkuje się tam bez liku, tureckie wyrugowały rodzimą produkcję. Kilka lat temu podobnie było w Ameryce Łacińskiej i Środkowej. Tamtejsze seriale, znane także w Europie, szybko ustąpiły miejsca tureckim.
Według Parrot Analytics, firmy analitycznej zajmującej się globalnym rozwojem branży rozrywkowej, popyt na tureckie seriale w latach 2000-2024 wzrósł niemal 200-krotnie!
Organ nadzorujący media – RTÜK – podaje, że Turcy oglądają telewizję średnio przez cztery godziny dziennie, a znaczną część tego czasu poświęcają na rodzime seriale w tzw. prime time, przy czym ponad 70% tureckich gospodarstw domowych korzysta z serwisów streamingowych.
Prezydent Recep Tayyip Erdoğan nie kryje pogardy dla tej twórczości. Niektóre seriale są wręcz według niego zagrożeniem
Turcy bez potomstwa
Nad Bosforem jeszcze nigdy nie rodziło się tak mało dzieci
Korespondencja z Turcji
Nowe świadczenia finansowe dla rodzin z dziećmi, preferencyjne kredyty dla młodych małżeństw, obniżka cen biletów międzymiastowych dla rodzin – tak tureckie władze chcą zachęcić obywateli do posiadania potomstwa. Nie wiadomo jednak, czy uda się odwrócić trend spadkowy. Nad Bosforem jeszcze nigdy nie rodziło się tak mało dzieci.
Prcka rodzina miała średnio sześcioro dzieci, jeszcze w latach 80. czworo, w 90. zaś przeciętnie troje. Dekadę temu rodziło się nieco ponad dwoje dzieci. Dziś współczynnik urodzeń spadł do półtora dziecka. To najgorszy wynik w historii. Przy takiej liczbie urodzeń nie dochodzi do tzw. zastępowalności pokoleń.
800+ po turecku
Choć są prowincje, np. Şanlıurfa, gdzie współczynnik urodzeń wciąż jest wysoki, to nie wystarczy, by „uratować” społeczeństwo przed nieuchronnym starzeniem się. Władze Turcji o tym wiedzą. Dlatego 2025 r. został ogłoszony Rokiem Rodziny. Prezydent Recep Tayyip Erdoğan, ojciec czworga i dziadek dziewięciorga dzieci, wielokrotnie w publicznych wystąpieniach mówił, że rolą kobiety jest rodzić, a nawet strofował te Turczynki, które nie zdecydowały się na macierzyństwo, nazywając je „półkobietami”. Zawsze też zachęcał pary do posiadania co najmniej trojga dzieci.
Ale skoro namowy nie podziałały, przeszedł do konkretów. Na majowym kongresie poświęconym rodzinie ogłosił program, który ma poprawić dzietność. Na początek – pieniądze. Na pierwsze dziecko tureccy rodzice otrzymają jednorazowo ok. 130 dol. Jeśli dorobią się dwójki, na drugie do ukończenia przez nie piątego roku życia będą otrzymywać miesięcznie niespełna 40 dol. Miesięczna wypłata przysługująca na trzecie i każde kolejne dziecko będzie wynosiła równowartość 130 dol.
Na tym nie koniec. Rząd chce zachęcać młodych ludzi do pobierania się i pożyczkami ułatwiać im start w małżeństwie. Nowy program preferencyjnych pożyczek zakłada, że para na starcie może otrzymać ok. 4 tys. dol. bezodsetkowego kredytu. Jego spłata zacznie się po dwóch latach karencji i będą na nią cztery lata, chyba że parze urodzi się dziecko, wtedy zostanie odroczona o kolejny rok. Pilotażowy program wprowadzono na terenach dotkniętych trzęsieniem ziemi z 2023 r., z pożyczek skorzystało 7,6 tys. par.
Do obsługi programu kredytów została powołana sześcioosobowa rada, w której zasiedli – pod promującym program banerem przedstawiającym rodziców z trojgiem dzieci pod turecką flagą – ministrowie różnych resortów. Przez cały rok mają być organizowane wydarzenia promujące wartości rodzinne i podkreślające znaczenie struktury tureckiej rodziny. Powstał również zarząd ds. polityki demograficznej, który ma rozwiązywać takie problemy jak starzenie się populacji. Jeszcze w zez lata Turcja jawiła się na tle Europy jako wyspa z dodatnim przyrostem naturalnym, jednak najnowsze dane tureckiego urzędu statystycznego (TÜİK) nie nastrajają optymistycznie. Kiepsko było już przed dekadą, kiedy Turcja uplasowała się w światowym rankingu jako kraj o niskiej dzietności, ale przez te 10 lat zdążyła spaść jeszcze niżej, stając się krajem o bardzo niskiej dzietności. Tymczasem przed stuleciem turelatach 70. dzieci stanowiły
Iran tańczy w Turcji
Oaza swobód i największa imprezownia Bliskiego Wschodu
Korespondencja z Turcji
Jedni się skarżą na duchownych, wtrącających do wszystkiego swoje trzy grosze, i wyśmiewają w internecie ich fatwy oraz decyzje konserwatywnych władz. Drugim Turcja jawi się jako oaza swobód i największa „imprezownia” Bliskiego Wschodu.
Turecki internet kilka razy w roku rozgrzewa się do czerwoności. Jedna z większych awantur dotyczy sylwestra. Turcy stroją choinki, przyozdabiają lampkami miasta i dają sobie prezenty. I choć oficjalnie okazją ku temu jest nie Boże Narodzenie, ale Nowy Rok, muzułmańscy duchowni i tak nie są zadowoleni. Twierdzą, że choć w islamie Jezus jest jednym z najważniejszych proroków, takie świętowanie w grudniu za bardzo nawiązuje do wiary chrześcijańskiej i może sprowadzić muzułmanów na złą drogę. Zwłaszcza jeśli do choinek i prezentów doda się zakrapiane alkoholem imprezy, które należy uznać za haram – nieczyste.
„Narodziny proroka, który wzywał ludzi do prawdy i prawości, nie mogą być obchodzone w sposób sprzeczny z jego wartościami. Nigdy nie zapominajmy, że alkohol, który jest matką zła, hazard, cudzołóstwo, które wstrząsa fundamentami rodziny i społeczeństwa, narkotyki, które obezwładniają umysł i wolę, loterie i inne gry losowe, nie przynoszą nic poza nieszczęściem. (…)” – napisał w opublikowanej pod koniec zeszłego roku fatwie Diyanet, turecki urząd do spraw religii, który sprawuje opiekę nad meczetami, zajmuje się w kraju edukacją religijną, a także odpowiada na pytania wiernych.
Odkąd w Turcji rządzi konserwatywna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, duchowni co prawda rosną w siłę (Diyanet jest jednym z najzamożniejszych ministerstw), nie mogą jednak nikogo zmusić, by brał sobie do serca ich orzeczenia. W samym tylko Stambule nie było więc bodaj hotelu czy restauracji, w której 31 grudnia nie odbyłaby się sylwestrowa impreza. Z szampanem i noworoczną edycją Milli Piyango – narodowej loterii.
Podobne imprezy z różnych okazji regularnie odbywają się też w znacznie bardziej konserwatywnych rejonach kraju, a bawią się na nich nie tylko Turcy. Przecież nawet najbardziej konserwatywna część Turcji jest mniej konserwatywna od dowolnego miasta w Iranie.
Prawie jak Zachód
Wan to duża prowincja przygraniczna. Nikogo nie dziwi fakt, że w mieście pełno jest szyldów po persku czy kantorów, w których irańską walutę można wymienić na tureckie liry. Irańczycy przyjeżdżają tu jednak nie tylko na zakupy.
– To jedyne miejsce, gdzie można potańczyć, swobodnie posłuchać muzyki. Moja siostra na rowerze pierwszy raz jeździła właśnie tu. W Iranie kobiety nie mogą tego robić – mówi Firouz, student z Izmiru. Wychował się w przygranicznej miejscowości, w której większość znała także turecki. Jego pierwsze wypady za granicę to właśnie wyjazdy do Wan.
A przecież nie jest jedyny. Jak podaje turecka agencja informacyjna Demirören, w 2023 r. Turcję odwiedził milion turystów z Iranu. W sezonie letnim było ich tylu, że hotele w Wan miały pełne obłożenie, a przejście graniczne Kapıköy obsługiwało podróżnych przez całą dobę.
– Kochają Wan i miejscowych. Czują się tu swobodniej, żyją wygodniej, bawią się, słuchają muzyki. Mają nawet własne miejsca rozrywki, gdzie mogą się bawić w swoim towarzystwie – powiedział Fevzi Çeliktaş, wiceszef Izby Handlowej z Wan. Dodał, że zdarzają się tygodnie, w których nie ma miejsc w hotelach. – Ale mieszkańcy Wan są gościnni, goszczą wtedy turystów również w swoich domach. Nasza prowincja ma 300-kilometrową granicę z Iranem. Z perspektywy Turcji jesteśmy najdalej na wschodzie, ale z perspektywy Iranu jesteśmy Zachodem.
Turcja zapewnia Irańczykom wolność, której nie mają u siebie. Na stronach biur podróży z Wan pełno jest filmików pokazujących, jak dobrze bawią się przybysze. Dojrzałe kobiety ściągają chusty, ruszają w tany i śpiewają na stateczkach obwożących (koedukacyjne) wycieczki po największym tureckim jeziorze. Młode dziewczyny w ostrym makijażu, skąpych topach i krótkich sukienkach pląsają na dyskotekach, śpiewając jeszcze głośniej i machając włosami wyswobodzonymi spod chust.
Irańczycy na ogół zostają w mieście przez kilka dni. I nie poprzestają na jednej wizycie
Pogoda na protest
Wystąpienia po aresztowaniu burmistrza Stambułu tracą impet. Podobnie jak bojkot sklepów należących do osób związanych z rządem
Korespondencja z Turcji
Izmir, mekka opozycji i oaza swobód obywatelskich. W oknach budynków powiewają flagi i podobizny Atatürka. Wypełniony po brzegi tramwaj rusza z przystanku w dzielnicy Bostanlı. Grajek, który usadowił się pod znakiem zakazu żebrania i muzykowania, zaczyna kilkuminutowy koncert na bębnach. Siwa starsza pani czeka, aż chętni wynagrodzą muzyka drobniakami, po czym zaczyna skandować: „Nie ma ratunku, jeśli będziemy oddzielnie. Albo wszyscy, albo nikt”. Powtarza hasło kilka razy, aż cały tramwaj podłapuje i woła o sprawiedliwość. Gdy kobieta milknie, pasażerowie zaczynają bić brawo. Czują się wspólnotą, walczą o to samo. Choć to nie klasyczny protest na ulicy, mają poczucie, że zrobili coś dla państwa i aresztowanego Ekrema İmamoğlu. Ktoś nawet ociera łzy.
Burmistrza aresztować
Scena w izmirskim tramwaju to pochodna wydarzeń, które wstrząsnęły Turcją w pierwszych dniach po aresztowaniu na początku kwietnia Ekrema İmamoğlu, opozycyjnego burmistrza Stambułu i kandydata na prezydenta w wyborach w 2028 r. İmamoğlu, przez lata pełniący funkcję burmistrza dzielnicy Beylikdüzü, kilkakrotnie zalazł za skórę Erdoğanowi. Pierwszy raz wtedy, gdy w 2019 r. „odbił” z rąk konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) największą turecką metropolię, deklasując w wyborach na jej burmistrza byłego premiera Binalego Yıldırıma. Drugi raz – gdy po unieważnieniu tych wyborów przez władze wygrał ponownie, jeszcze bardziej zwiększając dystans do przeciwnika. Trzeci – gdy przed rokiem znów zwyciężył, wydłużając swoją kadencję o pięć lat. Ale to nie wszystko. Ekrem İmamoğlu niemal od początku kariery politycznej był postrzegany jako ten, kto może pokonać niepokonanego Erdoğana w bitwie o prezydenturę. Wyborcy opozycji nie mogli odżałować, że to nie on został kandydatem na prezydenta w 2023 r.
Teraz miało być inaczej. Tyle że w przededniu prawyborów partyjnych, które miały go wskazać jako kandydata na prezydenta (nikt inny nie kandydował), postawiono mu zarzuty korupcyjne i dotyczące rzekomej przynależności do organizacji terrorystycznej. Choć te ostatnie oddalono, İmamoğlu trafił za kratki.
Niemal w chwili relacjonowanego na żywo zatrzymania zwrócił się do rodaków, by nie godzili się na łamanie prawa i niesprawiedliwość, co spotkało się z natychmiastową reakcją. Tysiące Turków wyszło na ulice. Protest przybierał czasem groteskowe formy – wiralem stał się filmik z uciekającym przed policją demonstrantem w kostiumie Pikachu, podobnie jak zdjęcie derwisza wirującego w masce gazowej przed kordonem policji. Wyglądało to niczym powtórka scen sprzed 12 lat, kiedy w stambulskim parku Gezi doszło do olbrzymich antyrządowych protestów.
Walka o sprawiedliwość
Ale – zauważa turecka dziennikarka i publicystka Ece Temelkuran – tym razem to coś więcej niż powtórka z parku Gezi. W wielki społeczny zryw zaangażowali się nie tylko wyborcy opozycji, ale wszyscy, którzy dostrzegli, że aresztowanie İmamoğlu może mieć podtekst polityczny, i uznali zarzuty przeciwko niemu za sfabrykowane. Autorka książek opisujących, jak AKP rozmontowuje turecką demokrację, podkreśla, że na ulice wyszła młodzież, która nie zna Turcji bez rządzącego od 23 lat Erdoğana, pokolenie, które zdaniem wielu nie jest zdolne do takiego zrywu.
Tylko że protesty w końcu same zaczęły wygasać. Nie bez przyczyny władze zdecydowały o wydłużeniu do dziewięciu dni wakacji przypadających w związku z zakończeniem ramadanu. Część studentów wolała po prostu pojechać do domu, niż tkwić z transparentami na ulicy.
– Wypuszczą
Czy wujek Ekrem naprawi turecką demokrację
Aresztowany burmistrz Stambułu to najpoważniejszy kandydat opozycji na prezydenta
Dziewczynka ma z pięć lat. Mówi do kamery smartfona: „Kochany wujku, wiem, że cię uwolnią. Moi rodzice właśnie maszerują dla ciebie, poszli też głosować. Wyjdziesz, wrócisz do nas i wszystko będzie dobrze”. W krótkim nagraniu opublikowanym w mediach społecznościowych dla aresztowanego burmistrza Stambułu małej Turczynce udało się streścić wydarzenia, które wstrząsnęły Turcją.
Zaczęło się od anulowania uniwersyteckiego dyplomu Ekrema İmamoğlu, zdobytego w latach 90. na metropolitalnej uczelni. Ten „drobiazg” niesie poważne konsekwencje – uniemożliwia kandydowanie na fotel prezydenta, bo według konstytucji głowa tureckiego państwa musi się legitymować wyższym wykształceniem. Nikt nie wątpił, że İmamoğlu studia skończył, udało się jednak znaleźć kruczek, w świetle którego jego przeniesienie się z jednej uczelni na drugą było nielegalne. „Dziś unieważniają mój dyplom, jutro unieważnią wasze dyplomy, dowody osobiste, paszporty – mówił w filmiku nagranym po ogłoszeniu decyzji, twierdząc, że sprawa ma wymiar polityczny. – Chodzi o wolność i elementarne prawa człowieka”.
İmamoğlu stwierdził, że nielegalna jest sama decyzja, którą – jeśli w ogóle – powinna wydać rada wydziału, a nie senat uczelni. I już dwa dni później miał poważniejsze kłopoty. Zatrzymała go policja, bo postawiono mu zarzuty korupcyjne i wspierania organizacji terrorystycznej. Przed sąd doprowadzony został w przededniu prawyborów, które miały wyłonić kandydata opozycji na prezydenta (był w nich jedynym startującym). Głosować mieli wszyscy chętni członkowie Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), która liczy ponad 1,5 mln członków. Po aresztowaniu İmamoğlu wszystko się zmieniło.
Mobilizacja dla Ekrema
Przewodniczący partii Özgür Özel wezwał Turków, aby w niedzielę 23 marca ruszyli do urn w akcie poparcia dla „naszego kochanego burmistrza”. Sprawa spreparowanych, politycznych, jak twierdzi opozycja, zarzutów dla „wujka Ekrema” spowodowała, że tysiące ludzi stawiło się w w punktach wyborczych CHP.
„Zawsze należałem do AKP, ale od dzisiaj jestem z CHP”, powiedział dziennikarzom opozycyjnego dziennika „Cumhuriyet” starszy mężczyzna, który przyszedł oddać głos na İmamoğlu. „Jest to kwestia przyzwoitości i naszej demokracji”.
To samo powtarzały tysiące demonstrantów na ulicach Stambułu, Ankary i Izmiru. Ekrem İmamoğlu ponownie stał się symbolem walki o demokrację, przestrzeganie prawa, przejrzystą politykę i niezależne sądy.
Bo to nie pierwszy raz, kiedy burmistrz największej tureckiej metropolii jest solą w oku władz. Gdy w 2019 r. poprowadził zwycięską kampanię samorządową i po latach odbił Stambuł z rąk obozu rządzącego, minimalnie pokonując byłego premiera Binalego Yıldırıma, wybory unieważniono. Ich powtórka zakończyła się blamażem obozu władzy. Stambułczycy tak się wściekli i zmobilizowali, że niewielka wcześniej różnica między kandydatami urosła do miliona głosów, nie zostawiając miejsca na wątpliwości. Kim jest człowiek, który znów zmobilizował Turków?
Znad Morza Czarnego nad Bosfor
Ekrem İmamoğlu jest synem potentata rynku nieruchomości z Trabzonu. Choć wyrastał w republikańskich wartościach Atatürka, u boku którego jego dziadek walczył o niepodległość, wychowywany był również w poszanowaniu religii. Jego dziadek nosił tytuł hacı, przysługujący osobom, które odbyły pielgrzymkę do Mekki. Jako 12-latek İmamoğlu uczęszczał do meczetu na kurs Koranu, a modlitwy odmawia nawet na oficjalnych spotkaniach. I choć jego rodzina może
Prawie jak prohibicja
Władze na Bliskim Wschodzie próbują odwieść mieszkańców od sięgania po zakazany w islamie alkohol. Zwykle z marnym skutkiem
Korespondencja z Turcji
W Iraku zakaz sprzedaży i importu alkoholu obowiązuje od przeszło roku, w Turcji w ciągu minionej dekady podatki, którymi obłożone są napoje wyskokowe, wzrosły o tysiące procent. Lawinowo przybywa zatruć metanolem. Konserwatywne władze na Bliskim Wschodzie na różne sposoby próbują zniechęcić mieszkańców do sięgania po zakazany w islamie alkohol. Zazwyczaj z marnym skutkiem.
Elmalı, niewielkie, otoczone górami miasteczko na peryferiach mekki turystycznej, jaką jest prowincja Antalya. Słynie z uprawy jabłek (stąd nazwa, elma to po turecku jabłko) i zabytkowego meczetu, który stanął tu w 1610 r. Oraz z postaci Muhammeda Hamdiego Yazıra, teologa, któremu po proklamowaniu republiki Mustafa Kemal Atatürk zlecił tłumaczenie Koranu z arabskiego na turecki, by wierni nie tylko recytowali sury, ale też w końcu rozumieli, jakie właściwie prośby zanoszą do Allaha. Turyści rzadko się tu zapuszczają, toteż cudzoziemka od razu budzi zainteresowanie. Przy moim stoliku w parku urządzonym niedawno na jednym ze wzgórz otaczających miasto już po kilku minutach pojawia się starszy pan. Przyszedł z wnuczką na piknik i postanowił podzielić się ze mną börekiem i owocami. Okazuje się, że to emerytowany imam. Wypytuje, jak długo będę w mieście, i radzi, co powinnam zwiedzić.
– No i jeszcze Likya – wymienia. – Winiarnia. Znakomita.
– Jesteś imamem i wysyłasz mnie do winiarni? – dziwię się.
– Ja nie piję, ale nie przeszkadza mi, że pije ktoś inny.
Podatkiem w butelkę
Nie wszyscy religijni muzułmanie, zwłaszcza ci będący u władzy, podzielają takie stanowisko. Ledwie kilka dni wcześniej, w dniu wyborów prezydenckich i parlamentarnych, w całym kraju wprowadzono jednodniową prohibicję. Alejki z alkoholem w sklepach spożywczych były zagrodzone, a część tekeli – sklepów monopolowych oferujących wyłącznie trunki, w ogóle zamknięto. I choć był to tylko jeden dzień, idealnie wpisuje się w batalię, którą urzędujący od przeszło dwóch dekad, hołdujący zasadom islamu prezydent Recep Tayyip Erdoğan prowadzi przeciwko alkoholowi.
Już jako burmistrz Stambułu zakazał sprzedaży napojów wyskokowych w kawiarniach prowadzonych przez miasto, najczęściej w atrakcyjnych turystycznie miejscach metropolii. Druga kadencja na stanowisku premiera przyniosła kolejne zmiany. Rząd pod wodzą Erdoğana częściowo ograniczył nocną sprzedaż alkoholu. Od 2013 r. nocą w Turcji nie można kupić nie tylko wysokoprocentowych trunków, ale nawet piwa. O ile restauracje i bary mogą je serwować, o tyle w sklepach nie można ich nabyć.
Najwyraźniej ten zabieg nie przyniósł oczekiwanego efektu. Rząd z roku na rok nakładał na alkohol kolejne podatki. Po dojściu do władzy Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) wprowadzono specjalny podatek od uważanej za narodowy trunek rakı – 40-procentowej anyżówki. Od tamtej pory wzrósł on
Z Erdoğanem trzeba się liczyć
Kiedy stawką są interesy NATO lub Unii Europejskiej, na drugi plan schodzi deptanie praw człowieka i brak demokracji w Turcji Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan podpisał w końcu ustawę zezwalającą na wejście Szwecji do NATO. Członkostwo tego kraju Turcja blokowała przez 20 miesięcy. Członkostwo Finlandii – przez 10 miesięcy. Swoje stanowisko uzasadniała tym, że państwa te dają schronienie terrorystom z Partii Pracujących Kurdystanu i z organizacji Fethullaha Gülena, stanowiących zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Turcji.
Turcja – duma wygrywa z inflacją
Dominuje narracja, że Erdoğan jest jedynym politykiem, który „sobie poradzi” Dr Karolina Wanda Olszowska – historyczka, turkolożka, prezes Instytutu Badań nad Turcją Chciałbym naszą rozmowę zacząć od obrazka, który dominował w zachodnich mediach i budził powszechne oburzenie komentatorów, mianowicie prezydenta Erdoğana rozdającego pod lokalami komisji wyborczych banknoty dzieciom i ściskającego dłonie zgromadzonych sympatyków. Ten wizerunek łaskawego „sułtana”, jak pisały zagraniczne media, zdominował nasze postrzeganie tureckich wyborów. – To, co nas szokowało,
Pomoc na już i na przyszłość
Walka ze skutkami trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii potrwa jeszcze długie lata W takich sytuacjach zawsze powtarza się trywialne stwierdzenie, że najważniejszy jest czas. Trzeba jak najszybciej dotrzeć na miejsce katastrofy i próbować odnaleźć tych, którzy mogli przeżyć zawalenie się ich domów, bloków czy miejsc pracy. Tu obowiązują bardzo ścisłe ramy, w których należy się poruszać. Marian Sajnog, polski ratownik z GOPR, opisał je bardzo plastycznie w niedawnym wywiadzie dla tygodnika „Polityka”, mówiąc, że wszystko
Różnorodność i podwójne standardy
Mundial jest świętem zarówno sportu, jak i polityki Mundial ledwo się rozpoczął, a lista kontrowersji dotyczących tego najdroższego turnieju piłkarskiego w historii szybko rośnie. Pomijając już alarm, który podniosły organizacje broniące praw człowieka i praw pracowniczych, gdy tylko okazało się, że to Katar został gospodarzem mistrzostw, sam start imprezy nie obył się bez przykrych niespodzianek. To jednak nadal święto sportu, a kibice zgromadzeni na stadionach czy przed telewizorami oglądają zmagania swoich drużyn narodowych, kierując się nawoływaniem









