Tag "filozofia społeczna"
Dlaczego nie słuchamy osób kompetentnych, tylko ulegamy demagogom?
Dr Magdalena Gawin,
filozofka, UW
Najprostsza odpowiedź na to pytanie jest taka, że została zatarta różnica między kompetencją a demagogią. Należy odróżnić wiedzę o faktach od opinii. Fakty mają charakter despotyczny – albo coś miało miejsce, albo nie. Opinie – przeciwnie – wszak na bazie tych samych faktów możemy wyciągnąć różne wnioski. Opinie oznaczają pluralizm, który jest właściwy ustrojowi demokratycznemu. Obecnie głównym problemem jest, jak sądzę, osiągnięcie jakiejkolwiek zgody na poziomie faktów. Możliwości, jakie daje internet, demokratyzują dostęp do wiedzy, co jest zjawiskiem ze wszech miar pozytywnym. Niemniej jednak procesowi temu towarzyszy destrukcja wszelkich punktów orientacyjnych. Cóż, nihil novi – zdobycie wiedzy wymaga czasu i cierpliwości, demagogia potrzebuje jedynie emocji i narracji.
Dr Joanna Gutral,
psycholożka, USWPS
Duży wpływ na tę sytuację ma szybkość dostarczania informacji, przez którą cierpi weryfikacja kompetencji. Mieliśmy przypadki, że ekspert tytułujący się lekarzem wcale nim nie był. To osłabia zaufanie społeczne. Dodatkowo część ekspertów mówi w sposób skomplikowany, nie daje czarno-białych odpowiedzi, bo nauka jest oparta na prawdopodobieństwie. A to często nie satysfakcjonuje przeciętnego odbiorcy. Proste odpowiedzi, które mają pozór związków przyczynowo-skutkowych, są łatwiej przyswajalne. Tym demagodzy wygrywają ze specjalistami. Wielu z nich ma olbrzymie kompetencje miękkie i to jest coś, czego często nie ma na szkoleniach dla ekspertów. Szarlatani są świetni w budowaniu wizerunku i strategiach marketingowych. Eksperci, często zmęczeni masą obowiązków, nie mają na to przestrzeni.
Miron Nalazek,
komunikolog, filozof
Zachód od lat doświadcza tzw. kryzysu autorytetów. Ludzie zaczęli w nie wątpić już przy upowszechnianiu się samodzielnego czytania. Współcześnie przyśpieszył to rozwój technologii. Merytoryczność została zastąpiona internetową wersją ludowych prawd. Funkcjonujemy w paradygmacie ilości, a nie jakości. Najprawdziwsze jest to, co ma więcej polubień. To utorowało drogę siewcom społecznego fermentu. Widzieliśmy to podczas pandemii. Winna jest też telewizja, której język przez dekady upraszczano, aż zgłupiał. Nie pomaga też medialna pycha. W czasie uroczystości rozdania jednej z dziennikarskich nagród wszyscy opowiadali o szukaniu prawdy. Prawd jest dziś wiele. Dziennikarz powinien zaś ustalać fakty, bo tym najbliżej do obiektywizmu wpisanego w etos tej profesji. Zanik autorytetów jest zjawiskiem niebezpiecznym. Jak twierdziła Hannah Arendt, tylko autorytet może sprawować władzę bez przemocy.
Demokracja jako stan upojenia
Na czym polega demokracja? O, wszystko jest proste. Trzeba dotrzeć do emocji i skutecznie zarządzać preferencjami. Takich nauk udzielają nam eksperci, sięgając do repertuaru marketingowych prawd objawionych. W kanonie objawienia mieszczą się też dobre rady. Najprostsza jest taka: mówcie to, co ludzie chcą usłyszeć. Wtedy traficie do raju – będziecie się huśtać na nitce popularności. A jeśli nitka się urwie? Żaden problem, zaczniecie mówić coś innego. Najważniejsze, by poruszać się z wiatrem i płynąć z prądem.
Jeszcze nie tak dawno temu słuchaliśmy baśni stawiającej na piedestale pojęcie rozumu komunikacyjnego. A teraz, rozejrzyjmy się – czy tak właśnie ma wyglądać racjonalność komunikacyjna? Hipokryzja, kłamstwa, manipulacja? To są wyżyny racjonalności? Taki sens ma demokracja?
Żyjemy w ciekawych czasach. Ustalono, że nie ma już rzeczywistości, są tylko obrazy. Gdzieś tam, w katakumbach zdrowego rozsądku, ukrywają się jeszcze realiści. Czeka ich jednak smutny los: staną się pokarmem dla lwów w Koloseum. To przecież sekta dziwaków, nikt ich nie lubi, muszą zostać ukarani. Cudownie jest mieć przed oczami fajerwerki i fantasmagorie. A oni? Zamiast przyłączyć się do korowodu radości, marudzą. Mówią: popatrzcie, ocknijcie się. Mają rację? W żadnym razie – wszystko można przecież przemalować i będzie pięknie.
Realistów pokonali mistrzowie pędzelka. Cieszymy się z własnej ignorancji, rozkoszujemy fikcją, upajamy fałszywymi kalkulacjami i nieustannie uderzamy w bębny. Tak, żeby faktów nie dopuścić do głosu. Najważniejszy jest entuzjazm.
Jak głębokie może być to upojenie? Jaką cenę płacimy, akceptując tyranię reklamy i przemysłu rozrywkowego? Może – tak jak w gnostyckich opowieściach – odurzeni zapadamy w sen? Majaczymy, poruszamy się w malignie. Mamy wytrzeźwieć? Ostrożnie, nagłe przebudzenie może wywołać wstrząs. Znajdziemy się w sytuacji, do której odnosi się pojęcie syndromu paryskiego. Konfrontacja Paryża marzeń i reklam z szarą codziennością wywołuje szok (dotyczy to głównie turystów z Japonii). Halucynacje, stany lękowe, zaburzenia pracy serca. Czy warto się budzić?
A może jesteśmy opętani? Czego tu się wstydzić? Grecy uważali, że szaleństwo jest darem bogów (i pierwotną formą poznania). Włoski pisarz Roberto Calasso podkreśla, że całą homerycką psychologię przenika motyw opętania. Dotyczy to ludzi i bogów. Wszystkie
Pospolitość
Chętnie dziś używamy słowa charyzma. Nawet wtedy, gdy nie ma żadnego powodu. Usłyszałem – był to jeszcze okres chłodu – uwagę dotyczącą podążającego ulicą dżentelmena w szortach: „Ma facet charyzmę”. Wzruszające, jak niewiele trzeba, żeby się wyróżnić. Takie oto czasy nadeszły. Ton nadają politycy, którzy dla efektu potrafią zrobić o wiele więcej niż jegomość w szortach, niektórzy nawet chodzą w kapeluszach. I tu rodzi się pytanie: czym w dzisiejszych czasach różni się charyzma od obciachu?
W dobie językowej anarchii pojęcie charyzmy nie ma już właściwie żadnego znaczenia. Szkoda, było kiedyś jednym z atrybutów mowy skupionej na dociekliwości. Teraz przypomina rybę pozostawioną na piasku – dogorywa.
Zmienia się słownik, ale zmienia się też rzeczywistość. Tak naprawdę wszystko dzisiaj przeczy charyzmie: nie rozumiemy ani nie cenimy cech wyjątkowych. W polityce upajamy się klimatem pospolitości, pospolitą skłonnością stało się również nadużywanie sztuczek i efektów specjalnych, mających imitować niepowtarzalność. Niestety, wszystko powtarza się potem tysiące razy – pospolitość wykłuwa nam oczy. Najświeższy przykład to kłębowisko pustosłowia i tanich wdzięków prezentowane pod szyldem „debaty prezydenckiej”. Ale nie gniewajmy się, być może to właśnie pospolitość napędza machinę dziejów.
W tym miejscu przytoczę opinię dotyczącą postaci z najniższych kręgów piekła polityki. Przypomina ona ukłucie – zmusza do refleksji. Mowa będzie o Adolfie Hitlerze. Rzecz jest ciekawa i ważna. Zastanówmy się: jeśli w świecie władzy dzieją się rzeczy niesamowite, kogo mamy obarczać odpowiedzialnością? Protagonistów zła? I to wystarczy? Zło musi mieć przecież jakieś korzenie, nie pojawia się w próżni. Co tak naprawdę toruje drogę ekscesom szaleńców? Jaki rodzaj przyzwolenia jest im potrzebny, by wspiąć się na wyżyny?
Niemiecki filozof Peter Sloterdijk pisze o Hitlerze w sposób następujący
Terror histerii czy głos rozsądku?
Aktywiści Ostatniego Pokolenia blokują drogi. Premier straszy więc ekologów. Establishment obraża się na premiera. Pytanie, gdzie się podział rozsądek
„Patrzę właśnie na zakrwawiony fotel pasażera w moim samochodzie. Kilka tygodni temu moja partnerka dostała krwotoku po operacji ginekologicznej. Karetka, co zdarza się w takich przypadkach, stwierdziła, że musimy jechać do szpitala sami, bo nie są taksówką. Co to ma wspólnego z ekologią? Gdyby Ostatnie Pokolenie tego dnia przerwało blokadą Wisłostrady mój szaleńczy rajd do szpitala, dziś pisałbym te słowa znad grobu ukochanej osoby. Tamtego poranka każda minuta była kwestią życia i śmierci. Nie miałbym czasu na rozpaczliwe tłumaczenie i udowadnianie fanatykom, że interes jednostki może być ważniejszy niż interes planety”, pisze w liście do redakcji czytelnik „Przeglądu”.
Tusk zapowiada
Establishment oburzył się na Donalda Tuska, który po kolejnych blokadach Wisłostrady przez aktywistów ekologicznych z Ostatniego Pokolenia zapowiedział, że nakaże służbom bezwzględne traktowanie blokujących. „Blokowanie dróg, niezależnie od politycznych intencji, stwarza zagrożenie dla państwa i wszystkich użytkowników dróg. Wezwałem dziś odpowiednie służby do zdecydowanego reagowania i przeciwdziałania takim akcjom”, napisał premier w serwisie X.
Takie słowa budzą zaniepokojenie. Wyrazili je już działacze opozycji demokratycznej, pierwszej Solidarności, ludzie kultury i nauki oraz środowisko prawnicze z prof. Moniką Płatek i prof. Hanną Machińską na czele. Trudno nie zgodzić się z postulatem, że zamiast straszyć młodzież, należy z nią rozmawiać. Warto jednak rozważyć, jak chcemy jako społeczeństwo definiować pojęcie aktu obywatelskiego nieposłuszeństwa. Jeśli potraktujemy to pojęcie zbyt szeroko, w konsekwencji możemy otworzyć wielu organizacjom furtkę do działań zakrawających na terroryzm. Z jednej strony, nie chcemy agresji na Marszach Niepodległości, narzekamy na utrudnienia z nimi związane, część warszawianek i warszawiaków 11 listopada nie chce wychodzić z domu. Z drugiej, Ostatniego Pokolenia tej samej bańce jest żal, bo to w większości nastolatki siedzące na zimnej jezdni w słusznej sprawie.
Piotr Beniuszys, publicysta czasopisma „Liberté!”, uważa, że forma, jaką przybrały protesty Ostatniego Pokolenia, jest nie do zaakceptowania: „Ostatnie Pokolenie nadużywa przysługującej w demokracji wolności zgromadzeń. Zamiast demonstrować swoje poglądy w sposób zgodny z zasadami współżycia społecznego i prawem, brutalnie ogranicza wolność współobywatelom”.
W całym tym emocjonalnym zgiełku zatraciło się chyba jednak meritum. Kombatanckie wspomnienia walki o demokrację z ostatnich ośmiu lat czy z lat 80. przysłoniły szerszy kontekst. Rozpatruje się bowiem jedynie fakt, czy ktoś ma prawo protestować. A odpowiedź na to pytanie jest oczywista: tak. Uporządkujmy wobec tego dyskurs i zacznijmy od nieposłuszeństwa obywatelskiego, którego wszyscy chcą bronić. To wyrażanie sprzeciwu wobec władzy poprzez łamanie prawa.
Osobą, dzięki której to hasło zapisało się na kartach historii, był XIX-wieczny amerykański filozof, poeta i pisarz Henry David Thoreau. Odmówił on płacenia podatków, aby się sprzeciwić przyzwoleniu na niewolnictwo i prowadzenie wojny z Meksykiem przez Amerykę. Wolał pójść do więzienia, niż dorzucić się do takich działań. Thoreau pisał, że najpierw należy być człowiekiem, a dopiero potem obywatelem. Przekonywał, że dobry obywatel musi się kierować własnym sumieniem
i nie może z niego rezygnować. A już na pewno nie może oddawać kontroli nad swoim sumieniem przedstawicielom władzy. Współczesny amerykański filozof John Rawls (zm. 2002) zdefiniował zaś nieposłuszeństwo obywatelskie jako „publiczny, pozbawiony przemocy, kierowany sumieniem, polityczny akt sprzeciwu wobec prawa, zwykle podejmowany w celu doprowadzenia do zmiany prawa lub polityki rządu”.
Należy tu się zastanowić nad środkami, którymi postanowili operować aktywiści. Beniuszys pisze: „Tym ludziom (kierowcom w godzinach szczytu – przyp. red.) na drodze staje grupka aktywistów, która blokuje ruch, rozwija transparenty, przykleja się do asfaltu i twierdzi, że
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Galopująca głupota w czasie postępu cywilizacyjnego
We współczesnych społeczeństwach traci na znaczeniu kategoria ludzi, którą uznajemy za intelektualistów
W obecnych czasach wielu ludziom ubywa naturalnego dostatku mądrości i inteligencji. Dzieje się tak mimo wciąż relatywnie wysokiego poziomu powszechnej edukacji, choć znajduje się ona w znacznym kryzysie, oraz imponującego postępu technologicznego. Niektóre dane naukowe, a zwłaszcza liczne, dostępne w obserwacji fakty wskazują, że rozpoczęła się dziejowa faza spadku czy pomniejszania wyższych zdolności intelektualnych i emocjonalnych człowieka. Wyraziście uwidacznia się ten proces m.in. w mentalności i stylach życia takich niektórych współczesnych niechlubnych „reprezentantów” rodzaju ludzkiego – jeśli użyć charakterystycznej terminologii – jak „potato man” (człowiek ziemniak), czyli głupek, „couch man” (człowiek kanapowy), czyli osobnik, który czas wolny spędza na kanapie, oglądając telewizję, czy „iPad man”, człowiek nierozstający się ze swoim tabletem. Te negatywnie wyróżniające się typy człowieka cywilizacji współczesnej – ale też inne jego odmiany – niepokojąco potwierdzają głośną tezę naukową, że „ludzkość prawie na pewno traci swoje wyższe zdolności emocjonalne i intelektualne” (Gerald R. Crabtree, „Our Fragile Intellect”, „Trends in Genetics” 2012).
Ta nasilająca się niemądrość, czyli narastający i coraz bardziej uwidaczniający się swoisty deficyt myślenia racjonalnego lub, mówiąc dosadniej, pewne rozszerzające się „upośledzenie umysłowe”, często jest powiązana z poważnym „upośledzeniem emocjonalnym”. Prowadzi to do wielu różnorakich i rozrastających się w swej „ciemnej masie” skutków i konsekwencji; skutków mających początek we wcześniejszych błędnych i nietrafionych wyborach oraz projektach i rozwiązaniach cywilizacyjnych.
Zaznaczają się one niemal we wszystkich dziedzinach obecnego życia zbiorowego i jednostkowego człowieka: społecznej, ekonomicznej, ekologicznej, kulturowej, obyczajowej, a zwłaszcza politycznej. W tej ostatniej nie brakuje, mówiąc dosadnie, „politycznych idiotów”, polidiotów – szkodników uprawiających politykę głupią i przynoszącą wiele nieszczęść, cierpień, dramatów i zagrożeń społecznych. Współczesne wojny są tego drastycznym przykładem. Trudno więc nie zauważyć, że jedną z największych postaci współczesnej głupoty, niemądrości szerokiego wymiaru, często już globalnego, jest głupota polityczna. Przejawia się ona zarówno w sposobie uprawiania polityki, np. w pojmowaniu głównej formy rządzenia jako stałej obecności w mediach, jak i w stawianiu zasadniczych celów politycznych, często krótkowzrocznych, ideologicznie zindoktrynowanych i społecznie nieodpowiedzialnych, a zwłaszcza w „rekrutacji” osób do tzw. elit politycznych – osób często niegrzeszących mądrością, zaletami osobowymi i moralnymi, niezbędnymi w tej działalności.
Przejawy niepokojąco szkodliwej głupoty występują też w sferze ekonomicznej, ekologicznej, obyczajowej, a nawet prawnej i technologicznej. Do tych sfer działalności człowieka w wielu przypadkach odnosi się stwierdzenie niemieckiego filozofa Michaela Schmidta-Salomona: „Największym zagrożeniem dla ludzkości nie są trzęsienia ziemi i tsunami ani pozbawieni skrupułów politycy, chciwi menedżerowie lub złowrodzy spiskowcy, ale niezwykły i wielowymiarowy OGROM GŁUPOTY” („Keine Macht den Doofen: Eine Streitschrift”, 2012).
I jeszcze przestroga odnosząca się już do niemal wszystkich sfer działania człowieka, w których dominuje współcześnie głupota: „Jeżeli ludzie nie zmądrzeją w porę, na co się raczej nie zanosi, ponieważ głupieją tym bardziej, im więcej korzystają z »inteligentnych urządzeń«, to coraz trudniej będzie im przetrwać i na własne życzenie coraz szybciej będą zmierzać ku autodestrukcji” (Wiesław Sztumski, „Rozważania futurologiczne z perspektywy ekofilozofii”, 2023).
Kłopotliwy paradoks współczesności
Jednym z najbardziej zadziwiających i kłopotliwych paradoksów współczesności jest więc to, że w miarę postępu w rozwoju cywilizacyjnym, zwłaszcza technologicznym i informatycznym, coraz wyraźniej i niekorzystnie dla przyszłości człowieka pomniejsza się sfera ludzkiej mądrości, niepohamowanie zaś narasta dziedzina niemądrości, czyli obszar różnorakich przejawów głupoty, a nawet mentalnego idiotyzmu i infantylizmu. Wraz z przyśpieszonym wzrostem wiedzy naukowej, technicznej i informatycznej oraz lawiną nowoczesnych urządzeń technologicznych coraz szerzej ogarnia nas i niekorzystnie wpływa na postawy życiowe różnego rodzaju niewiedza i dezinformacja. Uprawnione obawy wzbudza w kontekście tego zdumiewającego cywilizacyjnego procesu sprawa dalszego intelektualnego rozwoju człowieka i ewolucji mentalnej społeczeństw ludzkich. Bliższe obserwacje i badania empiryczne – nieliczne – tego stanu rzeczy nie dostarczają satysfakcjonujących danych, a raczej wskazują, że regres mentalny człowieka w zakresie cech umysłowości, które konstytuują mądrość (brak głupoty), nie tylko jest możliwy, ale w wielu przypadkach już jest dokonującym się faktem empirycznym.
Przejawy tego negatywnego procesu uwidoczniły się dobitnie na przełomie XX i XXI w. i niepokojąco nasilają się obecnie. Heglowski „pochód rozumu”, czyli progresywny rozwój intelektualny cywilizacyjnie kształtowanego człowieka, zakończył się według badaczy tego zagadnienia na schyłku XX w. i odtąd – jak pisze jeden z nich – zaczął się globalny „pochód głupoty”, który przeradza się
Sprawiedliwość
W starożytnej Grecji sprawiedliwość (dike) uznawana była za cnotę naczelną. Grecy sądzili, że bez niej nie może przetrwać żadna wspólnota polityczna. Choć sprawiedliwość pojmowali różnie, byli przekonani, że życie bez niej jest niegodne człowieka. Ta wysoka wartość sprawiedliwości utrzymywała się w kulturze zachodniej przez wieki. Czy jest tak i dziś? Zapewne pozostaje ona w centrum systemu prawnego, i to przecież nie tylko krajów zachodnich. Trudno jednak powiedzieć, że poza nim jej rola jest kluczowa. W tym sensie niewątpliwie nastąpiła redukcja znaczenia sprawiedliwości jako wartości. Nigdzie nie widać tego lepiej niż w Polsce. Teza mojego felietonu jest następująca: po 1989 r. stworzyliśmy niesprawiedliwy system społeczny (poprzedni też był niesprawiedliwy, ale inaczej). Widomym tego znakiem jest nasz system podatkowy, który można wręcz uznać za wzorcowo niesprawiedliwy, choćby dlatego, że mniej zarabiający płacą do wspólnej kasy relatywnie więcej niż zarabiający lepiej. Bardzo krótko mieliśmy prawdziwie progresywny system podatkowy, w krajach zachodnich od dawna będący standardem. Cały czas zaś w naszym systemie podatkowym znajdowały się istotne luki, które pozwalały najlepiej wynagradzanym płacić najmniejsze podatki (różne kontrakty menedżerskie z licznymi ulgami i systemem podatku liniowego). Kwitły kancelarie prawne specjalizujące się w kiwaniu fiskusa, zwanym oficjalnie „optymalizacją podatkową”. W ogóle system podatkowy ustawiony był (i wciąż jest) tak, aby ułatwić bogatym unikanie opodatkowania, a biednych bezwzględnie zmusić do ich płacenia. W tle, obok przewagi lobbystycznej, kryła się ideologia potransformacyjna z nadzwyczaj popularną bajką, którą kapitalizm opowiada sam o sobie – że jak pozwolimy się bogacić bogatym, to coś z tego skapnie i biednym (niesławna „teoria skapywania”).
Załamanie albo przełom
Jesteśmy stworzeniami społecznymi, nasza wrodzona skłonność do kooperacji może nas uratować Współpraca (wspólna praca w celu osiągnięcia wspólnego celu) i kooperacja (działania w celu osiągnięcia własnego celu jako części wspólnego celu) to szeroki obszar praktyki, któremu wiele dyscyplin akademickich, tak różnych jak nauki polityczne, antropologia, psychologia, prawo ekonomiczne czy biologia, poświęciło niezliczone książki i artykuły. Naszym celem nie jest zagłębianie się w szczegółach tak obszernego tematu, ale zbadanie kilku narracji dotyczących tego, co mogłoby
Razem
Kapitalizm produkuje samotność. Rozbija tkankę społeczną. Wzmaga egoizm. Rządzi przez atomizowanie. Nic dziwnego, zawsze łatwiej poradzić sobie z samotną i przestraszoną jednostką niż z solidarną wspólnotą. W tym sensie działa dokładnie tak jak system tzw. realnego socjalizmu. I w jednym, i w drugim chodzi o to samo: o rozbicie poczucia bycia razem, istnienia wspólnych emocji i interesów. Niech każdy samotnie zmaga się ze swoim losem. Wiadomo, że jako osamotniona jednostka nie ma szans w walce z systemem. I o to chodzi. Wydawało się, że po lekcji
Nowoczesne społeczeństwo podzielone
Jedność czy marzenie o familiarnej zgodzie wszystkich z wszystkim jest archaiczną ułudą Prof. Andrzej Leder – filozof Katarzyna Kasia: „Prześniona rewolucja” ukazała się w 2014 r. i spowodowała ogromną zmianę w naszym myśleniu. Co się zmieniło od 2014 r.? Czy niektóre rzeczy, które pan tam napisał, rzeczywiście zostały przedyskutowane? Grzegorz Markowski: Pan napisał: „Moim celem jest wybudzać, przebudzać”. To udało się w którejś z tych spraw kogoś obudzić? – Ten cytat z Benjamina mówi dokładnie, że celem
Paradoks wspierania systemu przez jego ofiary
Dlaczego ludzie skłonni są popierać porządek o zabarwieniu antygodnościowym i autorytarnym, który szczególnie uderza w tych spauperyzowanych? Prof. zw. dr hab. Elżbieta Czykwin jest pedagogiem i socjologiem, kierownikiem Katedry Pedagogiki Dorosłych i Socjologii Edukacji Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, autorką wielu książek i artykułów, w tym wielokrotnie wznawianego „Stygmatu społecznego” (PWN) czy prac „Wstyd” (Impuls) oraz „Anders Breivik. Między dumą a wstydem” (Scholar) To swoisty paradoks, że w USA, gdzie połowa wszystkich dóbr znajduje się w rękach 1% Amerykanów,









