Tag "gen. Jaruzelski"
Niepodległość i patrioci
Rok 1990 był rokiem demagogii. Odtąd III RP nigdy już nie zeszła z drogi populizmu i na tym gruncie wyrosła jej radykalna prawica
Stanisław August Poniatowski doczekał sprzyjającej Rzeczypospolitej koniunktury politycznej, ale była to zmiana chwilowa i nie uratowała kraju przed rozbiorami. Józef Piłsudski wykorzystał koniunkturę wynikłą z pustki politycznej po zaborcach i okupantach. A Wojciech Jaruzelski?
Hipotekę miał zszarganą jeszcze bardziej niż ostatni król Rzeczypospolitej: wszak dopiero co skierował wojsko polskie przeciw powstaniu Polaków. W dodatku przeciw powstaniu, które – w przeciwieństwie do konfederacji barskiej – nie miało charakteru zbrojnego. Czy jednak miał wyjście? Stan wojenny wprowadził w momencie dekoniunktury, wobec realnie istniejącego zagrożenia dla polskiej państwowości, przynajmniej w dotychczasowym kształcie terytorialnym. Realizował w Polsce interes rosyjski? Oczywiście – działał dokładnie tak jak Stanisław August. Bo też – tak jak on – uważał, że status quo jest wartością, że jest zgodny z polskim interesem narodowym. Naruszenie status quo gotowe było przynieść nieszczęście. Jaruzelski, miłośnik historii i literatury, był akurat jednym z tych, którzy przerobili lekcję Konstytucji 3 maja. A w 1939 r. na własne oczy widział rozbiór świeżo odzyskanego państwa.
Zatem nie zerwał z Rosją, jak zrobił to na cztery lata Stanisław August. I w przeciwieństwie do niego oszczędził rodakom kolejnej klęski. Dobrze wiedział, że Polska nie ma sojuszników – nawet takich, jakimi w czasie Sejmu Wielkiego były Prusy czy Wielka Brytania. Polska była zdana na Rosję i tylko na Rosję, ta zaś – jak w XVIII w. – była gwarantką polskich granic. Że mimo to udało się Jaruzelskiemu zachować będące solą w oku Moskwy polskie społeczno-polityczne odmienności, to graniczyło z cudem. Ale było możliwe, bo rozbrajało demokratyzacyjne pomysły Solidarności. Jednak kolejne decyzje Jaruzelskiego, jak Trybunał Konstytucyjny, Trybunał Stanu czy Rada Konsultacyjna przy przewodniczącym Rady Państwa, choć nie bez racji pomawiane o fasadowość, tworzyły przecież pierwsze przyczółki państwa demokratycznego. A z biegiem czasu traciły tę fasadowość: Trybunał Konstytucyjny zaczął urzędowanie od werdyktu nieprzychylnego rządowi, a protokoły z posiedzeń Rady Konsultacyjnej były drukowane – rzecz w realnym socjalizmie niesłychana – bez cenzury. Wszystko to dokonywało się pod stałym naciskiem Solidarności: śmiertelnie skłócone obozy polityczne szły osobno, lecz w jednym kierunku.
Początek koniunktury
Stanisław August przeżył Katarzynę, ale był już wtedy ekskrólem, a jego państwo nie istniało. Jaruzelski dekoniunkturę przeczekał, a państwo zachował – w dodatku w nienaruszonym kształcie terytorialnym, z ustrojem przekształconym w Październiku 1956 i dodatkowo jeszcze zdemokratyzowanym.
Wprowadzając stan wojenny, Jaruzelski wepchnął Solidarność do zamrażarki, ale jej fizycznie nie zniszczył. Postawa taka była rezultatem zasadniczej zmiany charakteru władzy w PRL. W grudniu 1970 r., podczas wystąpień robotniczych na Wybrzeżu, Władysław Gomułka mówił o kontrrewolucji. W sierpniu 1980 r. Edward Gierek nie chciał już strzelać do robotników, a w roku 1981 Stanisław Kania rozmawiał z Solidarnością. To wszystko było zobowiązujące także dla następców, i to mimo niechcianej tragedii w kopalni Wujek. Wprowadzając stan wojenny, Jaruzelski nie mógł się spodziewać zmiany charakteru ZSRR, a jednak doczekał pierestrojki Michaiła Gorbaczowa. Przez swe kroki demokratyzacyjne stał się poniekąd ojcem chrzestnym pierestrojki.
Objęcie rządów w roku 1985 przez Gorbaczowa oznaczało powrót do Polski koniunktury. Oczywiście pojawienie się w ZSRR nowej polityki było następstwem twardej postawy prezydenta USA Ronalda Reagana, a w rezultacie – sowieckiej przegranej w wyścigu zbrojeń. Zadziwiające jednak, że i w tym przypadku brak w Polsce rzetelnej oceny historii. Wszak Gorbaczow – jak niegdyś cesarz Aleksander I – zwrócił Polakom wolność. Z tym że Aleksander zapowiedział
Artykuł jest skróconą wersją tekstu, który ukaże się w książce „Okrągły Stół – wyprawa w nieznane”, będącej zbiorem referatów prezentowanych na konferencji pod tymże tytułem, zorganizowanej przez Muzeum Niepodległości, Fundację Amicus Europae i Fundację Ogólnopolskiej Komisji Historycznej Ruchu Studenckiego im. Wiesława Klimczaka.
Okrągły Stół był wielkim eksperymentem
Prawica od początku nie umiała docenić jego wagi, ponieważ głównymi autorami tego sukcesu byli ludzie lewicy
Gdy Okrągły Stół kończył obrady, dla dużej części Polaków był on symbolem wiary, nadziei i miłości. Wiary w możliwość porozumienia się władzy z opozycją, nadziei na lepszą przyszłość, a miłości – może niekoniecznie do każdego bliźniego, ale na pewno do Polski, która dla obu stron konfliktu politycznego była ojczyzną.
Dziś o tym wszystkim już się nie pamięta, a zawarte 36 lat temu porozumienia nie stały się fundamentem zbiorowej tożsamości obywateli III Rzeczypospolitej. Wręcz przeciwnie, są powszechnie uznawane za symbol zdrady narodowej, spisku „czerwonych z różowymi” albo „komunistów z agentami SB”, a na pewno za początek wszelkiego zła, które przypisuje się Polsce odrodzonej jako państwo demokratyczne w 1989 r. Do tego stopnia, że młodzi narodowcy z Konfederacji pogardliwie nazywają III RP „republiką Okrągłego Stołu”. Oni oczywiście nie mogą pamiętać tamtego czasu, a historii uczyli się już w wersji ipeenowskiej. Gorzej, że taką samą pogardę dla początków „trzeciej niepodległości” wyraża wielu starszych polityków czy dziennikarzy, którzy pamięć mają dobrą, lecz wybiórczą, historię zaś dopasowują do własnych potrzeb ideologicznych.
Czym w rzeczywistości był Okrągły Stół? Rewolucją bez rewolucji, czyli pierwszym w powojennej Polsce spełnieniem marzenia o wielkiej zmianie w kierunku wolności i suwerenności, w dodatku bez użycia przemocy – własnej lub radzieckiej – co było zmorą polskich przełomów z lat 1956, 1970 i 1980-1981. I wbrew wszelkim teoriom spiskowym (które pojawiły się bardzo szybko, bo już na początku lat 90.) w 1989 r. nikt nie wiedział, jak potoczą się dalsze wydarzenia. Okrągły Stół był bowiem wielkim eksperymentem, i to w skali nie tylko PRL, ale wręcz całego bloku wschodniego. Nigdy dotąd władza w żadnym kraju zależnym od Moskwy nie zdecydowała się na wyciągnięcie ręki do ludzi opozycji, którzy jeszcze tak niedawno byli przez nią internowani i więzieni, a w wymiarze propagandowym uznawani za wrogów ustroju i agenturę USA.
Eksperyment po referendum
Zimą i wiosną 1989 r. nikt nie miał pojęcia, do czego ten eksperyment doprowadzi. Dla ekipy gen. Wojciecha Jaruzelskiego było jasne, że kolejne lata rządzenia po stanie wojennym oznaczają pogłębianie się marazmu politycznego i gospodarczego, a wobec tego coraz większe zniechęcenie społeczeństwa. Wymownym tego świadectwem były wyniki referendum przeprowadzonego w listopadzie 1987 r., gdy na żadne z pytań dotyczących radykalnej reformy gospodarczej i demokratyzacji życia politycznego władza nie uzyskała odpowiedzi twierdzącej ponad połowy uprawnionych do głosowania (ta porażka do złudzenia przypominała kompromitującą próbę połączenia przez rząd PiS referendum z wyborami parlamentarnymi w październiku 2023 r.).
Warto przy tym pamiętać, że przez całe lata 80. gen. Jaruzelski zabiegał o rozszerzenie zaplecza politycznego swoich rządów. Dziwny to „dyktator”, w dodatku „komunistyczny”, który starał się uzyskać poparcie przeciwników ideologicznych kierowanej przez niego partii. Przede wszystkim hierarchii kościelnej, z papieżem w Watykanie i prymasem Polski na czele, a w wymiarze ściśle politycznym – działaczy katolickich cieszących się zaufaniem tejże hierarchii. Temu służyło powołanie w 1982 r. PRON pod kierownictwem Jana Dobraczyńskiego czy w 1986 r. Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa z takimi postaciami jak mec. Władysław Siła-Nowicki, prof. Maciej Giertych czy prof. Krzysztof Skubiszewski, a także (bezskuteczne co prawda) zapraszanie do tworzonego w 1988 r. rządu Mieczysława Rakowskiego ludzi takich jak Andrzej Micewski, prof. Julian Auleytner czy prof. Witold Trzeciakowski.
Gesty te nie mogły jednak przynieść istotnej zmiany, gdyż hierarchia kościelna i związana z nią inteligencja katolicka nie stanowiły realnej ani nawet symbolicznej alternatywy wobec władzy peerelowskiej. Kościół bowiem od 1956 r. funkcjonował w coraz ściślejszej symbiozie z tą władzą, co dzisiaj skutecznie zakłamuje ipeenowska „polityka historyczna”.
Jedyną alternatywą – przynajmniej w odczuciu znacznej części społeczeństwa – mogła być Solidarność. A właściwie legenda Solidarności, bo samego związku zawodowego nie było od czasu wprowadzenia stanu wojennego, który szybko i nadzwyczaj skutecznie zlikwidował faktyczną dwuwładzę w państwie, jaka istniała od sierpnia 1980 r. do grudnia 1981 r. Struktury solidarnościowego podziemia, początkowo działające bardzo aktywnie, z czasem zaczęły słabnąć, od połowy lat 80. nie miały zaś większego znaczenia, tym bardziej że po zniesieniu stanu wojennego kilkaset tysięcy działaczy Solidarności skorzystało z możliwości opuszczenia kraju na stałe.
Nie było więc związku, ale był Lech Wałęsa, który konsekwentnie dbał o budowanie własnej pozycji zarówno w kraju (w czym pomogło długie internowanie po 13 grudnia 1981 r.), jak i za granicą (do czego przyczyniła się przede wszystkim Pokojowa Nagroda Nobla w 1983 r.). I to właśnie Wałęsa okazał się jedynym realnym partnerem do rozmów z władzą w 1988 r., gdy dwukrotnie, w maju i sierpniu, przeszła przez Polskę fala strajków o charakterze
Tajny referat Susłowa
13 grudnia 1981 r. Wariant wojskowej interwencji leżał na stole. Wszystko było przygotowane. Wojsko, szpitale polowe, nowa ekipa w Warszawie
W grudniu 1981 r. Moskwa była przygotowana na kilka wariantów rozwoju sytuacji w Polsce, była też gotowa do interwencji. Plany były dopracowane i wystarczyło tylko wyrazić na nie zgodę, by zaczęły działać.
Pierwszy wariant, A, zakładał wprowadzenie stanu wojennego przez Wojciecha Jaruzelskiego, siłami samych Polaków. Tak zresztą się stało, Zachód to akceptował.
Wariant drugi, B, zakładał interwencję wojsk radzieckich, którą poparłyby nowo wyłonione polskie władze. Był on najbardziej zbliżony do wariantu afgańskiego z grudnia 1979 r.
Wariant C też zakładał interwencję wojsk radzieckich, ale po okresie zamieszek wewnętrznych. Miało do nich dojść na skutek braków wszystkiego – ZSRR już we wrześniu 1981 r. poinformował stronę polską, że z początkiem stycznia 1982 r. o połowę zmniejszy dostawy ropy, gazu i rud metali. W takiej sytuacji sprowokować zamieszki, a potem je podsycić, nie byłoby trudno. Wówczas interwencja radziecka przyjęta byłaby przez świat z ulgą.
Te warianty leżały na stole. Były omawiane w radzieckich kręgach kierowniczych, mówią o tym nawet te strzępy dokumentów Kremla, które zostały ujawnione. I tylko można się zastanawiać, dlaczego polscy historycy i publicyści nie zwrócili na to uwagi.
Wariant B został opracowany i przedstawiony kierownictwu radzieckiemu. Ba, szerokim gremiom politycznym. Pisze o tym nieżyjąca już rosyjska historyczka Inessa S. Jażborowska. W wielkim opracowaniu pod redakcją Adama Daniela Rotfelda i Anatolija W. Torkunowa „Białe plamy, czarne plamy. Sprawy trudne w relacjach polsko-rosyjskich” znalazł się jej artykuł naukowy „Stan wojenny a kierownictwo ZSRR”. Jażborowska pisała go, mając przynajmniej częściowy dostęp do archiwów Kremla, jeszcze w czasach Jelcyna. Korzystając z okienka historii, mogła się dowiedzieć więcej. Te możliwości od lat są już zablokowane.
Jażborowska pisze zatem, że 11 listopada 1981 r. na plenum KC KPZR Michaił Susłow wygłosił tajny referat na temat Polski. W tamtym czasie Susłow należał do najważniejszych ludzi Kremla, uważany był za numer 2, po Breżniewie. Kierował też komisją do spraw polskich. Było to ciało tajne, powołane przez Biuro Polityczne KC KPZR 25 sierpnia 1980 r., pięć dni przed porozumieniami sierpniowymi. W skład komisji wchodzili m.in. Andriej Gromyko, Jurij Andropow, Dmitrij Ustinow i Konstantin Czernienko, czyli najważniejsi ludzie w ówczesnym ZSRR, nadzorujący armię, KGB i sprawy międzynarodowe.
Sprawa Polski była więc w zasadzie od samego początku najważniejsza dla radzieckiego kierownictwa. Jak podaje Jażborowska, polskie kwestie omawiano na posiedzeniach Biura Politycznego i Sekretariatu KC stale, cztery-pięć razy w miesiącu. A Breżniew nierzadko rozpoczynał dzień od pytania: „Jak tam się mają sprawy w Polsce?”.
W tej atmosferze 11 listopada 1981 r. podczas posiedzenia KC KPZR Susłow wygłosił tajny referat. Jak interpretuje to Jażborowska, chodziło o oswojenie członków KC z nadchodzącymi wydarzeniami w Polsce.
W referacie Susłow poinformował członków KC KPZR, że oprócz wariantu A (wprowadzenie stanu wojennego przez gen. Jaruzelskiego) przygotowany został
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
My, Polska endecko-ludowa (cz. 2)
Gdyby w partii nie nastąpiła gigantyczna zmiana mentalności, nie doszłoby do sierpnia 1980 r.
(Ciąg dalszy rozmowy z nr. 48)
Rozmowa z prof. Stefanem Chwinem
Gdy mówimy o pamięci społecznej, widać, że jedne sprawy się pamięta, a o drugich zapomina. Ta pamięć też się zmienia. 20 lat temu Jan Paweł II był święty, teraz jest inaczej. „Wyklęci” teraz są ważniejsi niż Armia Krajowa. Dlaczego to się zmienia? Ktoś tym zarządza?
– Różne grupy mają różną pamięć. Kościół ma swoją pamięć, prawica swoją, zresztą z różnymi odmianami. Bo jednak ONR-owcy czy konfederaci mają inną pamięć niż, nazwijmy to, prawica umiarkowana. Swoją pamięć mają też lewica i feministki, i ludowcy, i liberałowie. Rozmaite pamięci tworzone są przez konkurujące ze sobą grupy. Wynika to z naturalnego w polityce pragnienia dominacji. Jakaś grupa chce innym grupom narzucić swoją pamięć, tak żeby one tę pamięć przyjęły jako własną. Jeśli przyjmą, uznają tym samym prymat tej konkretnej grupy, czyli ulegną jej w sensie psychologicznym. Utracą swoją tożsamość, której fundamentem jest odrębna, własna wizja przeszłości.
Pamięć to władza
Jeżeli jakaś grupa nie ma swojej pamięci, sama spycha się do drugiej ligi?
– Jeśli ma się wyrazistą własną pamięć, za jej pomocą można legitymizować swoje aktualne działania. Przykład: w Gdańsku pod pomnikiem Poległych Stoczniowców część czci datę 4 czerwca 1989 r., a inni absolutnie tego nie robią. Jakby naprzeciwko siebie stanęły dwa obce narody! Jedni tą datą pogardzają jako symbolem zdrady narodowej. Drudzy mówią, że to data autentycznego otwarcia, nowej szansy. Spotkałem też ludzi narzekających, że nie przeprowadziliśmy transformacji ustrojowej na sposób rumuński. Bo zamordowanie polskiego dyktatora, tak jak zamordowano Nicolae Ceauşescu, to dopiero byłaby transformacja prawdziwa. Tak samo z katastrofą smoleńską, która jest różnie pamiętana przez różne polskie grupy. Czy te różne pamięci kiedyś dojdą do porozumienia? A jakim cudem miałyby dojść?
Chyba że zapomną.
– Uważam, że życie społeczne polega niestety na tym, że jedni chcą dominować nad drugimi.
Że nie potrafią się dogadać?
– A po co się dogadywać? Chodzi o to, żeby dominować. Nie jestem zdania, że głównym celem dominacji politycznej jest zdobycie ziemi, kobiet i złota. Znacznie ważniejszą sprawą jest możliwość kształtowania świata, to znaczy poczucie, że o czymś naprawdę się decyduje. Kiedy ktoś zdobywa władzę, ma swój projekt zorganizowania świata. Możliwość choćby częściowego realizowania takiego projektu daje wielką satysfakcję, bo bardzo mało ludzi taką okazję ma. Dowodem tego są politycy, którzy podsumowują swoje życie słowami: „No tak, różne rzeczy się nie udały, ale, o, to zostało zrobione przeze mnie!”. Chodzi o mistykę śladu w potoku przemijających rzeczy. Oto ja – inaczej niż większość ludzi, którzy nic nie znaczą – zdobyłem taką pozycję, że mogę zostawić swój ślad. W formie nowej organizacji życia, edukacji, pamięci narodowej, gospodarki, wojska itd.
Mówi się, że politycy dążą do władzy przede wszystkim, żeby się nachapać.
– To wytłumaczenie dla prostych ludzi. Bo znacznie niebezpieczniejsi są ci przejęci możliwością realizacji swojego projektu urządzenia świata.
Za pierwszego rządu Jarosława Kaczyńskiego przychodzi do niego dziennikarz z prasy prawicowej, rozmawiają, a Kaczyński wciąż niezadowolony. „Przecież rządzicie”, mówi dziennikarz. A on na to: „Fakt, rządzimy, ale nie panujemy”. Panować nad umysłami, emocjami – to było jego marzenie.
– Nie tylko prawica ma takie marzenie, także lewica i inni. Panować, czyli być sprawczym opiekunem ludzi, zmieniać ich, formować dla ich dobra. Nie wykonywać cudzych poleceń, tylko samemu wydawać polecenia innym. Zmieniać świat wedle własnego pomysłu. Paradoks historii polega na tym, że prawie wszyscy ludzie uważają, że czynią dobro. Do kogokolwiek się zbliżysz, ten chce cię przekonać, że miał najlepszy pomysł na urządzenie świata. Tymczasem te różne najlepszości są tak wrogie wobec siebie, że kończy się rozlewem krwi.
Jarosław Marek Rymkiewicz uważał, że musi lać się krew, bo wtedy się tworzy prawdziwy naród, który ma swoich bohaterów.
– Ktoś może sobie mistycznie majaczyć o przelewaniu krwi, ale jeśli zdarzy się realna sytuacja zagrożenia? Wtedy jest problem, co robić. Przypuszczam, że jeśli stanie się z nami coś niedobrego, wówczas nastąpi to, co na Ukrainie – natychmiast ucieknie z Polski na Zachód 10 mln ludzi, żeby uniknąć przelewania własnej krwi. Przecież z Ukrainy też uciekło 10 mln ludzi, może więcej. Ta ucieczka jest największym sukcesem aktualnej polityki rosyjskiej. Bez żadnych akcji „czyszczenia terenu” teren sam się oczyścił. Przypuszczam, że w Polsce może być podobnie. Niektórzy bardziej zasobni ludzie w rozmowach pytają mnie: „Już kupiłeś dom w Portugalii?”. Słyszał pan takie pytania?
Słyszałem.
– Hiszpania, Portugalia, koniec świata; oni sobie wyobrażają, że jak wyjadą, to żadna rakieta tam nie doleci.
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Ignorancja czy celowa polityka?
Polemika z Anną Marią Żukowską
Kilka tygodni temu Anna Maria Żukowska – szefowa klubu Lewicy w Sejmie RP – zamieściła w portalu szczerego amerykańskiego demokraty Elona Muska tekst, który zdumiewa. Otóż według autorki Wojciech Jaruzelski był karierowiczem, prowadził czystki antysemickie w 1968 r., napadł w tymże roku na bratnią Czechosłowację, a później bezprawnie, wbrew konstytucji PRL, wprowadził stan wojenny. Myślałem, że Anna Maria robi sobie jaja, wszak słynie z poczucia humoru, czego dowód daje co chwilę w rozmaitych mediach. Czekałem więc na sprostowanie bądź informację, że to spisek uknuty przez Muska wraz z „Gazetą Polską” lub „Warszawską”. No, ewentualnie popularyzacja znanego już stanowiska Instytutu Pamięci Narodowej. Wszak mają one dokładnie taki sam pogląd, czemu niejednokrotnie dawały wyraz. Nie doczekałem się, wobec tego piszę. Elektoratowi lewicy należy się wszak jakieś wyjaśnienie, a AMŻ jakaś lekcja historii.
Jedno przy tym przypomnienie. Historia to nauka nie o faktach czy wydarzeniach, lecz o procesach społecznych, o ich genezie, przebiegu i konsekwencjach. To także nauka nie o ludziach, tylko o kontekstach i motywach ich działania, a przede wszystkim o dylematach, które przed nimi stoją, i sposobach ich rozstrzygania. Cała reszta to opowieść dla dziatwy w wieku przedszkolnym, która jeszcze niczego nie kuma i nie kojarzy.
Wpis mojej partyjnej koleżanki ma kilka warstw. Jedna z nich jest humorystyczno-prowokacyjna. Otóż – wyobrażam sobie – Anna postanowiła wstrząsnąć debatą nad PRL, nadać jej nowy impuls, wskazać luki w badaniach nad historią. Dopiec Michnikowi i Romanowskiemu, którzy reprezentują pogląd przeciwstawny niż ona. Dokuczyć Kwaśniewskiemu, Reykowskiemu i Wiatrowi, którzy w tej sprawie zgadzają się z tymi pierwszymi. Skorygować nieprawdy historyczne zasiedlające nasze umysły i wyobraźnię.
Obawiam się, że to się nie udało. Trudno mi jakoś uwierzyć, że Jaruzelski i tysiące Mu podobnych wybrali się do Riazania, do Wojska Polskiego tworzonego na terenie ówczesnego ZSRR dla kariery. Może jednak były to inne powody? Może – rozważ, Anno, taką ewentualność – kochali swoją ojczyznę, chcieli znowu zobaczyć ją wolną i szczęśliwą. A potem, po wojnie, zostali w wojsku, bo ono istotnie dawało możliwość kariery życiowej, zapewniało dach nad głową w zniszczonym kraju, że nie wspomnę o istniejącym wtedy poczuciu zagrożenia. Tak, robili w tym wojsku kariery, zostawali porucznikami, pułkownikami czy nawet generałami. Dochodzili do stanowisk dowódczych, to prawda. Ale powiedzmy też dzisiejszym generałom, że są karierowiczami. Wszak to politycy, także w demokratycznej Polsce, mianują generałów. A ci ostatni mają takie poglądy, jakich wymagają od nich ci pierwsi. W demokracji jest tak samo jak w PRL.
Na co choruje polska lewica?
Posłanka Żukowska walczy z gen. Jaruzelskim
To tylko z pozoru drobna sprawa – ot, kłótnia w mediach społecznościowych. W istocie jednak to objaw ciężkiej choroby. Politycznej.
Wszystko zaczęło się od wydrukowanego w „Gazecie Wyborczej” eseju prof. Andrzeja Romanowskiego, poświęconego gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu. To tekst wygłoszony przez profesora podczas niedawnej konferencji zorganizowanej w 10. rocznicę śmierci Generała. Krzysztof Janik, organizator konferencji, pisał na Facebooku: „To tekst wygłoszony na niedawnej konferencji, który zresztą ukaże się drukiem w materiałach pokonferencyjnych. Jego dawny przeciwnik polityczny usiłuje – nie zmieniając swego krytycznego stosunku wobec Generała – zrozumieć Jego decyzje i postępowanie. Kim był Jaruzelski na początku i na końcu swojego życia?”.
Odpowiedziała na to na portalu Elona Muska Anna Maria Żukowska. Brzmi to tak: „Był karierowiczem, który robił czystkę antysemicką w wojsku, dławił Praską Wiosnę i który wprowadził stan wojenny niezgodnie z konstytucją. Autor zaczyna od romantyzowania jego szlacheckiego pochodzenia. Że w GW? Nie dziwi. To ona zbudowała jego jasną legendę”.
Człowiek to czyta i oczy przeciera. Bo to na serio? Tyle ma do powiedzenia o gen. Wojciechu Jaruzelskim Anna Maria Żukowska? Tyle rozumie? Nie zdaje sobie sprawy, że takimi wpisami kompromituje i siebie, i własną partię?
Szkalować Generała można z dwóch powodów. Albo z kompletnej ignorancji, nieuctwa, niezrozumienia polskiej historii i polskiej polityki, albo z politycznego interesu. Oczywiście w przypadku Anny Marii Żukowskiej ten pierwszy powód nasuwa się sam, Żukowska nie wie, co czyni, to wiele wyjaśnia. W polskiej polityce nie jest zbyt długo, ale w tym czasie dała się poznać jako autorka głupich i skandalizujących komentarzy. Jest z tego znana, nic więc dziwnego, że w ostatnich wyborach do Sejmu, mimo że była warszawską dwójką (za Adrianem Zandbergiem), przeskoczyła ją startująca z numeru czwartego Dorota Olko.
Ale rzecz jest poważniejsza niż deficyty intelektualne jednej posłanki. Nie zapominajmy, że
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Od Sierpnia do Czerwca
Norman Davies: Jaruzelski prowadził politykę Gorbaczowa na co najmniej trzy lata przed tym, zanim zaczął ją uprawiać Gorbaczow.
Prof. Janusz Reykowski – zajmuje się psychologią społeczną i polityczną. W latach 1980-2002 dyrektor Instytutu Psychologii PAN. Współzałożyciel Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Od grudnia 1988 r. do stycznia 1990 r. członek Biura Politycznego KC PZPR. W czasie obrad Okrągłego Stołu współprzewodniczący (z Bronisławem Geremkiem) zespołu ds. reform politycznych.
Fenomenem jest szybkość, z jaką Solidarność zorganizowała się w sierpniu 1980 r. Jakby ktoś podpalił suchą słomę. Przecież ludzie dobrze wspominali Gierka, a zbuntowali się przeciw niemu.
– Punktem zwrotnym była podwyżka w 1976 r., która bardzo nadwątliła obraz Gierka. A lata 1978-1979 to był już czas gwałtownego pogarszania się sytuacji gospodarczej. Miało to swoje przyczyny związane ze spłatą długów, sytuacja ekonomiczna była zła, ekipa, która rządziła w tamtym czasie, kiepsko sobie radziła. Pamiętam, że ktoś ze Sztabu Generalnego poprosił mnie o wykład dla wyższych oficerów na temat zadowolenia i niezadowolenia w organizacji. Wykład był z psychologii, ale jego tematyką niedwuznacznie odnosiłem się do zjawiska niezadowolenia w polskim społeczeństwie. Zostało to dobrze przyjęte. Miałem poczucie, że nawet w takich sektorach państwa panowało niezadowolenie z tego, w co system Gierka się przemienił.
Sierpień – ludzie uwierzyli, że mogą
I zwykłe niezadowolenie przekształciło się w taki bunt?
– Socjolog Jacek Kurczewski napisał swego czasu artykuł, w którym stwierdzał, że w okresie od roku 1945 do lat 70. nastąpiła daleko idąca zmiana poziomu wykształcenia polskiego społeczeństwa. Pojawiła się kategoria społeczna, którą wtedy nazwał klasą średnią. Socjolodzy mogli się spierać, czy można ją tak nazywać, czy nie, w każdym razie pojawiła się klasa ludzi, którzy już inaczej patrzą na świat i inaczej odnoszą się do autorytarnego systemu władzy. Pojawiły u nich aspiracje do podmiotowości politycznej.
Zdarzyło się także co innego, co wywarło wielki wpływ na nastroje społeczeństwa: wybór polskiego papieża i jego pierwsza wizyta w Polsce. Ta wizyta miała szczególne znaczenie. Bo wtedy, po raz pierwszy od ponad 35 lat, wielkie manifestacje zostały zorganizowane nie przez władze, jak dotychczas, ale w wyniku społecznej samoorganizacji.
Kościół miał nad tym patronat, straże organizowane były po parafiach.
– Pilnowano porządku. Setki tysięcy ludzi zebranych w jednym miejscu razem się modliły i śpiewały, musiały odczuwać tę więź, a także wielką moc, która się kryła w ogromnej wspólnocie. To wytworzyło w społeczeństwie poczucie kolektywnej sprawczości, którego znaczenie ujawniło się w sierpniu następnego roku, gdy spontanicznie zaczął się formować ruch Solidarności. I związane z tym poczucie kolektywnej mocy.
Że my możemy?
– Tak, możemy zmienić Polskę. Ruch Solidarności, który wtedy powstał, wytworzył u wielu Polaków poczucie jedności i wspólnego celu, przekonanie, że jesteśmy w stanie razem ten cel osiągnąć. Na jakiś czas zniknęły różnice mogące dzielić Polaków. W trakcie tego wielkiego rewolucyjnego karnawału wydawało się, że Polacy skupieni w Solidarności są jednością i ich cele mogą być wspólnie realizowane. Wszyscy chcieli, „aby Polska była Polską”, ale różnie ją sobie wyobrażali. Wyraźniejsze sygnały tych różnic ujawniły się w trakcie kongresu Solidarności jesienią 1981 r., ale poważne różnice zaczęły dzielić Solidarność dopiero po zwycięskich wyborach i po powstaniu rządu solidarnościowego.
Czy w 1980 r. była szansa na zatrzymanie tego procesu? Czy Gierek mógł coś zrobić, żeby Solidarności nie było? W lipcu, w czerwcu 1980 r.? Gdyby pierwsze strajki zostały szybko opanowane, czy to ugasiłoby pożar, czy jednak Polskę podpaliło?
– Biorąc pod uwagę ówczesną atmosferę, można raczej myśleć, że by podpaliło.
Czyli wyrok został wydany wcześniej i tylko czekaliśmy na finał?
– Słowo wyrok nie jest w tym kontekście najodpowiedniejsze. Musimy pamiętać, że procesy, o których mówimy, są początkiem dramatycznych zmian i reform, których finałem jest przekształcenie Polski w kraj suwerenny i demokratyczny.
Pojawiają się grupy ekstremistów
Kolejną wielką cezurą procesu, który eksplodował w sierpniu 1980 r., był stan wojenny.
– Według jednych był to akt obrony starego systemu i ludzi, którzy „nie chcieli” oddać władzy czy podzielić się nią ze społeczeństwem. Drudzy, w tym ja, uważają, że w końcu 1981 r. sytuacja w Polsce zmierzała do katastrofy. Między innymi dlatego, że elementem radzieckiego nacisku na Polskę były ograniczenia dostaw towarów ważnych dla zaopatrzenia ludności. Ponadto możliwość realnego podzielenia się władzą z Solidarnością w warunkach zdecydowanej wrogości i gróźb ze strony prawie wszystkich krajów tzw. obozu socjalistycznego była nierealna.
Władze w Moskwie uwzględniały dwa warianty. W pewnej chwili uznały, że nie chcą do Polski wejść, bo nie chcą sobie zrujnować stosunków ze światem. Ale będą nadal naciskać. Jednocześnie zakładały, że jeśli dojdzie tu do krwawych rozruchów, to wejdą, żeby „ratować Polskę”. W czerwcu 1981 r. Breżniew napisał to w liście do Komitetu Centralnego PZPR: „Bratniej Polski nie zostawimy w biedzie”. Na pewno by nie zostawili…
Rosjanie mieli dwa plany działania wobec Polski, A i B. Prof. Inessa Jażborowska pisze, że Susłow 11 listopada 1981 r. wygłosił na posiedzeniu KC KPZR tajny referat dotyczący Polski i oba plany zaprezentował. Wariant A: Jaruzelski przeprowadza stan wojenny z powodzeniem, ZSRR nie interweniuje, choć obserwuje. Wariant B: wojska Układu Warszawskiego interweniują, wchodzą do Polski, powołują nowe władze. Czyli Jaruzelski chronił Polskę przed dwoma niebezpieczeństwami – krwawym konfliktem wewnętrznym i obcą interwencją.
– Do tego można dodać pewien szczegół. Niedawno był u mnie Zbigniew Bujak, rozmawialiśmy o przeszłości. Powiedział mi, że chyba jesienią 1981 r. pojawiały się grupy, które zaczęły się zbroić, część planowała zamach na Jaruzelskiego. Bujak twierdził, że jedna grupa przysłała mu wiadomość, że jest gotowa to zrobić. Stanowczo się temu sprzeciwił. Nikt dotychczas na ten temat tak nie mówił!
Nie wiadomo, co to były za grupy. Równie dobrze mogłaby to być jakaś prowokacja albo gra służb specjalnych.
– A ja myślę, że w klimacie politycznym, w którym było coraz więcej agresji, wrogości i zapamiętania pojawianie się takich grup było naturalne. Tak się dzieje w życiu społecznym. Przytoczę przykład. W jednym z wywiadów Bronisław Komorowski opowiedział, że jako licealista z grupą kolegów postanowili dać świadectwo swoim antykomunistycznym przekonaniom i zabić milicjanta. Zdobyli pistolet i wytypowali pewnego funkcjonariusza, którego widywali w określonym miejscu w Warszawie na Woli. W końcu umówili się, że dokonają zamachu następnego dnia. Pech chciał – a raczej szczęśliwy zbieg okoliczności – że w nocy matka kolegi, który przechowywał broń, znalazła ją i wyrzuciła do Wisły. Zamach nie doszedł do skutku. To przykład rodzących się spontanicznie, w pewnym klimacie społecznym, projektów działań mogących mieć tragiczne konsekwencje. Zamiary takie powstają nie tylko w umysłach niedojrzałych chłopców, ale i w umysłach różnej kategorii ekstremistów.
Pojawiają się również grupy ekstremistów.
– I to po obu stronach. Każda mogła doprowadzić do wybuchu. Dlatego ze zdziwieniem myślę o historykach, którzy z przekonaniem twierdzą, że nie groziła nam interwencja, ponieważ nie znaleźli dokumentu na ten temat. Nie zastanawiają się, czy nie groziła nam wojna domowa. Trzeba nie rozumieć ówczesnej sytuacji w kraju, żeby stwierdzać tak stanowczo, że nie było żadnej poważnej groźby zewnętrznej czy wewnętrznej. Śmieszne.
I jeszcze jedno. Podejmując decyzję o wprowadzenie stanu wojennego, gen. Jaruzelski nie miał informacji o postanowieniach Biura Politycznego KPZR. Ale wiedział, co postanawiało ono w przeszłości w podobnych sytuacjach. Miał także informacje o bardzo napiętej sytuacji w kraju, o dużym natężeniu wrogości między Solidarnością a jej przeciwnikami. Co gorsza, wiedział, że na zebraniu władz Solidarności w Radomiu w grudniu 1981 r. doszło do wrogich wobec władz wystąpień, a nawet gróźb. W istniejących okolicznościach był to bardzo groźny sygnał.
Złamane poczucie sprawczości
Dlaczego Solidarność weszła na ścieżkę podkręcania atmosfery?
– Jest to raczej naturalny proces eskalacji, dość typowy dla masowego ruchu rewolucyjno-buntowniczego.
Uścisk generała
Były ostatnie dni sierpnia 2005 r., gdy po przyjeździe z urlopu otworzyłem pokaźną kopertę z nadrukiem „Biuro byłego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Wojciecha Jaruzelskiego”. Nigdy bym się nie spodziewał takiej przesyłki.
W latach 80. nienawidziłem Jaruzelskiego. W miesięczniku „Znak” publikowałem eseje historyczne przedstawiające go pod maską carskich namiestników. Potem jednak przyszedł Okrągły Stół, a jeszcze później Jaruzelski został prezydentem i nad rządem Tadeusza Mazowieckiego rozpiął parasol ochronny. Na jego przemianę patrzyłem ze zdumieniem, a jego rolę polityczną zacząłem podziwiać. Gdy więc szereg lat później ciągano go po sądach, brałem go w obronę. Napisał, by mi podziękować.
Tak zaczęła się nasza korespondencja – z jego strony nacechowana zawstydzającą mnie uprzejmością i serdecznością. W ciągu niespełna pięciu lat otrzymałem od niego dziewięć listów i sześć książek z dedykacjami. Listy, wydrukowane na komputerze, zaczynały się ręcznie napisanym nagłówkiem („Szanowny Panie Profesorze”) i miały odręczne, żołnierskie zakończenie („z szacunkiem Jaruzelski”). Dołączane były jego rozmaite pisma, oświadczenia i wyjaśnienia, wygłaszane na konferencjach, na sali sądowej bądź w listach do innych osób. „Będę rad, jeśli Pan Profesor zechce je przeczytać i uzna za godne uwagi” – ta formuła powtarzała się niemal zawsze. Ja moje listy zaczynałem słowami „Wielce Szanowny Panie Prezydencie”, bo był on dla mnie przede wszystkim prezydentem – Pierwszym Prezydentem III Rzeczypospolitej – a nie generałem, który wprowadził stan wojenny. Dopiero dziś myślę, że wypreparowywanie z całego jego życia tej 16-miesięcznej prezydentury nie było jednak uczciwe. Że to życie rządziło się inną logiką.
Proponowałem mu napisanie „Alfabetu Jaruzelskiego”. Grzecznie odmówił, wymawiając się wiekiem i brakiem czasu, natomiast dowiedziawszy się, że jestem polonistą, wspominał swe przedwojenne gimnazjum, gdzie jako polonista „zapowiadał się nieźle” i rywalizował z kolegą z klasy, Tadeuszem Gajcym. Dodawał, że polonistą jest jego szwagier, prof. Jerzy Starnawski (znałem go z naszego polonistycznego kręgu), oraz jego siostra (Teresa Starnawska telefonowała później do mnie, wspominając zesłanie rodziny na Syberię). „Polonistką – pisał generał – jest także moja córka”. Przypomniałem sobie, jak kiedyś pojawił się na ćwiczeniach w moim Instytucie Filologii Polskiej UJ – właśnie z powodu warszawskich studiów polonistycznych córki. Wejście Jaruzelskiego do sali wywołało popłoch, a kolega z asystentury, Jurek Pilch, opublikował w podziemnej „Arce” szyderczą humoreskę „Gdyby odwiedził was…”.
Ale to było dawno. „Wzrusza mnie Pańska dla mnie życzliwość”, pisał Jaruzelski 19 grudnia 2009 r. „Wspominam serdecznie nasze spotkanie w »Kuźnicy«”, dodawał, bo dwa miesiące wcześniej odbyła się jego wizyta w Krakowie. Na obiedzie siedzieliśmy obok siebie, a on przy pożegnaniu otworzył ramiona i chwilę trwaliśmy w uścisku. Tak też odbyło się w roku 2013 moje z nim pożegnanie. Stał na podium, na które przed chwilą wszedł nie bez trudu, i przywołał dawny żart: „Kierownictwo ZSRR dało pokaz siły – o własnych siłach weszło na trybunę”. „Ja też dałem pokaz siły”, żartował. To były jego 90., ostatnie w życiu urodziny: 6 lipca 2013 r., obchodzone w warszawskim hotelu, przy nienawistnym wyciu naszej prawicy za oknem. Gdy przyszedł czas na indywidualne składanie życzeń i gdy wdrapałem się na to podium, Jaruzelski znów otworzył ramiona, a ja, trwając z nim w objęciach, powiedziałem, że być może zawdzięczam mu życie. „No, to już…”, żachnął się, ale nie pozwoliłem mu wypowiedzieć słowa „przesada”.
Bo przecież tak właśnie mogło być – może żyję dzięki niemu. Wszyscy, a Solidarność najbardziej, jesteśmy jego dłużnikami – tak mówiłem dawno już temu i do dziś jestem o tym przekonany. Tymczasem ze strony solidarnościowej było nas na tych urodzinach chyba tylko trzech: oprócz mnie prof. Jan Widacki oraz członek komitetu strajkowego w kopalni Wujek, Jerzy Wartak. Patrzyłem z podziwem: Wartak pojednał się z Jaruzelskim, bywał u niego w domu, zaprzyjaźnił się z nim, płacąc za to ostracyzmem środowiska. Nie mogę odżałować, że gdy potem zadzwonił, że będzie w Krakowie, nie znalazłem czasu, by z nim się spotkać.
Jerzy Wartak zmarł bowiem 11 grudnia 2018 r., cztery i pół roku po Jaruzelskim, którego rocznica śmierci minęła przedwczoraj (25 maja). I dziś oni obaj łączą mi się często we wspomnieniach.
a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl
Spory o Generała
Mija 10 lat od śmierci gen. Jaruzelskiego. Generał nie żyje, ale wciąż pisze swoją historię. Po prostu w miarę upływających lat patrzymy na niego inaczej. Więcej wiemy o polskiej historii i polityce. Więcej rozumiemy. Możemy go porównywać z następcami.
Gdy patrzymy na życie Wojciecha Jaruzelskiego, co najmniej trzy pytania narzucają się od razu. Pierwsze: jak to się mogło stać, że chłopak z ziemiańskiej rodziny, z północnego Mazowsza, uczeń gimnazjum o. Marianów, wychowany w wierze katolickiej i w nurcie endeckim, został komunistycznym generałem? Jaka przemiana w nim nastąpiła?
Pytanie drugie: co takiego się stało, że potem przeszedł drogę wręcz odwrotną? Miał w rękach wielką władzę, był symbolem ustroju i oto stał się pierwszym reformatorem, a potem destruktorem systemu, któremu jeszcze w 1988 r. Zbigniew Brzeziński wróżył długie lata trwania.
I pytanie trzecie, dotyczące w równym stopniu jego, jak i dzisiejszej Polski: jak to jest, że na tle następców, dzisiejszych polityków, którzy rządzą Polską, Jaruzelski jawi się jako człowiek innego formatu? Innej klasy? Inaczej myślący o polityce i powinnościach polityka? To ważne pytania.
Piętno odcisnęły na nim najmłodsze lata. Szlachecki dworek i gimnazjum na warszawskich Bielanach. Jaruzelski – najsłynniejszy wychowanek marianów! A wychowali go w poczuciu dyscypliny (bardzo mu się to przydało – mówił po latach – w szkole oficerskiej w Riazaniu) i obowiązku. Służyć Bogu i Polsce! „Głównym celem i hasłem każdego harcerza musi być służba Bogu i Ojczyźnie”, pisał Wojtek w szkolnej gazetce. Bóg w czasie wojny z jego głowy wywietrzał, ale Polska i – co podkreślał – obowiązek służenia jej pozostały.
W wywiadach, wspomnieniach o tamtych latach, gdy do tej nowej Polski powoli się przekonywał, mówił jasno i otwarcie. Widział w niej szansę, doceniał, że pozwoliła milionom na awans społeczny, że przeorała niesprawiedliwą strukturę społeczną. Z czasem uznał, że taka, jaka jest, powstała w wyniku wyłonionego po wojnie układu sił, w tych warunkach, jakie były, najlepiej chroni substancję narodową (tego określenia używał). Ochrona substancji, żeby nie lała się polska krew – to był potężny motyw jego działań. Ale gdy dojrzał możliwości zmiany, okienko historii…
Służba Polsce – to jedna jego powinność. Druga to odpowiedzialność. Ta cecha wyróżniała Jaruzelskiego, naznaczyła i jego życie, i jego działania: odpowiedzialność, poczucie obowiązku. Podczas jednej z rozmów pytałem go o to i był tym pytaniem zdziwiony. Jego odpowiedź była prosta: przecież od jakości wykonanego zadania zależało życie żołnierzy, więc jak można zadanie wykonać niestarannie?
Wojsko okazało się dla niego drugą rodziną, miejscem, które go ukształtowało. Nie bez powodu prosił, by na jego grobie umieścić napis: „Wojciech Jaruzelski. Żołnierz”. Miał rację. Jego zalety jako polityka, i równocześnie wady, wynikały z tego, że niemal nie znał cywilnego życia.
Prowadził politykę jak batalię. Był ostrożny. Bo wojska nie można rzucać niefrasobliwie do walki. Dokładnie przygotowywał kolejne działania, zawsze uwzględniał różne warianty rozwoju sytuacji. Bo różne rzeczy mogą się zdarzyć i generał musi wiedzieć, jak ma zareagować. By nie przegrać. A to wymuszało na nim realistyczne podejście do rzeczywistości.
Agenci KGB, plan B, partia Moskwy, gra Kulikowa
Czego nie wiemy o stanie wojennym? Jak na Polskę czasów pierwszej Solidarności patrzyła Moskwa? Czego chcieli Leonid Breżniew i jego współpracownicy? Gdzie byli lokowani ludzie Moskwy? Historia lat 1980-1981 zawiera sporo niewyjaśnionych, istotnych spraw. A można odnieść wrażenie, że nikogo to nie interesuje. Że polscy historycy i publicyści, pisząc o stanie wojennym, koncentrują się na dwóch kwestiach: cierpieniach ludzi Solidarności i winach gen. Jaruzelskiego. Tymczasem materiałów wymagających analizy nie brakuje. Wskazuje je chociażby prof. Iniessa









